Info
Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Blog Garenge
Mój idol:
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Czerwiec1 - 1
- 2016, Maj20 - 3
- 2016, Kwiecień23 - 10
- 2016, Marzec24 - 7
- 2016, Luty14 - 4
- 2016, Styczeń16 - 5
- 2015, Grudzień17 - 10
- 2015, Listopad12 - 6
- 2015, Październik9 - 10
- 2015, Wrzesień16 - 11
- 2015, Sierpień23 - 14
- 2015, Lipiec24 - 21
- 2015, Czerwiec21 - 13
- 2015, Maj27 - 14
- 2015, Kwiecień24 - 8
- 2015, Marzec17 - 10
- 2015, Luty18 - 5
- 2015, Styczeń21 - 31
- 2014, Grudzień17 - 15
- 2014, Listopad12 - 20
- 2014, Październik13 - 8
- 2014, Wrzesień20 - 12
- 2014, Sierpień26 - 21
- 2014, Lipiec25 - 13
- 2014, Czerwiec21 - 28
- 2014, Maj20 - 30
- 2014, Kwiecień25 - 49
- 2014, Marzec23 - 27
- 2014, Luty21 - 47
- 2014, Styczeń22 - 25
- 2013, Grudzień20 - 21
- 2013, Listopad19 - 21
- 2013, Październik15 - 12
- 2013, Wrzesień18 - 19
- 2013, Sierpień25 - 31
- 2013, Lipiec22 - 30
- 2013, Czerwiec25 - 54
- 2013, Maj23 - 42
- 2013, Kwiecień25 - 82
- 2013, Marzec19 - 67
- 2013, Luty18 - 43
- 2013, Styczeń24 - 27
- 2012, Grudzień22 - 39
- 2012, Listopad19 - 29
- 2012, Październik15 - 24
- 2012, Wrzesień24 - 81
- 2012, Sierpień16 - 41
- 2012, Lipiec25 - 59
- 2012, Czerwiec23 - 60
- 2012, Maj30 - 171
- 2012, Kwiecień25 - 105
- 2012, Marzec26 - 101
- 2012, Luty25 - 53
- 2012, Styczeń29 - 49
- 2011, Grudzień30 - 28
- 2011, Listopad27 - 33
- 2011, Październik11 - 18
- 2011, Wrzesień17 - 40
- 2011, Sierpień25 - 64
- 2011, Lipiec20 - 54
- 2011, Czerwiec23 - 67
- 2011, Maj23 - 66
- 2011, Kwiecień21 - 52
- 2011, Marzec21 - 61
- 2011, Luty25 - 36
- 2011, Styczeń24 - 29
- 2010, Grudzień30 - 10
- 2010, Listopad25 - 17
- 2010, Październik1 - 2
- 2010, Wrzesień11 - 16
- 2010, Sierpień15 - 12
- 2010, Lipiec15 - 15
- 2010, Czerwiec16 - 20
- 2010, Maj15 - 6
- 2010, Kwiecień13 - 0
- 2010, Marzec12 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Zawody
Dystans całkowity: | 6683.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 207:36 |
Średnia prędkość: | 32.19 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.00 km/h |
Suma podjazdów: | 100339 m |
Maks. tętno maksymalne: | 197 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 185 (92 %) |
Suma kalorii: | 135164 kcal |
Liczba aktywności: | 85 |
Średnio na aktywność: | 78.63 km i 2h 26m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
56.79 km
0.00 km teren
01:47 h
31.84 km/h:
Maks. pr.:76.90 km/h
Kadencja:26.0
HR max:191 ( 94%)
HR avg:172 ( 84%)
Podjazdy:1198 m
Kalorie: 1552 kcal
Rower:Giant TCR C2
Tour de Pologne amatorów
Piątek, 5 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 4
Do końca nie wiedziałem jak traktować ten start, miało być 1500 osób więc duże ryzyko przypadku jeśli chodzi o ustawienie na starcie itp. Na szczęście organizator w ostatniej chwili zmienił regulamin i zrobił start w sektorach z liczonym czasem netto.W każdym bądź razie po tym jak musiałem odpuścić Tatry Tour postanowiłem pojechać w miarę mocno ale bez przesady, bo na następny dzień zaplanowany miałem jeszcze wyścig Rajcza Tour.
Dzień wcześniej odbieram pakiet startowy: numer z chipem, koszulkę, skarpetki, bon do Term Bukovina i bon na jedzenie na mecie – przyznam że opłata była spora bo 100 zł, ale to co otrzymaliśmy w zamian bije na głowę wszystkie maratony...
Na start przyjeżdżam sporo wcześniej po krótkiej rozgrzewce, pełno kolarzy półpro jak ja to mówię, z różnych klubów itp. Udaje ustawić mi się na początku drugiego sektora, wokół kilka mocnych osób – jest dobrze :)
Stoimy w sektorach coś około godziny czekając na start, niestety w pełnym słońcu – masakra.
W sektorze pierwszym gwiazdy – Szurkowski, Wesołowski, Zakościelny itp... Fajna, ale nerwowa atmosfera, w końcu odliczanie i start. Ruszamy 2 minuty po pierwszym sektorze.
Na początek krótki podjazd do Ronda na Klinie, jeszcze przed nim doganiamy VIPów :D:D
Teraz baaaardzo szybki i sprawny zjazd do Poronina – drogi zamknięte to można szaleć, prędkości dochodzące do 80 km/h.
Jedziemy sprawnie grupą po zmianach, wokół pełno kibiców – genialna wręcz atmosfera.
Na dole zaczynamy podjazd pod Ząb – dla mnie chyba najgorszy, początek ostro z blatu, idą mocne zaciągi, grupa bardzo wykruszona ale się trzymam. Czuję, że rozgrzewka była za krótka, przed samym szczytem strzelam, bo mam w głowie kolejne podjazdy i Rajczę – nie ma sensu się zajeżdżać.
Na zjeździe łączymy się w fajną grupę kilkunastoosobową i po niedługim czasie zaczynamy kolejny podjazd pod Ząb, ale z drugiej strony. Jest dobrze, noga już podaje, prowadzę grupę, znowu kilka osób strzela. Podjazd dość dziwny, bo co jakiś czas były krótkie ale szybkie zjazdy, na jednym z nich spada mi łańcuch :/ Muszę się zatrzymać i tracę kontakt z „moją” mocną grupą. Jako, że mamy zjazd jestem na przegranej pozycji, gonię ale ostatecznie już ich nie dochodzę na zjazdach i do Zakopianki kręcę sam.
