Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trzymaj Koło Fajny Weekend :) Warto odwiedzić:
Blog Garenge
Jimmy
Virtualtrener Mój idol: Richard Virenque

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Virenque.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

120-130

Dystans całkowity:2709.43 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:89:15
Średnia prędkość:30.36 km/h
Maksymalna prędkość:79.90 km/h
Suma podjazdów:22752 m
Maks. tętno maksymalne:197 (98 %)
Maks. tętno średnie:161 (79 %)
Suma kalorii:48809 kcal
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:123.16 km i 4h 03m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
120.87 km 0.00 km teren
04:29 h 26.96 km/h:
Maks. pr.:68.90 km/h
Kadencja:77.0
HR max:177 ( 88%)
HR avg:134 ( 67%)
Podjazdy:1517 m
Kalorie: 1745 kcal

VTC Dzień IV - Park Narodowy Krka i chorwackie KOM-y

Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 1

Czwarty dzień w Chorwacji i czwarty ciężki trening :)
Nie ma lekko, na dziś zaplanowana faja górska trasa dookoła Parku Narodowego Krka, czyli miało być widokowo i bardzo interwałowo. W założeniach treningowych również odcinki symulowanego wyścigu.

Od początku bardziej spacerowo, jak wychodziłem na zmianę słyszałem tylko „wolniej”, no więc trochę sobie odskoczyłem i popracowałem samotnie pod wiatr w drugiej strefie mocy.

Potem poczekałem i po zmianach jechaliśmy do Skradinu. Tutaj podjazdy trenowała jakaś zawodowa ekipa z Czech z jednym polakiem w składzie, pogadaliśmy sobie i ze Skradinu już mocny, pierwszy dłuższy podjazd. Tu nie szalałem, spokojna tlenowa jazda plus kilka skoków.

Nogi generalnie już mocno ujechane po poprzednich 3 dniach, więc podjazdy szły dość ciężko.
Potem był zjazd pod taki wiatr, że jak się przestawało pedałować to rower stawał w miejscu i następnie super górka, najpierw wąsko przez małe miasteczko, potem kilka serpentyn i szczyt.
Stąd już zjazd nad słynne wodospady Krka, bardzo urokliwe i sympatyczne miejsce, aż się nie chciało stamtąd odjeżdżać.

W sumie kanion Parku przekraczaliśmy 3 razy i tam było zawsze sztywno dół-góra. Jak już skończyliśmy to pojechaliśmy w piękne i urokliwe miejsce – Visovac Monastery, podjazd i zjazd średnio 8%, na dole tylko rondo i widok na jezioro z wyspą, na której stoi zabytkowy klasztor. Jednym słowem bajka, serpentyny i ostre nachylenie, czyli moje środowisko naturalne :D

Po tym widokowym podjeździe już wróciliśmy na kwaterę, zaliczając jeszcze rozjazd do Vodic i pizzę w restauracji :)
Ogólnie dziś jeździłem raczej spokojnie, na trzech podjazdach dałem z siebie wszystko i pomimo zmęczenia są trzy chorwackie KOMy !!
A tutaj te segmenty już dość wyśrubowane :)

No i generalnie pełna lampa z nieba i jazda na krótko – jest już nawet opalenizna :)

Kilka fotek z Parku Narodowego Krka:









http://www.strava.com/activities/119093929/segment...



Dane wyjazdu:
120.98 km 0.00 km teren
04:29 h 26.98 km/h:
Maks. pr.:68.20 km/h
Kadencja:83.0
HR max:185 ( 92%)
HR avg:146 ( 73%)
Podjazdy:1842 m
Kalorie: 2207 kcal

VTC Dzień III podjazdy

Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 08.03.2014 | Komentarze 2

Kolejny ciężki dzień w Chorwacji za nami.
Tym razem na tapetę wjechały podjazdy, zarówno na vo2max, jak i na LT.

Najpierw dojazd do Grebavicy nad morzem, malowniczo i spokojnie po zmianach, potem zaczęliśmy zabawę na podjazdach, tu już każdy jechał swoje. W sumie zaliczyłem 5 podjazdów po 10-12 minut, pierwszy mocno, kolejne już słabiej ale noga też zmęczona po wczorajszych 160km.

