Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trzymaj Koło Fajny Weekend :) Warto odwiedzić:
Blog Garenge
Jimmy
Virtualtrener Mój idol: Richard Virenque

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Virenque.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:10973.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:392:24
Średnia prędkość:27.88 km/h
Maksymalna prędkość:86.00 km/h
Suma podjazdów:197829 m
Maks. tętno maksymalne:197 (98 %)
Maks. tętno średnie:185 (92 %)
Suma kalorii:228787 kcal
Liczba aktywności:160
Średnio na aktywność:68.58 km i 2h 29m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
87.92 km 0.00 km teren
02:09 h 40.89 km/h:
Maks. pr.:69.80 km/h
Kadencja:20.0
HR max:187 ( 92%)
HR avg:167 ( 82%)
Podjazdy:1310 m
Kalorie: 1913 kcal

Tour Izerski 2011

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 5

No i przyszedł czas na nie znany mi kompletnie wyścig polsko-czeski dookoła Gór Izerskich, czyli Tour Izerski 2011.

Wstaję rano, zjadam porządne śniadanie z makaronem i jadę do Świeradowa na start, dzień wcześniej nie pokręciłem przez burzę więc postanowiłem zrobić dobrą rozgrzewkę. Na miejscu byłem krótko po 9:00, odebrałem numer startowy, przebrałem się i jazda na rower. Dookoła sporo zawodników, większość Czechów, ekipa wygląda na mocną. Nagle dostrzegam Krzysztofa Lewandowskiego, czyli forumowego Sainta. W tym momencie wiem, że o podium mogę chyba zapomnieć ;)

Rozgrzewka całkiem konkretna, poznałem ostatnie 6 kilometrów do mety, końcówka w zasadzie pod górę, ale dość płasko, wcześniej też dupa bo tylko lekko pod górę do granicy i nie będzie gdzie ewentualnie uciec.

Spotykam kolegę Marcina z Bikestats - ksywka krzywy , bardzo miło było poznać, w końcu mogliśmy się spotkać w realu, a nie tylko na "kartach" internetu ;) Tak jak myślałem kolega okazał się bardzo sympatycznym towarzyszem na górskich trasach, ale o tym potem ;)
Trochę się zagadaliśmy i w zasadzie za chwilę start więc lecę na miejsce, gdzie już wszyscy poustawiani i trwa odprawa po polsku i czesku. Niestety ustawiam się bardzo z tyłu ale spiker mówi, że pomiar czasu startuje dopiero za miastem, bo są duże utrudnienia w ruchu - bardzo dobry pomysł.

No i ruszyliśmy, lecimy całą ławą, samochody z naprzeciwka są zatrzymywane i zjeżdżają na pobocze :D Niestety jest bardzo nerwowo i niebezpiecznie, po burzach na trasie pełno kamieni i żwiru, trzeba uważać. Co chwilę krzyki UWAGA i zwolnienia, zwężenia itd, zupełnie jak na Rajczy.
Ja spokojnie przeciskam się w miarę do przodu i mam w miarę bezpieczną pozycję jadąc z Marcinem. Po drodze podjeżdżam do Sainta i mówię mu, że czuję że On to dziś wygra - chyba jestem prorokiem, bo ostatecznie był pierwszy w OPEN :)
W peletonie gadam też chwilę z drugim kolegą z BS - Mountventoux

Jak tylko zaczął się podjazd za Świeradowem zaczęły się również próby skoków i podkręcanie tempa, na jednym sztywniejszym odcinku poszedł prawdziwy ogień i wszystko się rwie, ktoś puszcza koło i widzę jak formuje się pierwsza grupa, nie ma bata myślę sobie, naciskam na pedały i dojeżdżam do nich. Tempo konkretne, na liczniku nie widać, że jedziemy pod górę. Marcin trochę został, ale przed dojazdem do zakrętu śmierci udało mu się doskoczyć i znowu chwilę gadamy jadąc w całkiem sporej grupie.