Przekraczamy ulicę i zaczyna się podjazd pod Gliczarów, dojeżdża do mnie ktoś z SMS Świdnica i lecimy ładnie po zmianach. Przed nami „ściana płaczu” tego wyścigu czyli Gliczarów Górny. Podkręcam tempo, gubię kolegę i zaczynam właściwy podjazd gdzie nachylenia dochodzą do 23%. Widzę, że niektórzy już prowadzą rowery, ja jadę, moje przełożenie 39x27 daje radę i mijam sporo innych kolarzy, tutaj każdy jedzie sam :P
Dojeżdżam do premii górskiej w Gliczarowie i teraz krótki odcinek szczytowy, krótkie zjazdy i podjazdy, znowu robi się mała grupka i jazda po zmianach. Skręt w lewo i zabójczy zjazd przez Rusiński Wierch, jest ostro, końcówka bardzo niebezpieczna – na drzewach materace :) Tutaj jadę całkiem fajnie i nikt mnie nie wyprzedza, a trzeba dodać że niektórzy jechali jak samobójcy...
No i zaczynamy ostatni podjazd pod Bukowinę, który znam bardzo dobrze. Biorę fiolkę Powera licząc że zadziała w dobrym momencie :)
Od początku jadę dość mocno i gubię całą moją grupę, z przodu majaczą pojedyncze sylwetki kolarzy. Do kościoła jedzie się dość ciężko ale wyraźnie mocniej niż inni, których mijam sporo. Przy kościele zaczyna się wypłaszczenie, a we mnie wstępuje jakiś demon :) Od tej chwili z licznika nie schodzi praktycznie 30km/h, a przecież jest pod górę. Wyprzedzam ludzi jak tyczki, trzech łapie się koła i się perfidnie wiezie. Wyprzedzamy kolejnych kolarzy. Przed ostatecznym wypłaszczeniem jest jeszcze jeden fragment mocniej nachylony. Tutaj dwóch odpada i na kole mam jeszcze jednego „pasażera”. Do mety zostaje jakieś 500m, kolega atakuje z koła (ktoś z grupy RMF Mountain Dew), leci bardzo mocno ale nie odpuszczam, puls 190 ale udało się złapać koło. Jak już zobaczyłem w oddali metę zaczynam swój atak, lecę ponad 40 km/h, a jest trochę pod górę, i wygrywam z nim :) To mi wystarczy do pełni szczęścia.
Podsumowując jestem bardzo zadowolony, bo i miejsce super. Gdyby nie spadł mi łańcuch myślę, że urwał bym jeszcze 3-4 minuty, a to już w ogóle byłoby świetnie.
Miejsca:
38 OPEN
14 M2
Koszt uczestnictwa – 100zł, jazda po zabezpieczonej trasie bez samochodów, podjeżdżanie motoru z kamerami, wozu technicznego mavica i super doping na całej trasie – BEZCENNE.
Super impreza i świetna zabawa !!!!
Po dojechaniu na metę szybki posiłek i parę fotek jak poniżej, popołudniu poszedłem z buta na premię w Gliczarowie oglądać kolarzy – idealne rozchodzenie mięśni, bo w dwie strony wyszło prawie 10km.
No to teraz parę fotek:
I kolarze:
Dane wyjazdu:
105.00 km
0.00 km teren
03:38 h
28.90 km/h:
Maks. pr.:73.00 km/h
Kadencja:30.0
HR max:193 ( 95%)
HR avg:170 ( 83%)
Podjazdy:2400 m
Kalorie: 2963 kcal
Rower:Giant TCR C2
Pętla Beskidzka 2011
Sobota, 9 lipca 2011 · dodano: 09.07.2011 | Komentarze 6
Kolejny wyścig za mną, kolejny który mogę ze spokojem stwierdzić, że był jednym z najtrudniejszych jakie jechałem - z resztą tak samo było rok temu.Szykowałem się na ten start, forma w sumie była, wiedziałem że będzie mocne towarzystwo, ale z takim się trzeba ścigać żeby był progres :)
No to może od początku...
Pogoda dopisała aż nadto, ostatnie deszczowe dni przyzwyczaiły mój organizm do czegoś zupełnie innego niż było w Istebnej i to niestety było bardzo odczuwalne. Prawie 30 stopni w cieniu, zero chmur na niebie - wiedziałem że będę to potem odczuwał.
Od startu jedziemy za samochodem Wieśka, tempo raczej mocne, wąskie szosy w lesie, pełno syfu, żwirku, kamieni. Bardzo nerwowo, co chwilę ktoś komuś podjeżdża - no było to bardzo niebezpieczne ale jakoś przejechaliśmy, ja cały czas blisko czuba. Wszystkie pierwsze hopki pokonywane mocno i już przetasowania.
Następnie podjeżdżamy pod Stecówkę, tempo cały czas mocne - na szczycie jestem w pierwszej grupie - kilkanaście osób.
Zaczynamy zjazd do Wisły-Czarne, znowu wąsko, znowu dużo syfu ale tu już zjeżdżamy raczej pojedynczo więc jest w miarę bezpiecznie i szybko.
Zaczynamy podjazd pod Zameczek - asfalt bajka, widoki super, rezydencja genialna :) Ja cały czas jadę w pierwszej grupie, gdzieś w okolicach 10 pozycji. Mam mały kryzys i trochę zostaję ale wciąż widzę czołówkę.
Ostatecznie znikają mi za zakrętem, ale nie gonię bo bym się za szybko zajechał. Swoim tempem wjeżdżam na Przełęcz Kubalonkę, skąd mamy szybki i bardzo techniczny zjazd, okazuje się, że jednak umiem zjeżdżać, bo nikt mnie nie wyprzedza.
Już w Wiśle formuje się 8-osobowa grupa i gonimy po zmianach - taka grupa pościgowa. Tempo chyba mocne, bo na podjeździe na Salmopol doganiamy pierwszą grupę.
Jakiś czas jedziemy razem, ale po chwili wszysto się dzieli, kilka osób odjeżdża, ja ostatecznie wjeżdżam jako jeden z pierwszych w drugiej grupie. Na szczycie jest bufet, ale nie staję, bo mam zapasy - parę osób się zatrzymuje.
Zaczynam szybki zjazd, kawałek za mną jeden zawodnik. Dojeżdżamy do Szczyrku i z kolegą zamieniamy parę słów - okazuje się że to zawodnik jakiegoś teamu z Czech. Postanawiamy poczekać na resztę, bo w dwójkę to bez sensu po raczej płaskim.
