Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trzymaj Koło Fajny Weekend :) Warto odwiedzić:
Blog Garenge
Jimmy
Virtualtrener Mój idol: Richard Virenque

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Virenque.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:6683.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:207:36
Średnia prędkość:32.19 km/h
Maksymalna prędkość:86.00 km/h
Suma podjazdów:100339 m
Maks. tętno maksymalne:197 (98 %)
Maks. tętno średnie:185 (92 %)
Suma kalorii:135164 kcal
Liczba aktywności:85
Średnio na aktywność:78.63 km i 2h 26m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
58.00 km 0.00 km teren
01:48 h 32.22 km/h:
Maks. pr.:68.70 km/h
Kadencja:83.0
HR max:189 ( 94%)
HR avg:174 ( 87%)
Podjazdy:1273 m
Kalorie: 1842 kcal

Górskie Mistrzostwa Polski 2013 Masters

Niedziela, 8 września 2013 · dodano: 08.09.2013 | Komentarze 7

No i w końcu nadszedł „ten” dzień, ten na który czekałem cały kolarski rok i ten któremu w zasadzie miała być podporządkowana większość sezonu.

Pobudka o 7:00 i kolarskie śniadanko, szykowanie bidonów, popędzanie żony z synkiem (tym razem mieliśmy być wszyscy na starcie) i koniec końców dopiero po 9:30 jestem w okolicy startu, który był zaplanowany na 10:10. Oj mało czasu i trochę na wariata.
Szybkie przebieranie, wskakuję na rower i próbuję się choć trochę rozgrzać. Sprawdzam sprzęt – wszystko śmiga, no to zjeżdżam w okolice startu.

Jeszcze raz przed samym startem sprawdzam przednią przerzutkę i zgroza – nie wchodzi mi blat, coś się zblokowało, przesunęło, nie wiem ale nic już nie można zrobić, może jakimś cudem uda się wrzucić na wyścigu...
Chwila w sektorze i ruszamy, dookoła same „dobre nazwiska”. Wymieszali grupę Cyklosport z Amatorami ale na szczęście można się było połapać kto jest kto po numerach.
Spodziewać można się tylko ognia ;)
Najpierw dwie hopki i zjazd, tutaj jadę czujnie, czołówka na wyciągnięcie ręki ale nie świruję na zjeździe. Na dole mała strata którą szybko niwelujemy.
Na hopce nad Zalewem Sosnówka stwierdzam, że warto byłoby się jednak rozgrzać przed pierwszym podjazdem i wychodzę na czoło w naszej dużej grupy podkręcając trochę tempo. To oczywiście nie miała być żadna akcja, bardziej zaznaczenie obecności ;) Potem zjeżdżam tak na 6 pozycję, grupę prowadzę jeszcze chwilę na początku podjazdu pod Sosnówkę.
No właśnie pierwszy podjazd... Od razu w naszej kategorii idzie ogień, w sumie tego się spodziewałem (za krótki dystans), trzymam się w czołówce, która z każdym metrem topnieje i na szczycie jesteśmy jakoś w dziesięciu – ładny przesiew.

Przed zjazdem wielkie obawy jeśli chodzi o przerzutkę. Nie chce wejść na blat jednak po dłuższym trzymaniu cudem wskakuje – ostatecznie udało się to zrobić na każdym zjeździe, tylko raz trwało to dłużej a raz krócej ;)
Zjazd idzie sprawnie, lecimy w dziesiątkę, tempo jest w miarę normalne. Wyjeżdżamy nad Zalew i dojeżdżają do nas dalsze grupki, znowu robi się większa grupa i takim składem zaczynamy drugi podjazd.
No i powtórka z rozrywki czyli ogień potworny :) Trzymam i trzymam czołówkę, mam jednak chwilowy kryzys i zostaję tak z 20-30 metrów, przede mną 6 chłopa, z czego 5 z mojej kategorii Cyklosport plus Marcin Rogowski od nas z Teamu (jechał w amatorach).

Kryzys mija ale nie mogę skasować tych głupich 30 metrów, jestem coraz bliżej już na szczycie. Na tych dwóch hipkach do góry prawie ich dochodzę. Mam jednak pecha, jak zaczął się zjazd Marcin postanowił zaatakować i pojechał „na wariata” co skutecznie zatrzasnęło mi drzwi do dogonienia czołówki. Ja nie będę tak ryzykował, mam żonę i synka i to oni są najważniejsi, a nie jakiś pucharek ;)
Mimo wszystko jechałem naprawdę szybko jak na mnie, jak wyjechaliśmy nad Zalew widziałem ich cały czas przed sobą – niestety akurat ruszył się mocny wiatr w twarz i już ich nie doszedłem.
Pozostało pilnować 6 miejsca w kategorii i liczyć, że może z przodu kogoś odetnie ;)

Takim sposobem następne dwa kółka jechałem samotnie walcząc z podjazdami i wiatrem w twarz. W sumie myślałem, że tracę strasznie dużo czasu, a w wynikach widać że straciłem ostatecznie tylko 3 minuty do zwycięzcy. Ciekawe co by było jakbym wtedy jednak ich doszedł, ale nie ma co gdybać.
Metę przekraczam jako szósty zawodnik w mojej kategorii co daje mi szerokie podium i dyplom. W sumie chyba trzeba się cieszyć.

Pewien niedosyt pozostał, to jest ciekawe, bo np. rok temu z szóstego miejsca cieszyłbym się na maksa. Jednak z czasem oczekiwania wobec siebie mocno rosną. Naprawdę nie dużo mi brakuje do najlepszych, ale za rok się raczej miejsca nie poprawi, bo już będę startował w najbardziej prestiżowej i najmocniej obsadzonej kategorii M30...
W sumie to dla mnie lepiej jakby jeszcze te dwa kółka były, wytrzymałościowo jestem dobry, a pewnie nie byłoby aż takiego ognia od początku.

A Marcin od nas wygrał kategorię Amator, dowalił zresztą również zwycięzcy Cyklosportu i zgarnął koszulkę Mistrza Polski. Tak więc w Teamie mamy aktualnego mistrza !!