Teraz zaczyna się zjazd i wiem, że trzeba jechać w miarę z przodu, ale to co robi czołówka to po prostu chwilami kamikadze, lecą baaaardzo szybko, a na szosie pełno syfu po burzach. Trochę tracę dystans ale się trzymam ryzykując trochę swoje zdrowie ;) Na tym zjeździe kontakt z czołówką stracił niestety Marcin, którego później widziałem już tylko na mecie, a szkoda :/

W Szklarskiej skręcamy w prawo i kierujemy się na Jakuszyce, dochodzę pierwszą grupę ale dużo mnie to kosztuje, bo jest cały czas pod wiatr. Jadę z tyłu i próbuję trochę odpocząć. W tym momencie ktoś podkręca tempo i kilka miejsc przede mną koleś puszcza koło - fatalna sprawa, bo ja nie odpocząłem. Grupka trochę odjeżdża więc mimo wszystko próbuję doskoczyć i robi się klasyczna zawiesinka między dwoma grupami, brakuje trochę siły by dojść pod wiatr czołówkę i ostatecznie zostaję czekając na drugą grupę licząc że dojdziemy ich jakoś po zmianach.

Niestety część chce współpracować, a część nie i widzę jak czołówka tylko zwiększa przewagę :/ Warto dodać, że tempo do Jakuszyc było po prostu zawodowe i wjeżdżałem je z blatu, a na liczniku cały czas ponad 25km/h - masakra.

Z Jakuszyc zjeżdżamy do Harrachova, niestety mocno wieje i mimo dużych prędkości na dojście do pierwszej grupy już nie mamy szans, pozostanie walka o dobrą lokatę w tej grupie, która po zjeździe zrobiła się nawet liczna - kilkanaście osób.
Po Harrachovie skręcamy w prawo i zaczynamy podjazd pod kościółek i drugi pod jeziorko (tak je nazwałem), asfalt bajka, nachylenie idealne, po prostu super droga. Postanowiłem tu zaatakować ale tylko żeby sprawdzić siłę ludzi w grupie. Bez problemu odjeżdżamy z jednym kolesiem co nastraja mnie optymistycznie, no ale do góry czekamy na resztę, bo pod wiatr taka ucieczka jest skazana na porażkę.

Całą już grupą dojeżdżamy na szczyt przełęczy nad opisywanym jeziorkiem i zaczynamy zjazd w lesie po bardzo krętej trasie. Jest bardzo sympatycznie ale trzeba dobrze jechać technicznie żeby nie zgubić grupy. Potem to bez przygód, mieliśmy jechać przez Frydlant ale był jakiś objazd i organizator skrócił trasę - pierwotnie miało być 100km.

Ostatnie podjazdy robimy całą grupą i nagle patrzę, znajomy znak 5km do mety, piję szota i czekam na rozwój wydarzeń. Zaczynają się skoki, atakują Ci mocniejsi więc ich kasuję, niestety reszta korzysta z mojej pracy, ale ostatecznie nikt nie ucieka. Takich ataków było bardzo dużo, wszyscy chcieli coś ugrać mimo iż to nie czołówka :)

Na dole skręt w prawo i zaczynamy ostatnie pół kilometra pod górę, tak jak myślałem finisz zaczął się już teraz - istna męka, twarde przełożenie i jazda na maksa. Ostatecznie z całej tej grupy dojeżdżam trzeci więc jest "małe podium" ;)

Podsumowując bardzo fajny wyścig !! Jednak można zrobić dobrą imprezę szosową dla amatorów ze startu wspólnego. Towarzystwo bardzo silne, mocna ekipa z Czech i z Polski. Ja jestem zadowolony chociaż myślę, że była moc aby dojechać z grupą pierwszą, gdyby nie te Jakuszyce mogłoby być inaczej... No nic, za rok będzie pudło, takie mam postanowienie :)