Po chwili z tyłu widać już wspomnianą grupę, a mi wypada bidon - masakra, muszę się kawałek po niego cofnąć i cała grupa mi odjeżdża. Szybko wkładam bidon na miejsce i ruszam w pogoń. Trochę to trwało, bo jechali mocno i w jakieś 10 osób, a ja sam. Już myślałem, że nie dojdę, ale ostatecznie się udało. Pogoń niestety była długa i kosztowało mnie to sporo sił.
Po dojściu do grupy już zaczynam czuć delikatne skurcze - to oznaczało kłopoty :(
Następny fragment to niewielkie hopki razem w grupie, dojechała do nas jeszcze jakaś trójka, tak więc cały czas jechaliśmy w drugiej grupie ścigając czołówkę.
Potem podjazd do bufetu przy bunkrach, ja z uwagi na skurcze zatrzymuję się napełnić bidony i coś zjeść, niestety grupa mi odjeżdża i od tego momentu to już samotna jazda, a że nastepne 10 km było po płaskim to sporo straciłem.
Dojechałem do Milówki i zaczynam podjazd przez Nieledwię na kolejną przełęcz, jest ciężko, sporo procent, a muszę uważać, żeby nie dostać mocnych skurczy. Jadę z napotkanym zawodnikiem Corratec Team, który miał defekt. Jakoś wjeżdżamy, ale w pełnym słońcu to była masakra.
Zjeżdżamy razem i zaczynamy podjazd na Laliki po zmianach. Niestety po jakiś 2 km zaczyna się... Najpierw mocny skurcz w udach lewej nogi, odpuszczam ale nie staję. Załączam przełożenie 39-27 i mielę, noga boli jak cholera ale postanowiłem to rozruszać. Przechodzi dopiero po jakiś 5 minutach, zaczynam podjeżdżać trochę mocniej i to samo, tyle że w drugiej nodze :/
Minęło mnie przez to kilka osób, ale nie stanąłem - też jakoś przeszło.
Wjechałem na Laliki i stąd szybki zjazd do Kamesznicy - fajnie asfaltem przy głównej drodze oddzielonej barierą dźwiękoszczelną.
Do samej Kamesznicy zjazd po bruku - ale mnie wytrzepało - masakra :)
No i zaczynamy decydujący podjazd, w drugiej części nachylenia rzędu ponad 20%, wiedziałem, że na tych skurczach to będzie rzeźnia i tak też było. Niestety jakieś 100 metrów przed wypłaszczeniem musiałem iść z buta i to bardzo wolno, bo nogi prawie sztywne :/
Na wypłaszczeniu próbuję się wpiąć w pedały, ale przez te skurcze nawet z tym mam problem - jakby się udało zaoszczędziłbym jakieś 5 miejsc :/ W końcu się udaje, wpinam buty i stąd już 200 metrów do mety, tyle że ponad 20% i po betonowych płytach. Na tym odcinku nogi mam sztywne - dosłownie !! Wjechałem chyba siłą woli, bolało jak cholera, co widać na fotkach, ale w końcu znalazłem się na mecie. Tutaj po prostu spadłem z roweru i 10 minut leżałem na trawie nie mogąc się ruszyć - rzeź skończona :D
Podsumowując wyścig średnio udany, do Salmopola było super, bo wjechałem na świetnej pozycji. Niestety tak jak w zeszłym roku miałem problemy przez skurcze i musiałem przez to odpuścić. Dystans podany przez organizatora krótszy o 5km. Piłem znacznie więcej niż rok temu, ale i to nie pomogło uchować się przed problemami :/
Ekipa silna, ludzie na magicznym sprzęcie, pomiary mocy i inne profeski. Zdecydowana większość z jakiś teamów. Ludzie z grup MTB gnali na zjazdach jak powaleni.
Nie ma jeszcze dokładnych wyników, trochę organizator dał ciała i podał tylko składy podium... Tak więc który byłem dopiszę później.
No nic, z roku na rok jest coraz lepiej. Dobrze przepracuję zimę i za rok będzie już walka o podium !!
A teraz kilka fotek:
Podjazd Zameczek (tu w pierwszej grupie :)
Ale lekko nie było ;
Nachylenie na Koczym Zamku:
Już tylko 100 metrów do mety:
Nie wiem jak ja to wjechałem na sztywnych nogach:
Dane wyjazdu:
48.00 km
0.00 km teren
01:27 h
33.10 km/h:
Maks. pr.:59.30 km/h
Kadencja:12.0
HR max:183 ( 90%)
HR avg:166 ( 81%)
Podjazdy:702 m
Kalorie: 1163 kcal
Rower:Giant TCR C2
Maraton Srebrnogórski
Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 25.06.2011 | Komentarze 9
To miało być zakończenie "tygodnia górskiego" z dwoma wyścigami. Na deser zostawiłem sobie maraton w Srebrnej Górze, gdzie miałem wystartować na dystansie MEGA - 160 km i prawie 3000 metrów przewyższenia z popularnymi przełęczami - Walimską i Jugowską oraz podjazdem pod Srebrną Górę.Już jak przyjechałem na miejsce widać było, że w górach jest nieciekawie, odebrałem numer startowy itp. Start miał być o 9:00.
Parę minut wcześniej zaczęła się masakra - burza, momentalnie ciemno, leje jak z cebra. Jako, że było zimno i mocno wiało szybka decyzja - jadę MINI, nie będę ryzykował przeziębienia na dwa tygodnie przed Pętlą Beskidzką. Kilka osób również zmieniło dystans.
Niestety MINI dużo krótsze, ale co zrobić - będzie jak na czasówce ;)
Cała grupa wystartowała wspólnie, na jezdni wielkie kałuże, minuta i już wszystko mokre ;)
Od razu wychodzę na czoło i naciągam grupę sprawdzając kto jest mocny. Na początku nikt za bardzo nie chce pracować.
Krótko przed Srebrną Górą atakuję i na koło siada tylko jeden koleś - ta sama kategoria. Podjazd w Srebrnej Górze to masakra, chwilami ponad 10% i wszystko po mokrym bruku - koła zamiast jechać kręcą się w miejscu a puls wariuje. Towarzysz ucieczki kręci lżej ale robię wszystko żeby nie odjechał.
Udaje się zrobić podjazd tuż za nim, dalej to już zjazd ale wszędzie mokro więc jedziemy bardzo zachowawczo.