Jak już skończyliśmy podjazdy to interwałową trasą i szybkim zjazdem dojechaliśmy do miasteczka Primosten. Zajebiście położona starówka i wyspa tworzą extra klimat. Tutaj obowiązkowo nadmorski coffe-break, lampa z nieba była niesamowita, Garmin rozgrzał się do 30 stopni.

Fotka sprzed kawiarni:



Potem widokową trasą nad morzem dojechaliśmy przed Szybenik, gdzie objazdem ominęliśmy najgorsze miejsca. Andrzej obczaił taki objazd, że nikt go już nie lubi. Mega sztywna sztajfa pod mega silny wiatr, tu prawie każdy stał w miejscu :)
Na koniec walka z wiatrem i czarowanie wraz z atakami, oderwaliśmy się z Arkiem i stoczyliśmy zacięta bitwę na tablicę – udało się wygrać o grubość opony :)
No i jeszcze zdjęcie dla mojej żony z okazji Dnia Kobiet :)



Było zajebiście, nogi bolą – jest bombowo :)
http://connect.garmin.com/activity/457102020


Dane wyjazdu:
120.10 km 0.00 km teren
03:43 h 32.31 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Kadencja:86.0
HR max:159 ( 79%)
HR avg:137 ( 68%)
Podjazdy:458 m
Kalorie: 1600 kcal

Na solo z wiatrem

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 20.07.2013 | Komentarze 0

No to kolejna "trzydniówka" z mną. Muszę przyznać, że te mini cykle po 3 dni trener mi tak rozpisał, że lekko nie jest, no ale po tym ma być forma, więc nie marudzę ;)

Dziś miał być trening w grupie, ale jako że w Poznaniu jest wyścig na torze nie miałem z kim kręcić i wybrałem się na długą solową trasę.
Przeszkadzał wiatr ale nogi ładnie kręciły, tak po 3h przyszedł mały kryzys, ale bardziej to był problem z pogodą i chęciami niż jakieś klasyczne odcięcie. Po prostu od tego momentu kręciłem już lekko.

A teraz można się na legalu napić zimnego Paulanera :D
Kategoria 120-130


Dane wyjazdu:
127.92 km 0.00 km teren
03:55 h 32.66 km/h:
Maks. pr.:62.90 km/h
Kadencja:87.0
HR max:185 ( 92%)
HR avg:135 ( 67%)
Podjazdy:675 m
Kalorie: 1787 kcal

Ustawka Obornickie, czyli tego mi było trzeba

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 14.07.2013 | Komentarze 0

Dziś w końcu planowałem rozkręcić nogę na dużej szybkości, aby to zrobić z pomocą przychodzi zazwyczaj nasza poznańska ustawka :)

Najpierw pokręciłem prawie dwie godziny na solo, bo jednak musiałem szybko wrócić do domu i z prawie 60km w nogach ruszyłem z ronda z resztą ludzi. Dziś frekwencja taka sobie, bo był wyścig w Gnieźnie. No ale był Łukasz Rakoczy, więc wiedziałem że wolno nie będzie.
Pojawił się też Maciej Norek i kilka innych osób.

Na początku aż do Obornik wiało ostro w twarz ale my śmiało mocnym tempem po zmianach. Co jakiś czas ktoś odpadał, aż w końcu na finisz w Biedrusku wjechaliśmy w czwórkę.
Tak coś się nie mogłem zabrać i za lekko zacząłem finisz, jakoś tak niemrawo i jak już się rozkręciłem to Łukasz siedział na kole. Ostatecznie przed kreską mnie wyprzedził, no nic następnym razem trzeba od razu iść na maksa :)

Potem jeszcze rozkrętka przez poligon i do domu.
Noga ładnie kręciła, duże prędkości i duża kadencja - tego właśnie potrzebowałem :)
Kategoria 120-130, Ustawki


Dane wyjazdu:
121.35 km 0.00 km teren
03:50 h 31.66 km/h:
Maks. pr.:45.70 km/h
Kadencja:84.0
HR max:160 ( 80%)
HR avg:138 ( 69%)
Podjazdy:462 m
Kalorie: 1534 kcal

Duża pętla przez Wągrowiec

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 02.06.2013 | Komentarze 1

Oj mam dość :)
Po ostatnich dwóch dniach dziś nogi były już lekko "zajechane". No ale w planie były 4 godzinki wytrzymałości więc nie ma lekko i trzeba zap... ;)
Wczoraj ciężki trening skończyłem przed 18:00, a dziś musiałem wyjechać już o 7:30 - czasu na regenerację mało, w dodatku spałem ledwo jakieś 6 godzin.