A to co zrobiliśmy z Marcinem po wyścigu to już w ogóle mistrzostwo świata, ale to już w następnym wpisie ;)

Miejsca:
9 M2
22 OPEN

Czas organizatora:
2:09:48
Według Garmina (z dojazdem):
2:29:16

Od lewej: Ja, Krzywy i Mountventoux


Kategoria 70-90, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
8.20 km 0.00 km teren
00:20 h 24.60 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Kadencja:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal

Najdłuższy trening w życiu ;)

Piątek, 19 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 1

Popołudniu przyjazd w Karkonosze, żeby jeszcze coś pokręcić przed wyścigiem w sobotę.
Generalnie super pogoda, bardzo ciepło i pełne słońce.
Przebieram się szybko, biorę bidon i lecę na typową "przepalankę". Jednak z prawej strony widzę niepokojące - grafitowe chmury, więc w razie czego cofam się po nowo zakupioną pelerynkę przeciwdeszczową.
Normalnie chyba bym zrezygnował, bo nie wyglądało to ciekawie ale w czwartek nie kręciłem więc po prostu musiałem rozruszać nogi.
Początkowo miałem się kierować tradycyjnie na Przesiekę, ale pojechałem z Sobieszowa przez Jagniątków na Michałowice.

Wjechałem do góry (z resztą w bardzo dobrym tempie) i nagle słyszę grzmoty i widzę jak się błyska - nade mną czarne chmury i burza. No to ja od razu w tył zwrot i zjeżdżam do Sobieszowa. Po chwili zaczyna lać deszcz i sypać grad, momentalnie z drogi zrobiła się rzeka, lało tak że wyglądało to jak dym - normalnie kosmos.
Schodzę z roweru i chowam się pod daszkiem jakiejś szopy, grzmi jak cholera, zrobiło się zimno i niestety tak wiało że deszcz lał z boku więc i tak byłem mokry - dobrze że miałem pelerynkę, zdała egzamin ;)

Jak przeszła burza telefon do żony i powrót autem do domu, cały czas lało i zjazd był niebezpieczny, poza tym przemoczenie wszystkiego i brudny rower przed wyścigiem nie były dobrym pomysłem.
W ten sposób zaliczyłem mój "najdłuższy" trening ;)
NIE POLECAM !! :)
Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
124.71 km 0.00 km teren
03:33 h 35.13 km/h:
Maks. pr.:79.90 km/h
Kadencja:26.0
HR max:185 ( 91%)
HR avg:161 ( 79%)
Podjazdy:1245 m
Kalorie: 2512 kcal

Rajcza Tour MEGA

Sobota, 6 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 7

Jako, że nie pojechałem Tatry Tour, więc żeby to sobie zrewanżować postanowiłem wystartować w wyścigu Rajcza Tour (100 km od Zakopanego). To, że mogłem pojechać zawdzięczam żonie, za co bardzo jej z tego miejsca dziękuję :)

Nogi trochę sztywne po wczorajszym TdP ale nie może być ciągle lekko ;)
Szybkie rozkręcenie (niestety nie można nazwać tego rozgrzewką) i zaczynamy. Start wspólny dla dystansów Giga i Mega, jedziemy przez Rajczę do Milówki całą szerokością szosy, niestety nie ustawiłem się zbyt dobrze, bo gdzieś w środku grupy i co chwilę muszę hamować i rozkręcać ponownie – efekt samochodów, zwężeń itp. Jest bardzo nerwowo i nie trudno o jakąś kraksę, ale z drugiej strony takie szarpanie trochę mnie rozgrzało :)

Po chwili zaczyna się od razu najgorszy podjazd na trasie, czyli Nieledwia znana z Pętli Beskidzkiej, to ma na celu podzielenie grupy. Od początku jedziemy mocno i wszystko się rwie, nie startowałem z przodu więc tracę trochę dystans do czołówki. Ze szczytu bardzo szybki zjazd i na płaskim znowu grupa się łączy – no ale już nie cała ;)
Teraz podjazd wąskim asfaltem pod Laliki i szybki zjazd równie wąską drogą do Milówki, tu jedziemy bardzo szybko i na dole znowu formujemy sporą grupę. Jedziemy tak aż do Węgierskiej Górki i jest bardzo niebezpiecznie, bo wszystko przy pełnym ruchu ulicznym, z przodu widać próby ataków ale wszystko jest szybko kasowane.