Następnie drugi, krótszy podjazd, też mocno ale razem, a potem w sumie ostatnia - decydująca góra, czyli Wilcza. Zaczynam mocno ale kolega się trzyma. Myślę sobie trzeba go zgubić bo powrót na metę to jazda po płaskim pod wiatr. Nie znam tych podjazdów więc nie wiem jakie są długie i to utrudnia.
Słyszę jednak, że kolega już ledwo oddycha trzymając mocne tempo, więc dokręcam śrubkę jadąc już bardzo ponad progiem. Udaje się, urywam go i po chwili mknę już sam w dół.
Na odcinek płaski dojechałem samotnie i stąd już czasówka na metę ile sił w nogach. Udaje się dojechać na pierwszym miejscu :D
Pierwszy raz coś wygrałem, fajnie że od razu w OPEN. Było krótko, więc nogi nawet nie bolały :)
Dostałem pucharek-statuetkę, medal i kilka nagród (z rowerowych pompkę).
Zajebiste uczucie być pierwszym, jak jeszcze nikogo nie ma na mecie :D
Trochę żal, że nie pojechałem na MEGA, byłby super dystans i przewyższenie, no ale trzeba też dbać o zdrowie.
Oczywiście zwycięstwo dla KOXY TEAM :P
Kilka fotek:
Przed startem:
Zaraz będę na mecie:
Hehe ;)
Dane wyjazdu:
140.00 km
0.00 km teren
04:39 h
30.11 km/h:
Maks. pr.:73.60 km/h
Kadencja:19.0
HR max:190 ( 93%)
HR avg:166 ( 81%)
Podjazdy:2176 m
Kalorie: 3326 kcal
Rower:Giant TCR C2
Maraton Liczyrzepa 2011
Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 18.06.2011 | Komentarze 13
Ależ jesteście niecierpliwi ;) Już spieszę z relacją :)Generalnie maraton bardzo ciężki, cięższy niż rok temu, ale od początku.
Start o 9:55, w grupie znałem tylko Bartka (WinSho) oraz jego kolegę z teamu, reszta to jedna wielka niewiadoma, okazało się jednak że grupa całkiem konkretna :)
Od startu mocne tempo po płaskim, mój puls nie wiedzieć czemu około 180 - masakra, jakieś krótkie hopki itd a puls nie chce spadać, no ale trzymałem grupę, wychodziłem na zmiany itp...
W sumie jechało nas tak 9 sztuk z 11-osobowej grupy.
Pierwszy ostry podjazd i Mikołaj wychodzi na czoło, reszta ekipy zostaje trochę z tyłu, ale doganiają na zjeździe, grupa liczy już jakieś 7 osób.
Przed nami pierwszy dłuższy podjazd czyli Kapela, wyszedłem na czoło, podkręciłem tempo i odjechałem od grupy, która stopniała do 5 osób razem mną.
Na szczycie zostawiłem ich całkiem konkretnie i stąd zjazd, wiedziałem że mnie dojdą, więc miałem chwilę na spokojne zjedzenie batonika ;) Ale jednak trochę trwało zanim mnie doszli :D
Jedziemy już razem w piątkę, straszne dziury, trzeba uważać, elegancko po zmianach - fajne towarzystwo, bo było równe mocne tempo i nikt się nie oszczędzał. I tak połykaliśmy kolejne kilometry, nagle niby krótka hopka ale Garmin pokazuje 24% i znowu trochę odjeżdżam, no ale znowu dochodzą i szaleją na zjazdach (tu brylował Bartek, który od zeszłego roku poprawił zjazdy diametralnie). Przy Jeziorze Pilchowickim jakaś masakra, na odcinku 200 metrów gruba warstwa błota na całej szerokości, przejeżdżamy przez to i wszyscy wyglądają jak na maratonie MTB, rower cały zaświniony, białe buty zrobiły się czarne itp. Na szczęście akurat jechałem na zmianie, bo ekipa za mną była cała brudna również od frontu ;)
Dojechaliśmy wspólnie do rozjazdu MINI-MEGA, ale wszyscy zgodnie jedziemy dłuższą trasę, przyznam że trochę się bałem tego dystansu, bo zbyt długo na początku jechałem nad progiem i bałem się skurczy.
Następny odcinek bardzo nudny, raczej płasko, szeroka droga, wiatr, czyli coś za czym nie przepadam. Potem zjazd na lokalne drogi i podjazd do Chromca, cały czas w piątkę.
Niestety na 85 kilometrze zaczęły się skurcze :/ Wiedząc co jeszcze było przed nami, odpuszczam i cała czwórka odjeżdża (do tego momentu mieliśmy średnią 32 km/h), jakbym z nimi dalej ciągnął skończyłoby się to źle, więc decyzja jak najbardziej słuszna.
Od tego momentu jadę sam i bardzo spokojnie oszczędzając nogi, jem żelik i batona, kryzys trwa aż do Piechowic i na długim podjeździe do Michałowic, generalnie mimo to wyprzedzam jakiś ludzi, więc tragicznie nie było, ale nie było to też moje mocne tempo :/
Teraz szybki zjazd przez Jagniątków do Sobieszowa, trochę płaskiego i zaczynamy dwa ostatnie podjazdy, gdzie procenty nie małe. Poczułem się na szczęście lepiej i do Zachełmia idzie w miarę fajnie, tylko końcówka ze swoimi 18% mnie męczy. Następnie zjazd do Przesieki i chyba najtrudniejszy podjazd, który dobrze znałem aż do drogi Sudeckiej.
Pod koniec szosa pnie się około 20% przez 2 km, ludzie prowadzą rowery, ja jednak jadę i wyprzedzam :) Na górze punkt żywieniowy, staję - napełniam bidon, zjadam banana i jadę w dół przez Borowice. Dochodzi mnie jakiś koleś i razem lecimy przez Cieplice i Wojcieszyce na metę. Dodam, że cały czas czuję lekkie skurcze.
Podsumowując jestem zadowolony, średnia bardzo dobra, szczególnie że miałem problemy z nogami. Kolejny długi maraton w górach zaliczony. Poziom wydaje się wyższy niż rok temu.
Wyniki:
M2 - 7
Open - 23
Spostrzeżenia:
1. W moim przypadku klapa organizacyjna - w piątek nie dostałem numeru z Chipem, bo coś im się pomyliło (a płaciłem jako jeden z pierwszych), przyjeżdżam w sobotę i co ? Pan pojedzie bez chipa, bo są jakieś błędy, numer na kierownicę wszyscy mieli z imieniem i nazwiskiem, a ja jakiś uniwersalny bez niczego :/ Wieczorkiem jak chciałem zobaczyć wyniki nie było mnie na liście i musiałem interweniować...