Na pociechę pozostaje mi KOM z tego podjazdu na Stravie, gdzie mam czas lepszy niż Jarek Michałowski – zwycięzca w M30 :P
http://www.strava.com/activities/81116534#1654202857

No i fotki, są nawet mikrofilmiki ;)


















&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
Kategoria Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
135.15 km 0.00 km teren
04:10 h 32.44 km/h:
Maks. pr.:73.70 km/h
Kadencja:82.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:154 ( 77%)
Podjazdy:2350 m
Kalorie: 2179 kcal

Road Trophy 2013 Etap III

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 5

Ostatni etap, najdłuższy, 130 km ale w końcu normalne ściganie bez miliarda różnych ścianek.
Wstaję rano i kompletnie się nie czuję, zero ochoty na jazdę na rowerze i najchętniej zostałbym na kwaterze. No ale zjadam śniadanie, szykuję się i jadę na start.
Udaje się dobrze ustawić w sektorze celem uniknięcia kłopotów z pierwszego etapu. Start taki sam, czyli mega stromizny aż na Koczy Zamek.
Jedzie się dobrze i równo, na największym nachyleniu ludzie przede mną mocno zwalniają ale udaje się wszystko przejechać w siodle – ufff.
Na szczycie Koczego Zamku strata do czołówki w sumie niewielka, bo ich widziałem, zaczyna się szybki i dziurawy zjazd z Ochodzitej, nagle zaczynam kręcić korbą i czuję luz, patrzę w dół – łańcuch znowu spadł mi na zewnątrz i już wisi na pedale :/ Czyli znowu pech, no ale nic, zatrzymuję się, chwilę męczę się z łańcuchem, trochę osób mnie wymija i ruszam w dół.
Dochodzę fajną grupkę i jedziemy zgodnie po zmianach, teraz kilka karkołomnych zjazdów i stromych ścianek w stylu Wieśka, na każdej trochę odjeżdżam do przodu, w grupce jest też Tomek z Teamu oraz Rafał Szmytka z którym jechałem prawie cały sobotni etap – jakby nie patrzeć rywal w kategorii :)

Po serii podjazdów jest dość płaski i wietrzny odcinek na Słowacji, dobrze że zebraliśmy liczną grupkę, bo samotnie albo tak jak w sobotę w cztery osoby byłoby ciężko. W sumie u naszych południowych sąsiadów bez przygód, równe i mocne zmiany i kilometry szybko uciekały.
Zaczynamy najfajniejszy i najdłuższy podjazd dnia, piękny asfalt, szeroko, mały ruch i serpentyny. Najpierw od naszej grupki odjeżdża Rafał, ja jadę swoim tempem i tez odjeżdżam ale mam do niego stratę. Jednak z każdym kilometrem zaczynam ładnie odrabiać aż w końcu go wyprzedzam, kawałek dalej widzę też kolejną dużą grupkę – cel mógł być tylko jeden – dojść ich :)

Na 1 km przed szczytem był bufet, zatrzymuję się i tankuje oba duże bidony do pełna – jest gorąco więc i „spalanie” duże ;) Trochę za długo jednak trwa tam obsługa i mija mnie znowu Rafał, a grupka którą widziałem się oddaliła. Gonię ile mogę pod górę, na szczycie mam do nich stratę i teraz coś niespotykanego – ja na zjeździe na solo gonię grupkę, są coraz bliżej i na płaskim trochę zagięcia i się udaje – ufff. Skład był tu całkiem zacny więc wiedziałem, że to już całkiem blisko czołówki, od razu humor lepszy.

Teraz znowu trochę płaskiego, lekki podjazd na granicę trasą Rajcza Tour, ostry zjazd do Ujsoł i płasko do Milówki. Cały czas w miarę zgodna współpraca i równe tempo.
Przed nami ostatnie 10 km pod górę na Koczy Zamek, dla mnie w zasadzie liczyło się pokonanie Rafała Szmytki, bo tylko on był tu z mojej kategorii wiekowej, no ale fajnie byłoby pokonać całą tą grupkę. Na początku trochę problemy z przerzutkami ale jadę w czubie.
Wszyscy się trzymają, trochę większe nachylenie i ostro staję w korbach – pierwsza selekcja. Jadę jednak już na oparach i trudno jest utrzymać aż takie tempo, mam więc na ogonie kilka osób. Robię druga poprawkę, na kole siada tylko Rafał i Łukasz Kramarczyk. Jeszcze jedna poprawka i zostajemy tylko z Rafałem. Ten jednak z wiadomych powodów nie daje zmian tylko siedzi mi na kole jak cień.
Trochę zmniejszam tempo, przed nami najgorszy odcinek czyli ostro nachylona kostka brukowa. Znowu dochodzi do nas Łukasz i atakuje na wspomnianej kostce, jednak wrzucam bardzo konkretną moc (nie wiem skąd miałem na to siły), urywam wreszcie Rafała, mijam też Łukasza zostawiając do z tyłu :) Teraz to już nie kalkuluję tylko jadę tyle ile mogę na metę i wjeżdżam pierwszy z tej grupki :D Udało się.

Super etap, wreszcie noga kręciła tak jak bym chciał, no i wynik już całkiem przyzwoity:
Kategoria A – 4 miejsce
OPEN – 20 miejsce

Podsumowując całe Road Trophy to teraz pewnie pojechałbym zupełnie inaczej etap sobotni. W piątek przez mega pecha straciłem szanse na jakikolwiek wynik w generalce, teraz widzę że 3-4 miejsce było realne bez tego pecha. Też kompletnie nie wiedziałem jak rozkładać siły, bo to pierwsza w życiu etapówka. Ani razu mnie nie odcięło, chyba nauczyłem się w końcu dużo pić i jeść :) Wskoczyłem w generalce na 7 miejsce w kategorii które kompletnie nie odzwierciedla moich możliwości. Ale miałem super trening i fajny ostatni etap więc cały ten wyścig mimo wszystko zaliczam do udanych. Rower trochę szwankował i będzie trzeba wymienić pancerze, bo po tych ściankach zobaczyłem jak bardzo tragicznie chodzą moje przerzutki ;)
No i bardzo zastanawiające jest to, że najlepiej noga kręciła dopiero 3 dnia czyli na największym zmęczeniu.