Po jakimś czasie zaczyna się podjazd do pierwszego bufetu, nie wiem czemu ale mam mały kryzys i niestety odpuszczam czołówkę, na bufecie biorę w locie tylko wodę i na zjeździe zaczynam gonić. Dołącza do mnie szóstka kolarzy i kręcimy bardzo mocno wachlarzem, na dole rozjazd GIGA-MEGA, skręcamy oczywiście na MEGA ale wciąż nie widać czołowej grupy :/
Kontynuujemy wachlarz i udaje się ich dojść, jednak trochę sił to kosztowało.
Tempo nie jest zawrotne i można na szczęście odpocząć, ale nie za długo bo już zaczynamy podjazd przez Korbielów do granicy polsko-słowackiej.

Z początku jedzie się fajnie, ale jak już zaczynamy konkretny podjazd w lesie wszystko zaczyna się dzielić, ja jadę gdzieś w środku i nie zauważam ataku grupki osób. Próbujemy scalić to wszystko z powrotem w trójkę ale nie dajemy rady i wisimy między pierwszą grupą i „peletonikiem”. Postanawiamy zaczekać na grupę, bo przed nami zjazd i płaski odcinek przez Słowację pod wiatr, myślę sobie że spokojnie dojdziemy pierwszą grupę, bo było nas więcej.

Jedziemy razem z całą grupą ale jest jakoś dziwnie, chwilami jakbyśmy gonili a chwilami jakbyśmy odpuszczali, dziwna była to współpraca i tak praktycznie cały czas po słowackiej stronie. Do mety coraz bliżej, a ucieczki nie widać. Tracę nadzieję, że ich dojdziemy.
Ogólnie strona słowacka bardzo nudna, płasko i wietrznie, żadnych górek, tylko kilka hopek.

Dojeżdżamy do wsi Zakamenne, gdzie zlokalizowany jest bufet, kilka osób się zatrzymuje, a kilka chce to wykorzystać i atakuje, nie myśląc długo jadę z nimi, zaczyna się lekko pod górę, a my lecimy 40km/h, jest naprawdę ostro, ale się trzymam i nawet wychodzę na zmiany. Jedziemy tak dłuższy czas i na szczycie ostatniego podjazdu (którego nawet nie zauważyłem takie było tempo) widzimy ucieczkę. Stąd szaleńczy wręcz zjazd, brakuje mi przełożeń, a moja waga nie pomaga, ale udaje się utrzymać w grupie i na dole ostatecznie dochodzimy ucieczkę :)

Teraz do mety jest już płasko więc będzie finisz z grupy, jedziemy cały czas bardzo szybko, jest niebezpiecznie, bo z przeciwka jeżdżą normalnie auta, a my się trochę przepychamy z prędkością około 50 km/h, to nie jest to co lubię w kolarstwie :/
Do mety coraz bliżej, niestety nie znam trasy i nie wiem jak wygląda finisz, nagle pojawia się rondo, stojące samochody i już finisz, kto wjechał na rondo pierwszy ten wygrywa z grupy. Niestety nie mam już szans na dobre miejsce, ostatecznie z tej grupy jestem przedostatni, no cóż płaskie finisze to nie moja działka. W dodatku na ostatnich dwóch kilometrach czułem już kurcze łydek.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony, pomimo TdP Amatorów przyjechałem na metę w zasadzie w pierwszej grupie (przed nami była jeszcze jak się okazało ucieczka dwóch kolarzy). Niestety zabrakło jakiegoś podjazdu na koniec, jak to zazwyczaj w górach bywa, wtedy byłaby szansa na walkę nawet o podium.
Miejsce:
11 OPEN
9 M2