No ale pojechałem tak jak było w planie, na Wągrowiec było prawie cały czas pod wiatr, potem już z bocznym i trochę w plecy. Ogólnie jechało się fajnie pomimo zmęczonych nóg, no ale jednak mocy trochę brakowało. Tak po 2 godzinach już była tendencja zniżkowa jeśli chodzi o waty i ostatecznie moc wyszła za niska.

Na powrocie sprawdziłem sobie wreszcie garminem ten nowy, krótki ale sztywny podjazd w Obornikach, jest tabliczka 11%, jest fajna "serpentynka", trzeba było to wreszcie zmierzyć:
dystans: 0,59 km
przewyższenie: 32 metry
Jak widać jest kolejna sztywna hopa do katowania mocy maksymalnej pod górę :) Można tam też trenować wchodzenie w zakręty na zjazdach szosowych, bo zakręt jest tam do tego idealny.

Za Obornikami wiatr zmienił się na czołowy i zaczęła się trochę rzeźnia, sił nie było, wiatr w twarz, nic tylko zjechać do rowu i usiąść ;)
Przed domem jeszcze złapał mnie deszcz, na szczęście zanim zmokłem już byłem w domu :)

Pięknie weszły te ostatnie 4 dni w nogi, za tydzień już konkretne ściganie więc setka była obowiązkowa. Dawno nie czułem bólu w mięśniach ;)

Kategoria 120-130


Dane wyjazdu:
123.12 km 0.00 km teren
04:40 h 26.38 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Kadencja:85.0
HR max:179 ( 89%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy:2296 m
Kalorie: 2094 kcal

Cerna Hora

Wtorek, 30 kwietnia 2013 · dodano: 30.04.2013 | Komentarze 4

Podjazd na Cerną Horę w Czechach chodził za mną od dwóch lat, zawsze jak planowałem zdobycie tego podjazdu albo pogoda się psuła albo były jakieś inne przeciwności.
W tym roku wyjątkowo nie planowałem tego na trening, bo przecież wysoko w górach leży masa śniegu.

Wyjechałem o 9:00 z zamiarem pojechania na Przełęcz Okraj, a potem się zobaczy.
Od początku czułem, że będzie ciężko, nogi bardzo ciężkie i kręcenie pod górę przyjemne nie było. Nogi po wczoraj nie bolały, ale jednak brakowało mocy. Pewnie to też efekt tego, że Staś nie dał nam się dziś porządnie wyspać :/

Podjazd na Okraj poszedł jako tako, założeń treningowych nie miałem, więc na luzie leciutko mogłem sobie kręcić pod górę.
W sumie szybko zleciało, na szczycie kilka fotek:


Czeska straż zawsze gotowa ;)


Na Przełęczy bardzo fajnie, Mała Upa jak wymarłe miasteczko, nawet Śnieżka się pokazała.
Jako, że pogoda wydawała się całkiem fajna postanowiłem zjechać do Czech i po nawrocie podjechać na Okraj od ich strony, co daje możliwość fajnego, długiego i rytmicznego podjazdu.

Tak jadę i jadę i nagle stwierdzam, że skoro tu już jestem to podjadę kawałek na Cerną Horę i zobaczymy, gdzie będzie śnieg.
Do Łanskich Lazni jedzie się super, położyli nowiutki asfalt, kolejne kilometry pod górę szybko zlatują.
Zaczyna się ostatnie 6 km pod górę już na Cerną Horę, no dobra to jadę aż do śniegu. Na początku nachylenie idealne, górę pokonuje się długimi zakosami w poprzek wyciągu narciarskiego. Stopniowo procenty rosną, wychodzi słoneczko, jestem w szoku, bo śniegu tyle co nic i szosa przejezdna.
Końcówka już daje nieźle popalić, robi się 18-20%, a to już nie przelewki. Wrzucam sobie na kasecie 27 i łańcuch klinuje mi się między kasetą, a kołem :/ Czeka mnie siłowanie z łańcuchem, w końcu puszcza, wrzucam 25 i kontynuuję wspinaczkę na przełożeniu 39-25 - lekko nie jest.