Kategoria 130-140, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
100.35 km 0.00 km teren
03:30 h 28.67 km/h:
Maks. pr.:77.40 km/h
Kadencja:86.0
HR max:186 ( 93%)
HR avg:159 ( 79%)
Podjazdy:2160 m
Kalorie: 1880 kcal

Road Trophy 2013 Etap II

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 17.08.2013 | Komentarze 0

Drugi etap zmagań na Road Trophy już za mną, lekko nie było, ale od początku :)

Tym razem ustawiam się lepiej na starcie, bo przy barierce – dzięki temu mogłem się wpiąć w pedały i ruszyć z miejsca bez problemu. Niestety dużo ludzi jak zwykle się przepychało i pozycji komfortowej w peletonie nie miałem.

Dziś Wiesiek poprowadził trasę jak klasyczną Pętlę Beskidzką, czyli był Połom, Stecówka, Kubalonka, Salmopol, trochę płaskiego i potem jeszcze Przełęcz Kotelnica, Laliki i na deser prawdziwy kiler, czyli Koczy Zamek przez Kamesznicę.

Startujemy i znowu nerwówka, bo się ludzie przepychają, ja stwierdzam że jadę swoje i się specjalnie nie spinam. Trochę jestem przyblokowany na Połomie ale już na Stecówce widzę czołówkę jakieś 100-200 metrów od siebie. Tutaj popełniam błąd taktyczny, bo mogłem docisnąć i spokojnie bym doszedł, a stwierdziłem że dojadę własnym tempem. Skończyło się to tak, że na Stecówce miałem ich na 50 metrów ale tam był trochę interwałowy teren i poszło mocniejsze tempo. Niestety nie doszedłem :/
A, że potem czekał zjazd z Kubalonki i przejazd przez Wisłę nie miałem szans ich dogonić – ostatecznie odcinek Stecówka – Salmopol jechałem niestety samotnie. Podjazd pod Salmopol źle i nie poszedł, trzymałem równe tempo. Zjazd również fajnie i sprawnie, trochę trzeba było lawirować między autami ;)
W Szczyrku zjeżdżam się z trójką innych kolarzy i płaski odcinek aż do bufetu pokonujemy w czwórkę. W czołowej grupie z tego co wiem to jechało jakieś 30 osób więc tempo raczej nie porównywalne. Ale współpraca układała się całkiem w porządku.

Na bufecie stajemy i tankujemy bidony, ogólnie to dziś bardzo dużo jadłem batoników i żeli, dbałem o picie i efekt jest taki że mnie nie odcięło.
Kolejne podjazdy pod Kotelnicę i Laliki wjechaliśmy razem równo.
Teraz szybki zjazd i zaczyna się wisienka na trocie czyli ostatni podjazd na metę.

Czuć już ostro trudy wyścigu, w nogach czuję że skurczy jeszcze nie ma ale jakieś tam zaczątki są. Kto kiedykolwiek wjeżdżał na Kamesznicę wie co to za podjazd, chwilami 20% i ostro trzyma, jazda to istna męka ale trzeba wjechać to jedziemy. Każdy swoim tempem i po jakimś czasie jestem na mecie. Wyjechany, bo sporo dystansu samotnie i potem raptem w 4-osobowej grupce ale zadowolony, bo wyszedł super trening.

Wyniki:
Kategoria A – 8
Open – 44

Nie wiem jeszcze jak w generalce ale może udało się coś awansować ;)
Kategoria 100-120, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
70.25 km 0.00 km teren
02:38 h 26.68 km/h:
Maks. pr.:76.90 km/h
Kadencja:83.0
HR max:190 ( 95%)
HR avg:168 ( 84%)
Podjazdy:1900 m
Kalorie: 1676 kcal

Road Trophy 2013 Etap I

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 3

Dzisiaj start dopiero o 12:00, gotowych do rywalizacji jakieś 130 osób, bardzo dużo dobrych zawodników i każdy chciał wygrać ;)
Ja przyjechałem jak to mówią po naukę i po dobry trening, w zasadzie byłem ciekaw jak zachowa się organizm podczas trzydniowej rywalizacji.

Na dziś organizator zaplanował krótki dystans, bo lekko ponad 70km ale za to 1800 przewyższenia więc chyba nie muszę opisywać trasy. Zresztą ścianek było tyle, że za każdym zakrętem obawiałem się że wyrośnie kolejna – masakra :)

Nawet się udało ustawić ładnie z przodu na starcie, ale znowu coś nie tak z blokiem i zostaję wyprzedzony przez wiele osób. Okazało się to bardzo zgubne, bo już bardzo szybko była pierwsza konkretna ścianka i jak się okazało z przodu poustawiały się osoby które nie dały tego rady podjechać. Przed mną nagle staje jakiś koleś w poprzek i zaliczam glebę na stromiźnie. Trzeba iść kawałek z buta i wyprzedza mnie dużo osób.

Jadę sobie i wyprzedzam kolejne osoby na podjazdach po czym trafiamy na betonowe płyty i 20% nachylenia – tu powtórka z rozrywki, przez kolejnego debila który nie potrafi zejść na bok tylko zatrzymuje się na środku zaliczam drugą glebę waląc mocno łokciem o beton. I kolejne metry trzeba iść z buta, bo wpiąć w bloki się nie da.

Teraz to startuję już praktycznie z samego końca stawki, w dodatku mam jakieś problemy z łańcuchem i przerzutkami. Wpadam w dobry rytm, wyprzedzam od groma osób, po drodze ostre hopki i szybkie zjazdy. W końcu formuje się fajna grupka i tak jedziemy po zmianach.
Tym razem żeby było śmiesznie spada mi łańcuch i się klinuje, tracę chyba z 5 minut na walkę z defektem, jednym słowem masakra i kulminacja pecha – na szczęście to już był ostatni „wyskok” tego dnia.

Od tego momentu moja jazda wygląda tak: dochodzę jakąś grupkę, pracuję mocno na jej czele, robi się podjazd to się urywam i dochodzę kolejną grupkę aż wreszcie gdzieś na 45 kilometrze robi się grupka, gdzie w miarę sensownie pracujemy po zmianach i jest dobrze.

Zostaje 10 kilometrów do mety, ale jakie to jest 10 km, jedna wielka droga krzyżowa, ściany po kilkanaście a chwilami pewnie ponad 20% przeplatane szybkimi zjazdami i tak kilka razy aż do kulminacyjnego podjazdu na metę na Koczym Zamku po betonowych płytach. Tu już czuję lekkie skurcze i mam serdecznie dość wszystkiego, wrzucam najlżejsze przełożenie jakie mam i się po prostu toczę – dużo cennego czasu tu straciłem ale po tej pogoni brakowało już sił :/

Na mecie piję co się da, zjadam jakieś wafelki itd., gadam z chłopakami z Teamu i po krótkim czasie wracamy na kwaterę się regenerować. Jutro 100 km ale na szczęście już bez takich hardcorowych ścianek.