Kilka fotek:

Skupiony:


Przed startem:


Na finiszu:


Posiłek z Interkolem:
Kategoria 120-130, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
56.79 km 0.00 km teren
01:47 h 31.84 km/h:
Maks. pr.:76.90 km/h
Kadencja:26.0
HR max:191 ( 94%)
HR avg:172 ( 84%)
Podjazdy:1198 m
Kalorie: 1552 kcal

Tour de Pologne amatorów

Piątek, 5 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 4

Do końca nie wiedziałem jak traktować ten start, miało być 1500 osób więc duże ryzyko przypadku jeśli chodzi o ustawienie na starcie itp. Na szczęście organizator w ostatniej chwili zmienił regulamin i zrobił start w sektorach z liczonym czasem netto.
W każdym bądź razie po tym jak musiałem odpuścić Tatry Tour postanowiłem pojechać w miarę mocno ale bez przesady, bo na następny dzień zaplanowany miałem jeszcze wyścig Rajcza Tour.

Dzień wcześniej odbieram pakiet startowy: numer z chipem, koszulkę, skarpetki, bon do Term Bukovina i bon na jedzenie na mecie – przyznam że opłata była spora bo 100 zł, ale to co otrzymaliśmy w zamian bije na głowę wszystkie maratony...

Na start przyjeżdżam sporo wcześniej po krótkiej rozgrzewce, pełno kolarzy półpro jak ja to mówię, z różnych klubów itp. Udaje ustawić mi się na początku drugiego sektora, wokół kilka mocnych osób – jest dobrze :)
Stoimy w sektorach coś około godziny czekając na start, niestety w pełnym słońcu – masakra.

W sektorze pierwszym gwiazdy – Szurkowski, Wesołowski, Zakościelny itp... Fajna, ale nerwowa atmosfera, w końcu odliczanie i start. Ruszamy 2 minuty po pierwszym sektorze.
Na początek krótki podjazd do Ronda na Klinie, jeszcze przed nim doganiamy VIPów :D:D
Teraz baaaardzo szybki i sprawny zjazd do Poronina – drogi zamknięte to można szaleć, prędkości dochodzące do 80 km/h.
Jedziemy sprawnie grupą po zmianach, wokół pełno kibiców – genialna wręcz atmosfera.

Na dole zaczynamy podjazd pod Ząb – dla mnie chyba najgorszy, początek ostro z blatu, idą mocne zaciągi, grupa bardzo wykruszona ale się trzymam. Czuję, że rozgrzewka była za krótka, przed samym szczytem strzelam, bo mam w głowie kolejne podjazdy i Rajczę – nie ma sensu się zajeżdżać.
Na zjeździe łączymy się w fajną grupę kilkunastoosobową i po niedługim czasie zaczynamy kolejny podjazd pod Ząb, ale z drugiej strony. Jest dobrze, noga już podaje, prowadzę grupę, znowu kilka osób strzela. Podjazd dość dziwny, bo co jakiś czas były krótkie ale szybkie zjazdy, na jednym z nich spada mi łańcuch :/ Muszę się zatrzymać i tracę kontakt z „moją” mocną grupą. Jako, że mamy zjazd jestem na przegranej pozycji, gonię ale ostatecznie już ich nie dochodzę na zjazdach i do Zakopianki kręcę sam.