2. Timepro już chyba działa coraz gorzej... a dlaczego ? Uwaga, trzecie miejsce na MEGA M2 zajął Krzysztof Kubik (który nie jechał przecież tego maratonu), nawet go wyczytali na podium !! Kris, kto od Ciebie z Interkolu zajął 3 miejsce ?, przekaż że kolega zmienił dane osobowe :D
3. Na dystansie MINI zwyciężył Kacper Szczepaniak !! Jak ktoś nie kojarzy polecam google, koleś wpada na dopingu i ma zakaz startów, więc chyba się dowartościowuje na amatorskich maratonach... aż nie chce mi się tego komentować...
No to chyba wszystko, przepraszam że tak dużo :)
Dane wyjazdu:
86.14 km
0.00 km teren
02:18 h
37.45 km/h:
Maks. pr.:54.70 km/h
Kadencja:19.0
HR max:186 ( 91%)
HR avg:169 ( 83%)
Podjazdy:217 m
Kalorie: 1925 kcal
Rower:Giant TCR C2
Leszczyński Maraton Rowerowy 2011
Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 6
Jak to mówi Maja Włoszczowska: "Nawet najgorszy wyścig to najlepszy trening" - i tak też trochę dziś było w moim przypadku.Na starcie bardzo mocna grupa, wystarczy wspomnieć że był Borys i 3 chłopaków z 3CCT, którzy zajęli potem miejsca w OPEN 4,5 i 6 !!
Niestety to co się ostatnio dzieje na dystansach MINI to tragedia, robi się z tego jazda drużynowa na czas, gdzie ekipy przyjeżdżają, jadą razem w grupie i tyle... Muszę pomyśleć o zmianie na MEGA, bo to psuje całą rywalizację. Na szczęście w górach to już inna historia :D
Start w Lesznie ma to do siebie, że trzeba wyjechać z lotniska na szosę i ten co wyjeżdża pierwszy powinien trochę zwolnić aż wszyscy wyjadą i uformuje się grupa, ja wystartowałem jako przedostatni a na wyjeździe leżał piasek, uślizgnęło mi się koło przez co musiałem zwolnić praktycznie do zera i jak podniosłem głowę to zobaczyłem daleko z przodu chłopaków z 3CCT cisnących pod 50 km/h a za nimi Borysa i kilka osób próbujących dojść. Próbowałem do nich dojechać, ale było pod wiatr więc szanse miałem praktycznie zerowe, nie udało się i tyle zostało z dobrej grupy startowej - dramat pomyślałem...
Z kolegą co jechał za mną jechaliśmy po zmianach do 12 kilometra, kiedy doszła nas szybka grupa z tyłu - nareszcie pomyślałem i dawaj z nimi.
Jechało się fajnie, mocno i konkretnie, szybkość około 39-40 km/h, tempo było chwilami mocno rwane, ale trenowanie interwałów zrobiło swoje :)
Głównie jechałem w środku, co jakiś czas na zmianie i tak do 65 kilometra, gdzie był w zasadzie jedyny konkretny podjazd.
Nie byłbym sobą gdybym na nim nie zaatakował i tak też zrobiłem, początkowo usiadły na kole 3 osoby, ale po kolejnym mocniejszym pociągnięciu zostałem sam :) Na górze poczekałem na tą trójkę i jechaliśmy razem dając mocne zmiany.
Nagle panowie stwierdzili, że znają szybki skrót (tak - też nie wierzyłem) i skręcili w jakąś drogę, ja jechałem z duchem fair play i pojechałem normalną drogą - w ogóle co za poroniony pomysł oszukiwać na głupim maratonie !!!
Zostałem przez to sam ale doszedł mnie jeden masters z grupy - Zdzisław Samol, jak się okazało potem Górski Mistrz Polski Masters, jechaliśmy konkretnie po szybkich zmianach aż do samej mety, gdzie razem wpadliśmy na kreskę :)
Podsumowując, gdyby ludzie nie patrzyli tylko na siebie to maratony jechałoby się zupełnie inaczej, nie każe nikomu czekać, ale tak wydrzeć na starcie jak nie wszyscy jeszcze wyjechali to przegięcie. Przez to straciłem kontakt z całą grupą i straciłem 12 kilometrów szybkiej jazdy.
Czas jak na to bardzo zadowalający, a po średnim pulsie widać, że był to zajebisty trening szybkościowy z fajną kadencją. Do Borysa straciłem niecałe 3 minuty, więc patrząc na przebieg wyścigu bardzo dobrze.
Na szczęście teraz Jelenia Góra, bo płaskie maratony to nie dla mnie i mam już dosyć tych "czasówek" :)
Miejsce:
M2: 11/45
OPEN: 38/514
śr. kadencja: 94 (super)
max kadnecja: 132
Dane wyjazdu:
135.00 km
0.00 km teren
04:49 h
28.03 km/h:
Maks. pr.:59.30 km/h
Kadencja:14.0
HR max:181 ( 89%)
HR avg:162 ( 79%)
Podjazdy:2345 m
Kalorie: 3259 kcal
Rower:Giant TCR C2
Klasyk Radkowski MEGA
Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 9
No to kolejny maraton w tym roku zaliczony, tym razem w górach, więc coś dla mnie i było to widać na trasie, ale po kolei.Pojechałem oczywiście MEGA, czyli dwie rundy po ok. 67 km.
Start parę minut przed 9:00, świeci słońce, nie ma chmur, ale ICM pokazuje że max dziś to 15 stopni, więc ubieram bluzę i nogawki.
Grupa startowa całkowicie nieznana, przypadkowe 5 osób.
Start, pierwsza niewielka ale mocno nachylona hopka jeszcze nad zalewem, prowadzę grupę i zostaje nas tylko 3 :/ Potem generalnie płasko aż do Wambierzyc, lecimy we trzech po zmianach i jest dobrze.
Za Wambierzycami pierwszy konkretny podjazd i co ? Po chwili jadę już sam, towarzysze zostają w tyle, od tego momentu aż do końca jadę sam (taki urok startu w grupach). Po chwili szybki ale krótki zjazd i zaczyna się pierwszy długi podjazd, kurde nie wiedziałem że jest aż tak ciężki, chwilami istna masakra, a że nie znam to jadę po prostu nie wiedząc kiedy się skończy. Cały czas mijam kolejne osoby, nikt nie jest w stanie utrzymać mi koła :D
Potem zjazd, ale jaki... dziura na dziurze dziurą pogania, chwilami gorzej niż na pamiętnym odcinku w Trzebnicy, tyle że tu jechało się w dół, sick ! W sumie tutaj dobrze, że kręciłem samotnie, najgorsze, że na szosę padały cienie drzew i dziur prawie nie było widać.