Wyniki: (z kategorii jak na te problemy można być zadowolonym, ale straty czasowe nie do odrobienia)
M2 - 10
OPEN - 53 miejsce

czas wg organizatora: 2:42:09 (czyli na ten łańcuch straciłem 4 minuty), jak do tego doliczyć czas stracony na dawaniu z buta na podjazdach to zrobi się pewnie z 10 minut :/
Kategoria 70-90, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
38.80 km 0.00 km teren
01:03 h 36.95 km/h:
Maks. pr.:74.10 km/h
Kadencja:79.0
HR max:188 ( 94%)
HR avg:176 ( 88%)
Podjazdy:867 m
Kalorie: 826 kcal

Tour de Pologne Amatorów 2013

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 02.08.2013 | Komentarze 5

W sumie nie wiedziałem jak mam podejść do tego startu. Z jednej strony fajna impreza, masa kibiców na trasie i bardzo dobra obsada, z drugiej straszna komercja, dużo niedociągnięć i śmieszny dystans.

No ale ostatecznie zdecydowałem się na udział więc trzeba to opisać :)

Żeby złapać dobre miejsce na starcie ustawiam się już godzinę przed planowanym startem, pełne słońce nie pomaga – na szczęście jeden z balonów daje trochę cienia więc nie ma tragedii. Udaje się ustawić w drugim sektorze z takimi mocarzami jak Andrzej Kaiser, czy Piotr Sułek.
W końcu ruszamy, na razie start honorowy do Poronina, gdzie kolejny raz ustawienie w sektorach i start ostry.
Zjazd do Poronina OK, szybko i równo, trzymam bardzo dobrą pozycję.

W Poroninie już start ostry, więc po strzale wszyscy jadą już na maksa – na takim dystansie nie ma czegoś takiego jak oszczędzanie sił :)
Pod Ząb od początku do końca idzie piękny ogień, trzymam się elegancko w czubie, pod koniec trochę tracę dystans i jadę w drugiej grupce, ale czołówka jest bardzo blisko. I jak już widać szczyt słyszę z tylnego koła klasyczne PSSSSSS. W myślach masa przekleństw, oczywiście ryzykowałem z tą szytką z tyłu, bo ma dużą dziurę zaklejoną mleczkiem, no ale nie było wielkiego syfu na asfalcie więc myślałem że da radę.
W każdym bądź razie jakimś cudem mleczko znów zadziałało, trochę powietrza uszło, ale dało się jechać. Niestety, jako że nie wiedziałem jakie mam ciśnienie musiałem na zjazdach bardzo odpuszczać. Na odcinku Ząb-Dunajec straciłem jakieś 20 pozycji :/ Nie chciałem jednak ryzykować rozwalenia koła.

Na dole przekraczam Zakopiankę i już zaczynam podjazd pod Gliczarów, tu mam mały i chwilowy kryzys na samym początku podjazdu, po prostu noga nie chciała kręcić tak jak bym chciał. Znowu mija mnie kilka osób, ale jak zaczyna się stromizna odżywam. Jestem w swoim żywiole i nachylenie ponad 20 procent jadę bardzo dobrze. Na szczycie składamy grupkę czterech osób i zgodnie pracujemy aż do zjazdu przez Rusiński Wierch.
Tutaj powtórka z rozrywki czyli na zjeździe tracę trochę dystans, który potem muszę nadrabiać.

Ostatni podjazd przez Bukowinę jadę pięknie, dochodzę trochę osób, które próbują łapać koło ale nie są w stanie utrzymać mojego tempa. Na wypłaszczeniu wrzucam blat z przodu i brakuje bardzo mało żebym wyprzedził jeszcze grupkę 4 kolarzy przed samą metą.
Przekraczam kreskę i mieszane uczucia.

Pod Ząb było widać, że jest szansa na miejsce w czołówce ale kłopoty sprzętowe i niebezpieczne zjazdy pogrzebały wszystko. Te miejsca które straciłem mam teraz z tyłu głowy, co by było gdyby... Ale nie ma co gdybać – ostatecznie 12 miejsce w kategorii oraz 37 OPEN. Przy tej stawce jest OK.

Po wyścigu zjeżdżam sobie do bufetu, bo chce mi się pić. Proszę o wodę, ale nie dostaję bo zgubiłem żeton, jakaś paranoja – mam numer startowy ale nie - wody nie będzie !! Baaaardzo duży minus.

W przyszłym roku jak się nie wydłuży trasa raczej nie będę startował, w tej formie to nie jest wyścig dla mnie – ludzie jadą jak wariaci na tych zjazdach, ja tu za dużo tracę, a te trzy podjazdy nie starczą żeby odrabiać straty.

Aaaa i oczywiście klasycznie organizator błędnie wyliczył średnie prędkości – dystans jest policzony od Bukowiny, a pomiar czasu od Poronina.
I nie jestem przekonany o sposobie liczenia czasu, jeden zawodnik startował z mojego sektora, wyciąłem go na finiszu, a mam gorszy czas, bo z sektora zapewne startował kilka rzędów dalej – to jest trochę słabe...

No i wreszcie na mecie czekała żona z synkiem, więc wpadło kilka cennych fotek:






Po wyścigu z rodzinką poszliśmy na Termy :)




Udało się też obejrzeć, jak Atapuma porobił na finiszu Riblona, kurde jak oni mocno podjeżdżają tą Bukowinę – kosmos.
Kategoria 0 - 70, Zawody


Dane wyjazdu:
72.60 km 0.00 km teren
01:59 h 36.61 km/h:
Maks. pr.:74.20 km/h
Kadencja:
HR max:196 ( 98%)
HR avg:168 ( 84%)
Podjazdy:1055 m
Kalorie: 1320 kcal

Tatry Tour 2013

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 27.07.2013 | Komentarze 13

Prawdziwe kolarskie święto, czyli Tatry Tour 2013 już za mną, ale od początku...
Jechałem jak zwykle krótki dystans, 200 km to jeszcze nie dla mnie, szczególnie w upale.