Przekraczamy ulicę i zaczyna się podjazd pod Gliczarów, dojeżdża do mnie ktoś z SMS Świdnica i lecimy ładnie po zmianach. Przed nami „ściana płaczu” tego wyścigu czyli Gliczarów Górny. Podkręcam tempo, gubię kolegę i zaczynam właściwy podjazd gdzie nachylenia dochodzą do 23%. Widzę, że niektórzy już prowadzą rowery, ja jadę, moje przełożenie 39x27 daje radę i mijam sporo innych kolarzy, tutaj każdy jedzie sam :P

Dojeżdżam do premii górskiej w Gliczarowie i teraz krótki odcinek szczytowy, krótkie zjazdy i podjazdy, znowu robi się mała grupka i jazda po zmianach. Skręt w lewo i zabójczy zjazd przez Rusiński Wierch, jest ostro, końcówka bardzo niebezpieczna – na drzewach materace :) Tutaj jadę całkiem fajnie i nikt mnie nie wyprzedza, a trzeba dodać że niektórzy jechali jak samobójcy...

No i zaczynamy ostatni podjazd pod Bukowinę, który znam bardzo dobrze. Biorę fiolkę Powera licząc że zadziała w dobrym momencie :)
Od początku jadę dość mocno i gubię całą moją grupę, z przodu majaczą pojedyncze sylwetki kolarzy. Do kościoła jedzie się dość ciężko ale wyraźnie mocniej niż inni, których mijam sporo. Przy kościele zaczyna się wypłaszczenie, a we mnie wstępuje jakiś demon :) Od tej chwili z licznika nie schodzi praktycznie 30km/h, a przecież jest pod górę. Wyprzedzam ludzi jak tyczki, trzech łapie się koła i się perfidnie wiezie. Wyprzedzamy kolejnych kolarzy. Przed ostatecznym wypłaszczeniem jest jeszcze jeden fragment mocniej nachylony. Tutaj dwóch odpada i na kole mam jeszcze jednego „pasażera”. Do mety zostaje jakieś 500m, kolega atakuje z koła (ktoś z grupy RMF Mountain Dew), leci bardzo mocno ale nie odpuszczam, puls 190 ale udało się złapać koło. Jak już zobaczyłem w oddali metę zaczynam swój atak, lecę ponad 40 km/h, a jest trochę pod górę, i wygrywam z nim :) To mi wystarczy do pełni szczęścia.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony, bo i miejsce super. Gdyby nie spadł mi łańcuch myślę, że urwał bym jeszcze 3-4 minuty, a to już w ogóle byłoby świetnie.
Miejsca:
38 OPEN
14 M2

Koszt uczestnictwa – 100zł, jazda po zabezpieczonej trasie bez samochodów, podjeżdżanie motoru z kamerami, wozu technicznego mavica i super doping na całej trasie – BEZCENNE.
Super impreza i świetna zabawa !!!!

Po dojechaniu na metę szybki posiłek i parę fotek jak poniżej, popołudniu poszedłem z buta na premię w Gliczarowie oglądać kolarzy – idealne rozchodzenie mięśni, bo w dwie strony wyszło prawie 10km.



No to teraz parę fotek:










I kolarze:








Kategoria 0 - 70, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
117.20 km 0.00 km teren
04:25 h 26.54 km/h:
Maks. pr.:62.20 km/h
Kadencja:19.0
HR max:182 ( 89%)
HR avg:156 ( 76%)
Podjazdy:2261 m
Kalorie: 2846 kcal

Typowy górski etap - Śląski Dom

Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 10

No dziś w końcu udało się zrobić prawdziwy górski etap tak jak zaplanowałem.
Z kolegami z forum, w tym z Wikim pojechaliśmy zdobyć słynny Śląski Dom - najwyżej położoną szosę na Słowacji.

Od rana piękna pogoda (w końcu), było widać Tatry i aż chciało się kręcić, szosy jeszcze mokre ale szybko schły.

Zbiórka na rondzie w Bukowinie i w drogę, od razu widać kto jest najmocniejszy - Saint wjeżdża na Głodówkę pierwszy. Potem zjazd na granicę na Łysej Polanie i kolejne podjazdy, Saint jedzie na czele, ja zaraz za nim, reszta zostaje z tyłu.