Następnie był dość długi fragment, który na mapie wyglądał na płaski, a w rzeczywistości było co chwilę góra-dół i tak w zasadzie aż do Kudowy Zdrój. Na pierwszym bufecie bez postoju.
Od Kudowy zaczyna się najdłuższy podjazd aż do Karłowa, coś koło 10km, nachylenie w miarę stałe, idę mocno ale bez przesady, trzeba mieć siłę na drugie kółko. Tu znowu mijam masę kolarzy.
Z Karłowa to już zjazd do Radkowa, ale bardzo techniczny, wiele zakrętów, serpentyn, trzeba uważać - nie szaleję i jadę około 55km/h.
Dojeżdżam do Radkowa i lecę na drugie kółko, tu chyba straciłem najwięcej, bo poprzednio do Wambierzyc jechaliśmy we trzech, a teraz śmigałem sam, a do tego zaczęło mocno wiać w twarz :/
Potem kolejne podjazdy, zjazdy itd w zasadzie pojechane w tym samym tempie co za pierwszym razem. Na bufecie staję na chwilę, bo trzeba dolać wodę do bidonu. Ostatni podjazd pojechałem trochę mocniej niż za pierwszym razem, no bo już nie trzeba było oszczędzać sił. Na zjeździe do Radkowa też trochę szybciej, no i w lewo na metę ;) Drugie kółko zajęło mi 2 minuty więcej.
Podsumowując jestem mega zły, bo do podium w M2 zabrakło mi 15 sekund !!!! Jakbym wiedział to bym spokojnie to urwał, myślę że nawet kilka minut dałoby się szybciej pojechać. Trochę zbyt zachowawczo pojechałem pierwsze kółko, ale bałem się o siły na dalszą drogę. Niestety start w grupach jest do dupy i nic tego nie zmieni :/ Ale co tu dużo gadać, wynik chyba dobry prawda ? :)
Wyniki:
M2: 4
OPEN: 14
Na razie jedna fotka:
Dane wyjazdu:
130.61 km
0.00 km teren
03:53 h
33.63 km/h:
Maks. pr.:53.20 km/h
Kadencja:17.0
HR max:188 ( 92%)
HR avg:167 ( 82%)
Podjazdy:818 m
Kalorie: 3021 kcal
Rower:Giant TCR C2
Maraton Trzebnica 2011
Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 30.04.2011 | Komentarze 4
No to jestem po pierwszym starcie w sezonie, miał to być raczej mocny trening i sprawdzenie dyspozycji niż walka o czołowe lokaty i tak też było, ale od początku.Pobudka w sobotę o 5:00 i o 5:45 z zapakowanym rowerem wyjeżdżam z Poznania, drogi raczej puste i o 7:55 jesteśmy w Trzebnicy. Standardowo toaleta i czekam na pakiet startowy, który miał dla mnie Wober :)
Spotykamy się chwilę później i szykuję się do startu. Z braku czasu rozgrzewka to aż 2 minuty (sick), trochę pogadaliśmy z Woberem, Woodym, Xubixem i WinSho i na start. Okazuje się, że jesteśmy w ostatniej chwili (jakieś 30 sekund przed startem - fuks :P)
Start i już wiem, że bez rozgrzewki to będzie hardcore, po wyjeździe z Trzebnicy jazda na progu, z licznika nie schodzi 40-45 km/h, chwilami 50 km/h - masakra. Na 20-25km niestety odpoczywam z tyłu, gdy ktoś dogoniony wcześniej puszcza koło, a że wiał silny wiatr peleton się podzielił. Zostałem w grupie m.in. z Woberem i Xubixem, Woodemu się udało i został w grupie uciekającej.
Od tego momentu trzymamy dobre tempo i jedzie się lepiej niż wcześniej. W pewnym momencie dziurawa droga krzyzuje trochę mi wyścig, ale efekty będą później, w każdym bądź razie na tych dziurach-kraterach poluzowuje mi się koszyk z bidonem... Pierwszy podjazd na 55 km, wychodzę na zmianę i jadę w sumie spokojnym tempem, odwracam się a grupa została, czyżbym był tak mocny ?
Dojeżdżamy do PŻ i krótki postój, pomarańcza, grzesiek, woda i siku, po czym dalej w drogę, przed nami najlepsze czyli górki ;)
Na ok. 85 km koszyk odkręca się na dobre i w bardzo niefortunny sposób (tylko górna śrubka, przez co musiałem się zatrzymać, wyjąć klucze bla bla bla) - niestety kilka minut w plecy :/ Koledzy czekali chwilę, ale nie dziwię się, że się poddali, bo trochę to trwało :(
Od tego momentu zrobiłem sobie "czasówkę", mocna jazda bez żadnej pomocy, bo kogo dościgałem to zaraz zostawał. W każdym bądź razie jechałem swoje. Po drodze zajebisty podjazd - 16%, czyli coś dla mnie :)
Tak jechałem po tych hopkach wciąż kogoś przechodząc, aż w końcu na podjeździe z płyt doszedłem "moją" grupkę :) Ależ to było uczucie, od razu dodało mi skrzydeł. Nie było tylko Wobera, który pewnie to wyczuł i zaatakował na płaskim. Oczywiście bez oglądania zostawiłem grupę z tyłu, utrzymał koło tylko Xubix który jechał chwilę ze mną, ale jednak nie dał rady na podjazdach. No i jeszcze raz, czy ja jestem taki mocny ? :):):):)
Teraz goniłem już tylko Wobera, nawet widziałem go przed sobą na ostatnim podjeździe, jeszcze jeden - dwa i byłby mój, ale się nie udało i straciłem do niego na mecie ostatecznie 40 sekund.
Ogólnie jestem zadowolony, miał być mocny trening i był. Sporo ludzi z forum szosowego, więc fajna ekipa. Moc na podjazdach była, w górach powinno być ze mną już dobrze, na płaskim pod wiatr to nie dla mnie. Najbardziej cieszy mnie fakt dogonienia grupy i jeszcze dołożenia im na górkach :D:D:D Gdyby nie te problemy techniczne byłoby pewnie inaczej, lepiej. Jak dla mnie najlepsza trasa od setnego kilometra :)
Dane podałem z licznika.