Wstaję rano jakoś po 6:00, zjadam śniadanie, ostatnie szykowanie, pakuję rower na bagażnik, żegnam się z żoną i synkiem i już po chwili jadę w kierunku Starego Smokovca. Specjalnie wyjechałem dość wcześnie, bo potem są problemy z parkingami itd., a ja wolę wszystko na spokojnie. W końcu to jeden z moich głównych startów w tym sezonie i wszystko musiało być tip top.
Pogoda była „ryzykowna”, czyli dość duży upał. Ryzykowna oczywiście dla mnie, bo moje kłopoty zdrowotne powodują, że jak jest taka lampa siada mi ostro wydolność.
W każdym bądź razie miało być tip top, więc już w piątek zacząłem nawadnianie i to był dobry ruch, organizm był prawidłowo nawodniony i ryzyko odcięcia spadło.

Ale wracając do samego startu, w Smokovcu byłem jakoś przed 8:30, odebrałem na spokojnie pakiet startowy (jak zwykle fajne skarpetki) i wróciłem do auta. Miałem jeszcze duuużo czasu przed sobą i trochę się nudziłem.
O 9:30 już uszykowany w 100% pojechałem w okolice startu, o 10:00 ruszył długi dystans, a ja pojechałem na rozgrzewkę.
Spotkałem Michała (Wikiego z forumszosowego) oraz Rafała ode mnie z Teamu, gadki szmatki i już się robi 10:45 więc ustawiamy się na starcie.
Widać dużo mocnych zawodników, od razu rzuciła mi się ekipa JMP która wystawiła mocny skład, wiedziałem już, że lekko nie będzie.
11:00 i już ruszamy, na początek długi zjazd z kilkoma hopkami. Od początku chciałem jechać aktywnie i w efekcie już po kilku kilometrach to ja prowadziłem peleton :) Dla mnie to trochę nowość ale założenia przedstartowe trzeba wypełniać ;) W środku jest po prostu niebezpiecznie, raz to kraksy, dwa to puszczenie przez kogoś koła – wolałem jechać w czubie nawet kosztem większej utraty sił.
To był bardzo szybki odcinek, na tyle szybki, że mój pomiar prędkości z czujnika zwariował i musiałem go po prostu wyłączyć – z tego powodu straciłem też niestety pomiar kadencji.

Trochę źle wchodzę w zakręt na główną drogę w kierunku granicy i tracę dużo pozycji, oczywiście od razu dokręcam i powoli przechodzę z powrotem na czoło grupy. Po drodze chyba niechcący trochę zajeżdżam drogę jakiemuś Słowakowi, który wydarł się na mnie konkretnie i już myślałem, że zaraz mnie potraktuje pompką :) Niestety dawno w tak licznym peletonie nie jechałem i to był tego efekt.
Do Zdiara dojeżdzam w czubie i zaczyna się najdłuższy podjazd. Tu w zeszłym roku brakowało mi jakieś 200 metrów, żeby wjechać to z czołówką. W tym roku coś dla mnie egzotycznego, bierzemy z Rafałem sprawy w swoje ręce i razem robimy selekcję. Prowadzimy peleton, który z każdym metrem robi się szczuplejszy. Organizator robił fotki, mam nadzieję że wkrótce będą dostępne. Teamowo wyglądało to bankowo super, ogólnie z Rafałem jechaliśmy jak zgrany duet i byliśmy bardzo aktywni.
Przed samym szczytem zjeżdżamy już na tył „grupki liderów”, aczkolwiek jest nas więcej niż w zeszłym roku. Zjazd poszedł bez problemów, moje koła na szytkach spisywały się dziś wyśmienicie – aż czułem to magiczne noszenie :)

Do granicy na Łysej Polanie w zasadzie grupa nie topniała, tempo było mocne ale równe, parę przyspieszeń na podjeździe nikomu krzywdy zrobić nie mogło. Na granicy nawrotka, tutaj troszkę tracę i trzeba gonić pod górę ale nie mam z tym problemu. Tu już widać, że niektórzy odpadają, tempo robi się coraz mocniejsze. Na zjeździe jest spokojnie i równo, lekkie szaleństwo robi się na podjeździe pod Prislop. Tutaj już idzie ostra selekcja, na początku trochę zostaję, puls mam już 185 ale jadę mocno i nie tracę dystansu. W końcu dokręcam – puls przeskakuje magiczną granicę 190 – ale mogę tak jechać i dochodzę do czołówki. Na szczyt wjeżdżamy w kilka osób – było bardzo ostro. Na bufecie się nie zatrzymuję (wziąłem dwa duże bidony i starczyło, piłem często bojąc się odcięcia). Zjazd idzie sprawnie, jeden z JMP trochę się urywa, doskakuje do niego kolega z jego teamu ale wszystko ładnie kasujemy. Tempo trochę spada i dojeżdżają do nas częściowo Ci którzy odpadli. Dopiero po skręcie na trasę do Smokovca idzie potężny zaciąg zrobiony przez JMP, nie ukrywam że puszczam koło, już czuję trudy wyścigu i upału. Na szczęście swoim tempem z kilkoma zawodnikami dochodzimy czołówkę i już nie daję się więcej urwać, bo sporo sił mnie to kosztowało.

Teraz taka dziwna jazda, tempo raz lekkie, raz mocne, a raz kosmiczne bo każdy próbuje odjechać i reszta goni. Takie szach trwały w zasadzie aż do Smokovca. Tutaj bardzo aktywny był Rafał z Teamu, próbował skakać kilkukrotnie. Niestety za każdym razem grupa go dochodziła. Przed samym Smokovcem przebijam się do przodu. Wiem dokładnie jak trzeba rozegrać tutejszy finisz, tyle że nogi już mocno zajechane i generalnie wiem, że nic wielkiego nie zdziałam.