Profil wygląda tak:

Opis podjazdu na stronie genetyk.com

Tak więc nie planując, w końcu wjeżdżam na sam szczyt, trochę śniegu tu i tam. Do samej wieży przekaźnikowej dojechać się nie da, bo szosa zawalona śniegiem.
Foty muszą być:




Zjeżdżam ostrożnie, bo zjazd mokry, a niekiedy nawet trochę lodu - trzeba uważać.
Teraz powrót do domu znowu przez Okraj, jest nieciekawie bo zaczyna wiać w twarz, ale jakoś daję radę. Upierdliwa jazda, bo w sumie 20 km jest cały czas pod górę, mniej lub bardziej ale jednak pod górę.
Z Okraju już zjazd, ale ostrożny, bo na szosie tyle piachu, że bardziej przypomina to promenadę gdzieś przy plaży nad morzem i z Kowar wracam już trochę ujechany do domu.

Kolejny jazda z konkretnym przewyższeniem, dwa dni z rzędu tyle metrów do góry mnie bardzo ciszy :D

Kategoria 120-130, Góry


Dane wyjazdu:
123.57 km 0.00 km teren
04:11 h 29.54 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Kadencja:88.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: 2214 kcal

Święconka

Sobota, 30 marca 2013 · dodano: 30.03.2013 | Komentarze 8

Jestem na święta u Teściów w Zielonej Górze, wczoraj rano wyglądało tak:


Dziś miało być OK i już sobie planowałem fajną trasę, ale rano znowu padał śnieg i wyglądało prawie tak samo jak dzień wcześniej.

Odczekałem trochę, przestało padać, zmieniłem opony na "zimówki" i pojechałem pokręcić ile się da. Rower na tych oponkach dużo mniej dostaje wodą niż na klasycznych szosowych, tyle że opory toczenia są duże - coś za coś.

Znajomy polecił mi fajne miejsce z ciekawym podjazdem, postanowiłem to obadać.

No i w ten sposób pojechałem sobie do Przytoku, czyli miejsca gdzie w kwietniu co roku odbywa się Piekło Przytoku, czyli takie nasze polskie Paryż-Roubax. Obadałem ten słynny bruk, ale był cały w śniegu.
Ostatecznie katowałęm podjazd szosowy, który na wyścigu jest zjazdem - piękna góka jak na niziny :)
Ułożyłem sobie rundę ok. 15 km, gdzie na każdej było około 120 metrów przewyższenia (górka za górką, czyli to co lubię najbardziej) i tak sobie ją katowałem 5 razy.
Stwierdzam, że fajnie jakby tu ktoś zrobił klasyczny wyścig szosowy właśnie na takiej rundzie, byłby to bardzo wymagający ścig.

Ogólnie Przytok to będzie moja ulubiona mieścina pod Zieloną Górą, czułęm się tu chwilami jak w górach, miasteczko leży w kotlince i z każdej strony otoczone jest górkami. W dodatku jest tam chyba jakiś mikroklimat, bo śniegu było tu więcej niż w okolicy.

Pierwsza runda pojechana spokojnie na małej tarczy, drugą już przycisnąłem na dużej tarczy, kolejne jechałem według samopoczucia.

Wyszedł super trening, przewyższenie jak na niziny super - jak by nie patrzeć 800 metrów, fajne przetarcie przed wyjazdem w góry, chociaż jak patrzę na prognozy to mam ochotę się tylko upić ;)
No nic co będzie to będzie - nie mam na to wpływu.

Dziś wyjątkowo trochę zdjęć porobiłem, na których mam nadzieję widać górzysty teren...












Kategoria 120-130


Dane wyjazdu:
122.73 km 0.00 km teren
03:43 h 33.02 km/h:
Maks. pr.:78.90 km/h
Kadencja:83.0
HR max:197 ( 98%)
HR avg:159 ( 79%)
Podjazdy:1390 m
Kalorie: 1972 kcal

Rajcza Tour 2012 MEGA

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 15.09.2012 | Komentarze 22

Po wczorajszym wprowadzeniu wiedziałem, że powinno być dobrze ;) Bałem się tylko pogody, ale od początku.