Miejsca:
M2: 22/55
OPEN: 113/464
Poszli....
Na trasie:
Meta:
Na mecie z żoną (najwierniejszy kibic):
Na mecie z Woberem:
Dane wyjazdu:
123.61 km
0.00 km teren
04:21 h
28.42 km/h:
Maks. pr.:68.35 km/h
Kadencja:
HR max:193 ( 95%)
HR avg:168 ( 82%)
Podjazdy:2152 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR C2
Maraton Liczyrzepa w Karpaczu
Sobota, 18 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 1
Ostatni maraton w tym roku już za mną, szykowałem się bardzo na ten start, a jak wyszło to można przeczytać dalej :PTemperatura w sobotę nie rozpieszczała, jako że mieszkałem w Sobieszowie to postanowiłem, że rano do Karpacza pojadę rowerem i będę miał rozgrzewkę - wyszło 18 km w lekkim tempie, może trochę za dużo ;) Jak tak jechałem czułem że nie ma coś mocy, ale to był chyba efekt 4 stopni ciepła.
Na starcie spotkałem się z Bartkiem, Romkiem i Magdą i z chłopakami ustawiliśmy się na starcie, niestety gdzieś w środku sektora.
Start, od razu ostro pod Orlinek, wyjeżdżam na główną drogę i już widzę że jest jakieś 200 metrów straty do czołówki (efekt startu wspólnego). No nic, trzeba sobie udowodnić, że to właśnie w górach jestem mocny i rozpoczynam gonienie czuba, Romek i Bartek niestety zostają trochę za mną.
Na szczycie Orlinka jadę już właściwie z czołówką MEGA więc coś sobie udowodniłem :) Następnie szybki zjazd do Borowic i o dziwo zjeżdżam bardzo dobrze wyprzedzając kolejne osoby. Prowadzący z MEGA trochę jednak odjechali, ale na kolejnym podjeździe do Przesieki znowu jadę razem z nimi.
Wjeżdżamy tak na Zachełmnie i kolejny, nieprzyjemny zjazd, który na szczęście znam i jadę bardzo ładnie. Na dole jestem bardzo zadowolony, w końcu jadę w czołówce na górskim wyścigu :D:D W Sobieszowie mają czekać na mnie kibice - rodzinka, więc odpuszczam trochę grupę na jakieś 50 metrów (dogonię na kolejnym podjeździe ;)
No i teraz najgorsze, Sobieszów, skręt na Jagniątków, składam się przy moich kibicach i niestety tylne koło dostaje uślizgu, lecę i wiem że będzie masakra. Świst powietrza, dźwięki roweru uderzającego o asfalt i DUPA, leżę :(
Od razu wstaje i jak na wyścigach chcę jechać dalej, niestety klamka wykręcona w lewo, kierownica skręcona, delikatne bicie na kołach i zasklepione hamulce. Jakoś udaje się to poskładać i jadę dalej.
Psychika już jednak do bani i czuje zarówno szlify, jak i mięśnie które naciągnęły się podczas upadku, już wiem że od tej chwili tempo będzie turystyczne. Jak składałem rower minął mnie Bartek.
Do Michałowic podjechałem z jakimś kolarzem po zmianach jeszcze w dość mocnym tempie, po zjeździe utworzyła się grupka kilku osób i tak razem ciągnęliśmy aż do Jeżowa Sudeckiego.
Tutaj dały się we znaki naciągnięte wcześniej mięśnie i po kilku kilometrach skurcz, muszę się zatrzymać i rozmasować, wtedy mija mnie Romek w małej grupce.
Zjadam żel i jadę dalej ale spokojnie, bojąc się o kolejne skurcze (przede mną jeszcze aż 50 km).
Od tej pory jechałem już sam i szczerze mówiąc myślałem że jestem blisko końca stawki, kolejny podjazd przed Kowarami idzie całkiem lekko i szybko :)
Najgorszy dla mnie był odcinek płaski Kowary-Ścięgny solo pod wiatr, ale jakoś dojechałem.
Został ciężki podjazd do Karpacza ulicą Granitową, ale jak się okazało całkiem tam odżyłem i wyprzedziłem jeszcze chyba z 6 osób :)
Po wjeździe na stadion kiepskie oznakowanie, skręciłem w lewo a powinienem w prawo i przez to straciłem 3 miejsca :/
Jakby nie patrzeć:
63 OPEN, 13 M2 (a myślałem że gdzieś na szarym końcu).
Dane podałem z licznika, więc nie ma czasu jak leżałem i masowałem skurcze.
Generalnie jestem zadowolony, wygrałem sam ze sobą i ukończyłem pomimo kiepskiej kondycji psychicznej po upadku, o stratach w ciuchach nie chcę pisać bo tylko się można popłakać (akurat miałem wszystko oryginalne na sobie :(
Podziękowania dla chłopaków (Romek i Bartek) za miła atmosferę i kolejny wspólny start oraz dla dziewczyn (Magda i Ola) za bezcenne wsparcie na trasie.
Kilka fotek:
Lotny finisz ?
Na Orlinku było świetnie:
Gdzieś na trasie:
Podjazd:
Meta:
Od lewej: Koks Bartek, Koks Romek i Koksik Mikołaj :D
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
84.20 km
0.00 km teren
02:23 h
35.33 km/h:
Maks. pr.:53.32 km/h
Kadencja:
HR max:190 ( 93%)
HR avg:175 ( 86%)
Podjazdy:424 m
Kalorie: kcal
Rower:
Kołobrzeski Maraton Rowerowy
Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 22.08.2010 | Komentarze 1
Kolejny wyścig za mną :)Na starcie zameldowaliśmy się w grupie ze znajomymi:
- WinSho
- BorysCh1
- Woody
- Wober
plus dodatkowo 5 osób których nie znaliśmy.
Już po kilkuset metrach zostaliśmy w piątkę i zgodnie pracowaliśmy na jak najlepszy wynik.
Ja się niestety nie rozgrzałem i pierwsze kilometry były dla mnie koszmarem, puls momentami po 190 a średnia na liczniku około 40 km/h.
Ale się nie poddawałem i mowy nie było żebym puścił koło, wychodziłem normalnie na zmiany i wciąż jechaliśmy zgodnie całą grupą.
Po jakimś czasie organizm się przyzwyczaił i puls spadł do 170, a to jak na mnie na wyścigu jest już do zaakceptowania. Odżyłem i było już OK.