Taktycznie jednak jadę bardzo dobrze, prawidłowo wchodzę w decydujące zakręty. Niestety chłopaki z JMP i dwóch Słowaków polecieli mocno z prawej strony i nie mogłem zareagować – nogi już nie te. Starczyło ostatecznie na 5 miejsce OPEN, co jest świetnym wynikiem :)
Niestety dziwne są kategorie na TT i w kategorii zająłem również 5 miejsce, gdyby jednak była kategoria 21-30 jak w zasadzie wszędzie to byłbym pierwszy albo drugi !! :)
No nic – i tak OPEN jest najważniejsze, a TOP5 na Tatry Tour to już konkretny wynik, o którym kiedyś mogłem tylko pomarzyć.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony, pozostaje trochę żal że tak mało zabrakło do podium i że nogi na finiszu były już zajechane. Z przebiegu całości chyba mogę powiedzieć, że pojechałem najlepszy wyścig w życiu. No i nigdy jeszcze nie prowadziłem peletonu na podjazdach :)
A jak było ciężko widać chyba po średnim pulsie i uzyskanej prędkości. To nie jest jakieś pitu pitu tylko kawał dobrego ścigania na najwyższym poziomie !

No to chyba na tyle, za rok trzeba wrócić i znowu poprawić wynik ;)

Kilka fotek oczywiście udało się zrobić:








Wyniki:
http://www.championchip.cz/results/2013072710/Vys72Abs.pdf
Kategoria 70-90, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
37.65 km 0.00 km teren
01:23 h 27.22 km/h:
Maks. pr.:64.90 km/h
Kadencja:80.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:166 ( 83%)
Podjazdy:1070 m
Kalorie: 952 kcal

Pętla Beskidzka 2013 i lipa...

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 06.07.2013 | Komentarze 11

Jak nie upały to defekty...

Pogoda zapowiadała się wyjątkowo nie jak na Pętle, kilkanaście stopni i bez słońca - dla mnie idealnie.
Po rozgrzewce staję na starcie w miarę w przodu stawki i ruszamy.
Nerwowo do początku podjazdu pod Zameczek i zaczyna się ogień, nie kalkuluję jadę bardzo mocno, zdecydowanie nad progiem (dobrze że nie miałem Powertapa ;)
Mijam kolejne osoby i efekt jest taki, że na szczycie jestem jakieś 20 metrów za czołową grupą razem z Rafałem Jonikiem ode mnie z teamu. Czas wyborny - w tej chwili na Stravie pod Zameczek mam 3 czas :)

Tutaj spinamy się i w efekcie dochodzimy czołówkę, zjazdy są niebezpieczne ale jedzie się dobrze. ogólnie runda wyścigowa niesamowicie interwałowa, a na Połomie ścianki po 20% (tak mówił mi Garmin). To było kiepskie dla moich nóg które po Włoszech nie są przyzwyczajone do tempa wyścigowego. Z uwagi na to odpuściłem czołówkę i jechałem swoje. Doszła mnie druga grupa i tu jechało się dobrze, z resztą sporo było tu "dobrych" nazwisk.

Niestety zaczęła mi szwankować przednia przerzutka, która nie chciała wrzucać na blat. Na początku każdego podjazdu męczyłem się dobrą minutę zanim łaskawie mogłem kręcić na blacie - jak się łatwo domyśleć grupa mi odjechała i nie miałem szans ich dojść.

No i meritum, jak zjeżdżałem drugi raz na Zameczek przed samym rozwidleniem na Stecówkę strzeliła mi tylna szytka. Dopiero co założona, nówka sztuka i pssssss, mleczko niestety nie pomogło i było po wyścigu. Z buta wszedłem na Kubalonkę i tu na całe szczęście kolega z Teamu którego zaczęło odcinać zwiózł mnie autem na dół, na kwaterę.

Po prostu super, jak nie urok to sraczka, co prawda o żadne laury bym nie powalczył, bo jednak brakuje mi tempa wyścigowego i to czułem ale znowu trzeba kasę wyłożyć na szytkę, powoli myślę czy nie sprzedać tych kół i kupić coś na zwykłych oponach...

Miejsce: DNF
Kategoria Zawody, Góry, 0 - 70


Dane wyjazdu:
98.90 km 0.00 km teren
03:06 h 31.90 km/h:
Maks. pr.:70.70 km/h
Kadencja:83.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:165 ( 82%)
Podjazdy:1686 m
Kalorie: 1786 kcal

Road Maraton Srebrna Góra 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 4

Kolejny wyścig w tym sezonie zaliczony :)

W piątek wieczorem przyjeżdżamy z Bartkiem na kwaterę, szybkie odebranie numerku, makaronowa kolacja i do spania.
Pobudka przed 7:00, śniadanko, szykowanie i jedziemy na rozgrzewkę. Tutaj coś mi noga nie chce kręcić, takie uczucie "pustej nogi" - nie jest dobrze ale robię połowę podjazdu na Srebrną i potem kręcę po płaskim.
Udaje się ustawić w drugim rzędzie sektora, dużo znajomych - jest z kim gadać, 9:15 i startujemy :)

Założyłem sobie, że pierwszy podjazd chcę zobaczyć czy jestem w stanie wjechać z czołówką - w zeszłym roku trochę traciłem i trzeba było gonić.
Ruszam, tym razem wyjątkowo brak problemów z wpięciem w pedały, Ci z przodu coś niemrawi więc wyprzedzam i wychodzę wraz z innym zawodnikiem na czoło.
Idzie ogień ale podjazd jadę bardzo dobrze - ostatecznie na szczyt wjeżdżam w TOP5, jest pięknie :D

Teraz już zjazdy i lekkie hopki, ucieka Jarek Michałowski, potem urywa się jeszcze Dominik Omiotek i ktoś z Whirpoola. Ja jadę na czubie peletonu ale boję się uciekać z nimi i jadę spokojnie w grupie. Zjeżdżam do środka peletonu, ale na asfalcie masa dziur i nie było to bezpieczne więc wróciłem na czub dyktować tempo. Zbyt dużo chętnych do pracy nie było i całą grupą wjeżdżamy do Głuszycy.

Tu zaczyna się pierwszy podjazd, jest dość wąsko i dziurawo - robi się niebezpiecznie, cały czas lecę z blatu, dopiero przed rozjazdem MEGA/GIGA wrzucam małą tarczę. Pojechałem MEGA, bo było bardzo ciepło i pełne słońce, a w takich warunkach z moją tarczycą długi dystans byłby zabójczy.
Za rozjazdem zaczyna robić się bardziej stromo, postanawiam trochę "nabroić", wychodzę na czoło i rozkręcam mocne tempo, z każdym kolejnym metrem ktoś odpada, aż zostaje nas kilka osób, dwójka lekko poprawia na najsztywniejszym momencie, ja podjazdu nie znałem i lekko odpuściłem z obawy, że jeszcze spory dystans w górę (nie chciałem się ugotować). Wjeżdżam na szczyt razem z innym zawodnikiem, teraz krótki zjazd, hopka i już dłuższa jazda w dół.