Wstaję przed 8:00 i schodzę na śniadanie, najpierw jednak wychodzę przed pensjonat sprawdzić pogodę – kosmos, 5 stopni i mgła, na szczęście nie pada.

Wraz z Bartkiem i Tomkiem zjadamy śniadanie, pakujemy się w auta i jedziemy na start. Robi się trochę cieplej, ale na rozgrzewce mocno marznę. Na starcie było pewnie coś koło 8-10 stopni. Przez to ubrałem się ciepło: koszulka termoaktywna, bluza i na to zwykła koszulka, do tego nogawki i ochraniacze na buty plus czapeczka.

10:30 i startujemy, ustawiłem się z przodu, bo na początku zawsze jest nerwowo. Ekipa widać dość konkretna, sporo mocnych zawodników, w tym m.in. zwycięzca Pętli Beskidzkiej.
Na starcie trochę zostaję, bo Bartek jadący przede mną nie mógł wpiąć się w pedały :)

Pierwsza część płaska z tendencją w dół i tak przez jakieś 8 km, tak jak myślałem dość nerwowo ale idealnie żeby się rozgrzać. W Milówce skręcamy w lewo i zaczyna się podjazd na Kotelnicę, tutaj wiedziałem, że trzeba być bardziej z przodu, bo z czasem robi się wąsko i stromo.
Tempo idzie konkretne, dwóch zawodników atakuje ale chyba tylko po to żeby to spokojnie wjechać w czubie. Ja jadę swoje, cały czas w czołówce, na największej stromiźnie robi się ostra selekcja. Na górę wjeżdżam w pierwszej grupie ale bynajmniej bardzo łatwe to nie było, tutaj skręt w prawo i zmienioną trasą jedziemy do Lalik. Ostry i kręty zjazd zbiera swoje żniwo w postaci kilku zawodników – na szczęście chyba bez większych ofiar :)

Teraz wąski podjazd już do Lalik i szybki zjazd do Milówki, trochę się go obawiałem ale spokojnie zjechałem z dużą szybkością. W Milówce jedziemy dość spokojnie i grupa się z powrotem scala.
Następny płaski odcinek jedziemy raczej spokojnie, nie licząc kilku zaciągów.
Zaczyna się kolejny podjazd, długo jest płasko i końcówka dość ostra. Ku mojemu zdziwieniu czołowa grupa bardzo się uszczupla i do Korbielowa jedziemy tak w około 20-30 osób – no to mamy „grupę liderów”.

Ja jadę sobie spokojnie z tyłu grupy, zaczyna się podjazd, przez Korbielów tak z 2-3%, tempo konkretne, coś mi noga nie chciała dobrze kręcić ale daję radę się utrzymać. Za Korbielowem zaczyna się właściwa część tego podjazdu i jest stromiej. Z ostatniej pozycji przesuwam się spokojnie do przodu, co chwilę ktoś puszcza koło i muszę gonić, dojeżdżam do Bartka i nagle noga mi się odblokowuje, podkręcam tempo, dojeżdżam do czołówki i w zasadzie to nawet mógłbym pewnie im jeszcze odjechać, ale już był szczyt i bufet. Zaczynamy zjazd ale spokojnie, bo bufet i trzeba postępować fair play.

Na zjeździe nikt za bardzo nie chciał nadawać tempa i praktycznie cały czas jechałem z przodu z Bartkiem rozmawiając – takie było szybkie tempo ;)
Nawet namawialiśmy się na ucieczkę, ale z zeszłego roku pamiętałem że odcinek na Słowacji był bardzo wietrzny więc wolałem jechać spokojnie w grupie.
No ale na tej Słowacji to tempo mieliśmy spacerowe, na tyle że doszła nas kolejna grupka i zrobił się pokaźny peleton.
Trochę mnie to niepokoiło, bo przyznam że szykowałem się na finisz, który był na podjeździe – co prawda lekkim ale zawsze :)