Na około 55 kilometrze, za Karlinem dałem mocną zmianę korzystając z wyprzedzającego nas skutera i okazało się że Woody oraz Borys zostali, trzeba było zdecydować czy jedziemy w trójkę czy czekamy.
Ostatecznie WinSho oraz Wober pojechali do przodu ja trochę zostałem myśląc że spokojnie zjem batonika i razem z Woodym oraz Borysem dojedziemy do wspomnianej dwójki.
Niestety okazało się, że Borys ma ostry kryzys i został na dobre, razem z Woodym ciągneliśmy dalej ale niestety właśnie wtedy zaczął się paskudny wiatr raz z boku raz z przodu. Ja z moją budową ciała nie miałem szans na dobrą jazdę, momentami średnia spadała nam poniżej 30 km/h :/
Razem dojechaliśmy do Kołobrzegu, gdzie podczas finiszu w mieście udało mi się odjechać na kilka metrów i utrzymać to do samej mety.
Ostatecznie:
OPEN: 17/201
M2: 6/17
Jak widać po pulsie forma już nie ta co w lipcu :/
Mam nadzieję, że do Karpacza jeszcze uda się coś poprawić, szczególnie że to w górach czyli dla mnie lepiej :)
Dzięki wszystkim za jazdę !!
Jak się okazuje to jednak chyba nie był Woody, tylko inny kolega w koszulce Drużyny Szpiku :D:D
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
100.00 km
0.00 km teren
02:54 h
34.48 km/h:
Maks. pr.:72.23 km/h
Kadencja:
HR max:186 ( 91%)
HR avg:167 ( 82%)
Podjazdy:1388 m
Kalorie: kcal
Rower:
Tatry Tour 2010
Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 31.07.2010 | Komentarze 2
No i jestem po pierwszym wyścigu z prawdziwego zdarzenia :DTo może od początku :)
Mieszkam w Bukowinie Tatrzańskiej, pobudka o 6:00 rano, patrzę za okno i załamka: mgła, deszcz, a w górach grzmi :/
Gdybym nie wpłacił wpisowego już wcześniej to pewnie bym zrezygnował, wizja zjazdów w deszczu była co najmniej ryzykowna.
Jem śniadanie, pakuje rower na bagażnik i jadę do Popradu, początkowo mgła jak cholera, ale już na Łysej Polanie jest całkiem spoko.
Humor trochę lepszy, ale przed Popradem dorwała nas burza, zrobiło się ciemno a rower na bagażniku przyjął niesamowicie ogromną ilość wody :/
Kolejna załamka tego dnia i wciąż chodzące pytanie, jechać czy nie...
Ostatecznie dojechaliśmy z żoną do Popradu i poszedłem odebrać zestaw startowy, tu pierwsza miła niespodzianka, w siatce banan, masa różnych odżywek, chip, czapeczka i skarpetki oraz numer na plecy.
Po ubraniu się (biorę długi rękaw), przygotowaniu roweru i krótkiej rozgrzewce jadę na start.
Zdejmujemy rower:
Pełna gotowość:
Widać sporo kolarzy ze znanych grup, jak również twarze znane z maratonów, był np. zwycięzca open z Trzebnicy. Wiedziałem że lekko nie będzie.
Start
Gotowy do startu:
Profil i trasa wyścigu:
Pierwsze 15 kilometrów to w zasadzie podjazd do Starego Smokowca, ale jedziemy go za samochodem w różnym tempie, raz szybciej raz mocniej. Niektórzy już strzelają ale dla mnie jest OK, zawsze pierwszy podjazd jedzie mi się kiepsko, więc jest to dobra rozgrzewka.
Potem szybki zjazd, widać że każdy ma ochotę do jazdy, a "słabych ogniw" brak :)
Jedziemy tak sobie całym peletonem, całą szerokością drogi, a kierowcy zjeżdżają na pobocze i czekają aż przejedziemy (pierwszy raz coś takiego widziałem - zajebiste uczucie).
Potem jeszcze krótki podjazd, znów zjazd, a następnie najdłuższy podjazd na Pod Prislopom, do miejscowości Zdiar jadę w peletonie, dopiero gdzieś w połowie podjazdu widzę, że na kilka osób przede mną grupa się dzieli. Nie chciałem robić szalonego skoku do pierwszej grupy, bo źle by się to skończyło więc jadę swoim tempem. Na szczyt wjeżdżam w drugiej lub trzeciej grupie, nie wiem czy w czubie doszło do podziału ale pewnie poszedł jakiś atak.
Potem szybki zjazd po kiepskiej nawierzchni i kolejny podjazd, nachylenie raczej małe ale długie proste zabijają psychicznie.
Teraz zjazd na Łysą Polanę, gdzie robimy nawrót i wracamy tą samą drogą. Kolejne podjazdy jadę dość mocno, a na zjazdach zbiera się liczna grupa. Przed podjazdem do Łomnicy jedziemy chyba w około 30-35 osób, tak więc całkiem liczny peleton.
Kolejne podjazdy nie są mocno nachylone, więc selekcja też nie za wielka, ale do Starego Smokovca wjeżdżamy pewnie około w 25.
Stąd już długi zjazd praktycznie do samego Popradu. Jedziemy z obstawą policji, wszyscy szykują się na finisz.
Na terenie miasta niesamowita prędkość - na liczniku cały czas 55-60 km/h.
Finisz to czysta przyjemność: wszystko odgrodzone barierkami, tablice z inf. ile zostało metrów i super meta.
Z grupy finiszuję gdzieś w środku, więc całkiem nieźle.
Na mecie ogromna satysfakcja, zdecydowanie największa średnia prędkość jaką przejechałem w górach, czas jak dla mnie świetny, a bałem się żeby w takim towarzystwie nie być ostatni.
Banan z bananem (radość na mecie):
Już po wszystkim:
Ogólnie 65 miejsce w OPEN, w kategorii jeszcze nie wiem.
Rower cały brudny bo prawie wszędzie mokro i wilgotno, czyszczenie trochę trwało.
Super organizacja, pierwsza w życiu jazda w peletonie, fajna trasa. Ogólnie aż chce się tu wrócić :D
Polecam każdemu ten wyścig, to takie kolarskie święto dla amatorów.
Trzeba też wspomnieć o posiłku na mecie, normalny smaczny dwudaniowy obiad w restauracji, na prawdę nie ma się do czego doczepić.
... ale się rozpisałem ;)
Kategoria Zawody