Dojeżdża do nas Bartek i w trójkę dochodzimy jednego z uciekinierów, po jakimś czasie dojeżdża do nas jeszcze Michał Nawrocki i taką fajną zgraną, 5-osobową grupą jedziemy po zmianach. Przez jakiś czas ktoś tam jeszcze jechał z nami, ale ostatecznie to był "core" naszej ucieczki :)

Podjazd na Przełęcz Wolibromską jedziemy bardzo równo, dając idealne zmiany dochodzimy gościa z Whirpoola - nawet nie próbuje łapać koła, ucieczka go chyba trochę zniszczyła.

Ze szczytu już szybki zjazd i nudny oraz wietrzy odcinek przez Bielawę i inne wiochy, tutaj zaczyna się u mnie kryzys, biorę żelka i Magneslife co pomaga, ale i tak czuję że pogoda zaczyna ze mną wygrywać.
Dojeżdżamy do podnóża ostatniego podjazdu po drodze gubiąc Michała Nawrockiego, młody zawodnik który z nami jechał atakuje, ja odpuszczam i postanawiam jechać swoje. Do połowy podjazdu wjeżdżamy równo z Bartkiem i Julianem, tutaj mam lekki kryzys i ta dwójka odjeżdża mi na kilka metrów, potem na kilkanaście. Nie przejmuję się zbytnio, bo to nie moja kategoria, wolę jechać swoim tempem.

Widzę jak Bartek odjeżdża koledze który chyba trochę słabnie, ostatecznie swoim tempem dochodzę go na ostatniej serpentynie przed twierdzą :) Bartka już nie goniłem, ale z Julianem wycinamy się na samą metę, wjeżdżamy na nią idealnie razem, według pomiaru czasu jest różnica 4 tysięcznych sekundy więc prosimy aby wpisać nam wynik ex aequo :)

Sprawdzenie wyników, ostatecznie 3 miejsce w kategorii A oraz 6 OPEN, jest zajebiście :)
Do zwycięzcy strata ledwo 3 minut, do pudła w OPEN tylko minuta :)
Mogę być tylko zadowolony, zarówno z całego wyścigu, jak również z pierwszego podjazdu pod Srebrną Górę.

Dodam, że na wyścigu, na zjeździe, czołową kolizję z samochodem zaliczył Michał Kolenda, który leży teraz w szpitalu w Polanicy, jest połamany i ogólnie wygląda to bardzo źle. Michał, jak to czytasz - życzę szybkiego powrotu do zdrowia i wytrwania w rehabilitacji !!
Po takich akcjach tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że na zjazdach wolę jechać zachowawczo...

Kilka fotek:




Jak widać pod Srebrną Górę wjeżdżałem ze ścisłą czołówką :)




Tu było maksymalnie 18%:


No i zjeździk:


Zjarałem się jak krewetka:


No i coś pięknego, od życzliwego znajomego dostałem własnoręczny podpis Richarda Virenque !! Zajebiście :)


Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
105.20 km 0.00 km teren
03:14 h 32.54 km/h:
Maks. pr.:75.90 km/h
Kadencja:83.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:167 ( 83%)
Podjazdy:1848 m
Kalorie: 2103 kcal

Sudety Tour 2013

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 5

Przyszła pora na prawdziwe ściganie w doborowym towarzystwie.
Sudety Tour, to obok Kellys Rampusak i Mammuta chyba najbardziej prestiżowy wyścig dla amatorów w Czechach.
Wystarczy spojrzeć na listę startową i wyniki, np. dziś na długim dystansie wygrał Jaroslav Kulhavy, mówi Wam to coś ? No ale jak to mówią, jak chcemy mieć progres to trzeba się ścigać z najlepszymi.
Ja, tak jak rok temu, wybrałem krótszy dystans, ale tym razem organizator przekształcił trasę zdecydowanie bardziej w górskim kierunku. Trochę więcej kilometrów, zdecydowanie więcej przewyższenia i masakrycznie sztywne odcinki zrobiły swoje.
Oba dystanse startowały razem i po prostu Ci z dłuższego mieli jedną dodatkową pętlę.

Na miejsce dojechałem chwilę po 8:00, odebrałem numerek startowy, zebrałem rower do kupy, czasu starczyło tylko na jakieś 10 minut rozgrzewki, bo nie chciałem popełnić błędu z zeszłego roku i ustawić się bliżej czuba. Pierwszy sektor zarezerwowany dla PRO, których nie brakowało. Udało się ustawić bliżej niż dalej i byłem zadowolony. Spotykam jeszcze Tomka ode mnie z Teamu który wbija się obok mnie i po chwili startujemy.
Tradycyjnie na początku mam problem z wpięciem w pedały i tracę sporo pozycji, trzeba będzie gonić. Od początku ogień w korbach, po zeszłym roku wiem, że to się już raczej nie zmieni do końca dystansu – tak wygląda ściganie u naszych południowych sąsiadów i tyle w temacie.

Na puls nawet nie patrzę, trzeba ostro naciskać w korby i udaje się doścignąć Tomka i zobaczyć czołówkę – jest dobrze. Tak jedziemy sporą grupą, trzeba dodać, że jest znacznie bezpieczniej niż np. w Lesznie, nie ma przypadkowych ludzi nieumiejących jechać w grupie. Jak były jakieś podjazdy to wszystko przejeżdżało się na blacie z prędkością 30%, niezależnie od stopnia nachylenia...

Do 30 km bez większych przygód, średnia prędkość do tego momentu przekraczała 38 km/h, po ostrym zjeździe jest fragment po kostce brukowej. Czołówka na zjeździe lekko mi odjechała i na tej kostce nie mogłem jej dojść – taki błąd techniczny który spowodował, że musiałem jechać w grupetto :/ No ale nawet w takiej grupce tempo jest konkretne i lecimy ładnie po zmianach. Dojeżdżamy do najgorszego chyba momentu wyścigu, czyli podjazdu 18% po kostce brukowej, jednym słowem MASAKRA. Udaje się tu dojść chyba do głównej grupy. Ja nadrabiam sporo miejsc ale nie jedzie mi się jakoś wybornie, ta kostka nie pozwala trzymać rytmu, pozostaje siłowe kręcenie z niską kadencją.