No i tak dojechaliśmy do miasteczka Zakamenne, gdzie był skręt w prawo i już zaczynało się lekko pod górę w kierunku mety. Byłem wręcz pewien, że będą tu ataki, więc jechałem z przodu. Ale tempo nie było zawrotne, kilka prób ataków które od razu były kasowane, raz próbowałem odjechać z 4 kolarzami ale to nie miało sensu. Tempo niby słabe, ale jak ktoś chciał odjechać to zapomnij :)

Dałem się trochę zamknąć co mnie niepokoiło, zjechałem na koniec grupki i potem lewą stroną próbowałem złapać lepszą pozycję. Na asfalcie pojawił się napis „5 km” i nagle w tych wszystkich wolno jadących ludzi pojawiły się znikąd siły i moce. Ostre podkręcanie tempa i ani się obróciłem na asfalcie pojawił się już napis „1 km”, przez te 4 km nikt jednak z grupy nie odpadł więc szykował się finisz z naprawdę dużej grupy.

Sobie myślę, spokojnie Mikołaj, jak na ustawkach, jak w Biedrusku – stać Cię na dobry wynik.
Jak się pojawił ten napis z kilometrem do mety od razu zaczął się finisz, długi, ale co zrobić - nie można odpuszczać. Mocniej zaatakował jeden zawodnik z mojej kategorii i zyskał sporą przewagę, na tyle dużą, że myślałem że w zasadzie walczymy już o kolejne miejsca. Ja jechałem swoje, puls z kosmosu, pełna moc w korby, jak w transie, bałem się że tak długi finisz mnie odetnie przed metą.

No ale tak jedziemy i widzę, że jest dobrze, dochodzę trzech kolarzy którzy byli przede mną, lekkie wypłaszczenie i znowu pod górę już na samą metę. W tym momencie jechałem drugi, z lewej strony widzę, że ostro finiszuje Korzeniowski z Bikeholików, nie mam jak wejść na koło, bo dzieli nas za dużo metrów. W tym momencie byłem trzeci !!

Do mety coraz bliżej, widzę że gościa co prowadził odcięło i bardzo zwolnił, mijam go przed metą, do pierwszego tracę kilka metrów, z koła nikt już nie był wstanie mi wyjść. Jestem drugi OPEN, sprawdzam kategorię pierwszego – C, zajebiście – wygrywam w swojej kategorii :D

Co to był za finisz, długi, strasznie się ciągnął, jak mocno szedłem niech świadczy mój puls maksymalny. Widać, że dobre finisze pod górę na Tatry Tour i innych wyścigach to nie przypadek – to chyba po prostu moja działka :)

Podsumowując:
Cieszę się jak dziecko, pierwsza konkretna wygrana w kategorii, do tego drugi OPEN. No i ten wynik zrobiony na roadmaraton, w dodatku na imprezie Wieśka, gdzie zwycięstwo to duży sukces :)
Po takim sezonie chyba mi się należało ;)

Cieszy mnie bardzo dobra dyspozycja na podjazdach, wszystkie wjechane z czołówką, noga kręciła jak ta lala...

To zwycięstwo dedykuje mojej żonie, która zawsze bardzo mnie wspiera (szkoda, że nie mogła widzieć mojego finiszu) oraz Stasiowi :D

No to jeszcze kilka zdjęć z dekoracji:

Yes Yes Yes:


Gratulacje muszą być:


Piękne trofeum:


Zdobycze z Rajczy:


Początki:






Finisz:




Ostatnie metry - pełna moc:


A to już po:




Z Marcinem:


Podium raz jeszcze:


Na szczycie Kotelnicy:


W Korbielowie:


Przed podjazdem, przyczajony z tyłu grupki - potem było już tylko przechodzenie do przodu :)


Dane są podane wraz z rozjazdem - dojazdem z mety na miejsce startu.
Kategoria 120-130, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
125.12 km 0.00 km teren
04:02 h 31.02 km/h:
Maks. pr.:54.60 km/h
Kadencja:88.0
HR max:183 ( 91%)
HR avg:149 ( 74%)
Podjazdy:433 m
Kalorie: 2100 kcal

Miała być ustawka...

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 5

... ale nie była, bo zatraciłem instynkt wyścigowy ;)
Pojechałem na Obornickie, ludzi na oko 15, cel był taki żeby w końcu potrenować szybkość i tempo wyścigowe, ale się nie ułożyło dla mnie za szczęśliwie.

Już w Poznaniu zaczęło się mocne tempo i na wysokości Soboty jak odpoczywałem z tyłu po zmianie poszedł konkretny zaciąg pod mocny wiatr, niestety jakieś dwa miejsca przede mną ktoś puścił koło, a ja się zagapiłem :/
Chciałem gonić, w sumie pomyślałem że w trójkę damy radę no i że zaraz tempo trochę spadnie, bo zazwyczaj na tym etapie ustawki tempo jest mocno rwane.

Jeden masters od razu spróbował doskoczyć, ale on ma takie kopyto, że po prostu odjechał mi jak Cancellara, trochę się pomęczył i doszedł. Ja podkręciłem mocno tempo, ale się okazało że ten co jeszcze został ze mną nie dał rady nawet mi koła utrzymać i zostałem sam. Jak to się skończyło w moim przypadku, pod mocny wiatr i samotnie nie muszę chyba pisać... Jeszcze przez jakiś czas jechałem zawieszony w sumie tym samym tempie co duża grupa, ale najwyraźniej poszły kolejne zaciągi no i pozostało mi samotne kręcenie...
Zły jestem, bo miało być tempo wyścigowe a ja zachowałem się jakbym nigdy na ustawkach nie jeździł - oj trzeba sobie szybko przypomnieć jak jeździć wyścigi ;) Jeszcze żeby mnie klasycznie urwali, bo miałbym puls 190 i ledwo jechał, ale nie tak !!

A potem to już samotna walka z wiatrem, który dziś był chwilami nie do zniesienia, jedyny plus to dystans, który wyszedł całkiem fajny.

Jeszcze apropo mojej formy... nie mam kompletnie szybkości i to widać, tyle że można się było tego na tym etapie spodziewać. Natomiast jest siła i wytrzymałość oraz bardzo dobra regeneracja, czego w zeszłym roku nie było. Zobaczymy jak to się dalej potoczy. Obecnie na płaskich wyścigach nie mam czego szukać, ale w górach powinno być dobrze. Po maju powinna już też być lepsza szybkość...

Kategoria 120-130, Ustawki


Dane wyjazdu:
123.79 km 0.00 km teren
03:57 h 31.34 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Kadencja:87.0
HR max:171 ( 85%)
HR avg:152 ( 76%)
Podjazdy:447 m
Kalorie: 2328 kcal

Przyzwoicie

Sobota, 14 kwietnia 2012 · dodano: 14.04.2012 | Komentarze 2

Dziś trening później niż zwykle w sobotę, bo rano byłem z Olą na szkole rodzenia :)

Już jak wstałem wiedziałem, że coś jest nie tak z brzuchem, bolał mnie i nie miałem za bardzo apetytu, co nie wróżyło dobrze na zaplanowany trening. A w planie była wytrzymałość tlenowa i w środku 45 minut w mocnym tempie - najlepiej podobnym do wyścigowego.

Za oknem słoneczko, na termometrze ciepło, aż myślałem o krótkim stroju. Całe szczęście że ubrałem się jak na wczesną wiosnę, bo wiał silny i bardzo zimny, północny wiatr. Ale mijałem sporo rowerzystów ubranych na krótko - nie każdy miał tyle oleju w głowie co ja ;)

Zrobiłem moją dużą rundę, powiększoną o trasę przez Ryczywół (pierwszy raz tu jechałem), w sumie pierwsza połowa to była droga przez mękę przez ten paskudny wiatr, lekko nie było...

No i cały czas bolał mnie brzuch, takie jakieś dziwne skurcze, Corny i banana musiałem wmuszać - mam nadzieję, że tylko mi coś zaszkodziło i jutro będzie już OK.

Ważne, że trening zaliczony, dystans konkretny, a i średnia niczego sobie, kolejne 4 godzinki weszły w nogi, jutro ma być załamanie pogody... zobaczymy co z tego będzie, oby jednak nie padało, bo obecnie nie mam dostępu do trenażera.

Jeszcze fotka z odcinka Ryczywół-Rogoźno:


Kategoria 120-130