Na zjeździe formujemy się w ciekawą grupkę, każdy chce pracować i nikt się nie oszczędza co daje powiew optymizmu.
Zaczynamy kolejną premię górską, stawiam sobie za cel wjechać jako pierwszy z tej grupki. Wychodzę na czoło, nadaję eleganckie tempo i wjeżdżam jako pierwszy, po kresce premii wyprzedza mnie jakiś Czech, klepie po plecach i mówi”Pikna praca” - taki mały gest, a jak cieszy :)

Kolejne zjazdy i podjazdy jedziemy razem w tej grupce, ale w nogach czuje, że jest coraz ciężej, jednak pełne słońce robi swoje, ja muszę uważać, bo to nie jest pogoda dla mnie... Pamiętam o piciu, żelach i batonach. Po kolejnej premii górskiej, gdzie jest sztywno jak cholera biorę na bufecie bidon (tak, tutaj dają zawodnikom pełne bidony, których bynajmniej nie trzeba zwracać).
No i tak jedziemy – zjazd i sztywny podjazd, zjazd i kolejny podjazd – tak właśnie rozplanowano trasę. Mi to nie przeszkadza ale trzeba uważać i nie wjeżdżać zbyt twardo, bo można zajechać nogi.

Jeden z takich podjazdów „przecięty” był przez tory kolejowe i akurat jak jechaliśmy włączył się sygnał o nadjeżdżającym pociągu, wszyscy 100% w korby, udało się przejechać przed ale zbyt bezpieczne to nie było.
I właśnie chwilę później mam mały kryzys, trochę osób mi niestety odjeżdża i jadę już tylko w grupce 4-osobowej. Strasznie żałuję tego miejsca, bo mogło być super miejsce na mecie, odpuściłem jakieś 10 osób :/

Piękny i dość długi podjazd po Chvaleckich serpentynach w lesie i odjeżdżam, widzę tą grupkę co mi uciekła, odrabiam straty ale są za daleko i zjazd zaczynam niestety samotnie. Nie ma szans na szybką jazdę solo chociaż jadę ile fabryka dała. Ostatecznie czekam na gościa co wjechał za mną i w dwójkę lecimy po mocnych zmianach do Teplic. Stąd zostaje już tylko 3-kilometrowy podjazd na metę, odjeżdżam na jakieś 100-200 metrów i trzymam taką różnicę już do końca. Nie podkręcam bardziej, bo nie ma sensu, nikogo już nie dojdę, a czas nie jest ważny, tylko ewentualnie miejsce.

Dojeżdżam na metę, gdzie jest już Michał Kolenda, ale w tym roku nie dołożył mi tyle co ostatnio.
Ostatecznie:
13 miejsce w M2
26 miejsce w OPEN

a rok temu było kolejno 21 i 54 miejsce, jest GIT – konkretny progres :)

Oficjalne wyniki:
MEGA:
http://sportsoft.cz/OfficialResults/2013/vysl_20130609_sudety_road_103km_abs.pdf?201306.09.05.22
GIGA:
http://sportsoft.cz/OfficialResults/2013/vysl_20130609_sudety_road_155km_abs.pdf?201306.09.05.20

Podsumowując wyszedł super weekend startowy, takie starty jak dziś to genialny wręcz trening, no i można się sprawdzić z dużo lepszymi.
O organizacji nie będę nic pisał, nasi organizatorzy mogliby się wiele nauczyć – szóstka z plusem !

Kilka fotek:





Kategoria 100-120, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
3.00 km 0.00 km teren
00:07 h 25.71 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Kadencja:82.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:185 ( 92%)
Podjazdy:172 m
Kalorie: 106 kcal

Czasówka Szybowcowa

Sobota, 8 czerwca 2013 · dodano: 08.06.2013 | Komentarze 4

Przyszedł czas na kolejną górską czasówkę z kalendarza masters PZKol, tym razem Czasówka Szybowcowa czyli krótki ale treściwy wjazd na tytułową górę. W sumie jakieś 3km i średnio 6,5%, dwa wypłaszczenia i dwa sztywne odcinki, bardzo fajny podjazd.

Namówiłem na start Krzywego i chyba się z tego powodu cieszy, bo ostatecznie stanął na trzecim stopniu pudła ;) Połączyli nasze kategorie, czyli Cyklosport i Niezrzeszonych Open.
Start jak zwykle taki, że trzeba się wpiąć w pedały – tym razem suprise – nie mam problemów i szybko mogę ruszyć z kopyta.

Od razu wbijam jakieś 650 wat, ale oczywiście zaraz to zmniejszam. Ruszam z małej tarczy, bo po chwili pierwszy sztywny odcinek, jest mocno. W sumie jednak nie patrzę, ani na waty ani na puls – jest to tak krótki odcinek że nie ma czasu na kalkulowanie – trzeba po prostu iść w trupa i liczyć że starczy sił do końca  Na wypłaszczeniach trochę się obijam i myślę, że tu można było coś więcej dokręcić, trzymałem tu tylko jakieś 250 wat, a chwilami nawet mniej. Finisz już w trupa trupów, co widać po pulsie.

Czas wg Garmina 7:36, więc chyba jest mega dobrze, podjeżdżam do sędziego, oficjalny czas 7:45 i faktycznie jest to mega dobry czas, połączone kategorie cyklosportu i niezrzeszonych wygrywam dość wyraźnie :) W OPEN jeśli dobrze liczę jestem w TOP5, ale to muszę potwierdzić oficjalnymi wynikami, które pojawią się pewnie gdzieś za tydzień ;)

Ogólnie patrząc na wyniki pomiaru mocy to zachwycony nie jestem, chyba trochę mi spadła ostatnio forma, ale nie ma co wyrokować, teraz trzeba się cieszyć z pierwszego miejsca, po średnim pulsie widać, że lekko nie było. Jestem zadowolony.
Jutro jedna z najpoważniejszych imprez w tym roku, czyli Sudety Tour. Jadę dobrze potrenować i po naukę, organizatorzy namówili na start Jaroslava Kulhavego, którego nie trzeba chyba przedstawiać. Jak widać towarzystwo z najwyższej półki, ale to dobrze, bo takie starty rozwijają.

Kilka fotek z dziś:








Kategoria 0 - 70, Góry, Zawody