W Zdiarze czekamy i formujemy ponownie całą grupę, zjeżdżamy i w zasadzie cały czas lekko pod górę aż do Starego Smokovca, po drodze widać chmury nad górami i Saint rezygnuje i wraca... No to teraz ja chyba będę najlepszym góralem ;)
W Smokovcu znowu czekamy, bo grupa się podzieliła i po chwili jedziemy na początek podjazdu pod Śląski Dom.

No to zaczyna się prawdziwa zabawa, w zasadzie od razu spore nachylenie i tak trzyma przez cały czas, nie jest to harcdcore typu Przełęcz Karkonoska, ale 7 km, gdzie cały czas jest kilkanaście procent robi swoje. Tu już każdy jedzie swoim tempem. Od początku jechałem swoim tempem i tak się złożyło, że po chwili jechałem już sam, reszta została z tyłu ;)

Ogólnie podjazd na początku jest super, piękny asfalt, ale po jakimś czasie asfalt to za dużo powiedziane, wszędzie dziury, leżące kamienie, wyrwy itp... To też bardzo utrudnia trzymanie konkretnego rytmu.
Ogólnie podjazd zajął mi około 35-36 min (tak wynika z profilu w Garminie).
Drugi na "mecie" był Wiki, wjechał 4 minuty po mnie, potem reszta.

Genialne położenie tego miejsca nad stawem, to już typowo wysokogórski krajobraz, ale w końcu byliśmy na 1700 mnpm, fajna sprawa być tak wysoko rowerem.

Tak wygląda profil podjazdu (źródło: www.genetyk.com):


Zakładamy kurteczki i zaczynamy zjazd, jedziemy baaaardzo ostrożnie, bo wszędzie kamienie i dziury, dopiero na końcu ładny asfalt ale pech chciał że trafiamy na jadące auto i wleczemy się za nim. Z Wikim zjechaliśmy pierwsi, potem reszta. Patrzę na Garmina i się okazuje, że zapomniałem go włączyć jak zaczęliśmy zjazd :/

Dalej już bez przygód wracamy przez Smokoviec (gdzie spada mi łańcuch), Tatranską Łomnicę, Zdiar, Łysą Polanę i Głodówkę do Bukowiny. Powrót ciężki bo pod wiatr, a podjazd pod Zdiar mówiąc krótko "bardzo wnerwiający". Znowu wszystko się dzieli na podjazdach.
W Bukowinie na rondzie czekam chwilę na Wikiego i po krótkiej rozmowie zadowoleni wracamy do domów.

Wyszła super trasa i bardzo konkretny podjazd.
Pobiłem rekord wysokości, na którą wjechałem rowerem.
Dodatkowo teraz mogę powiedzieć, że zdobyłem najwyżej położone szosy w Polsce, Czechach i na Słowacji oraz czołówkę podjazdów ze strony www.genetyk.com :) Noga kręciła całkiem fajnie, podjazdy wjeżdżałem na czele więc mogę być tylko zadowolony.
Poniżej kilka fotek ze Śląskiego Domu i ślad z Garmina (ale nie ma całej trasy, bo nie zawsze był włączony :(



Ja i wysokogórskie otoczenie:


Czerwona strzała w Tatrach:






Tatry Wysokie:








Śląski Dom:




I na deser Wiki :)
Kategoria 100-120, Góry


Dane wyjazdu:
64.31 km 0.00 km teren
02:26 h 26.43 km/h:
Maks. pr.:66.30 km/h
Kadencja:13.0
HR max:184 ( 90%)
HR avg:158 ( 77%)
Podjazdy:1539 m
Kalorie: 1593 kcal

Nie ma lipy

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 · dodano: 01.08.2011 | Komentarze 0

Dziś w Bukowinie tak jak w ostatnich dniach, czyli cały czas mgła, od czasu do czasu deszcz i zimno :/
Popołudniu przestało padać, szosy trochę podeschły więc stwierdziłem że wypada coś pokręcić, było już w sumie dość późno, bo 17:00.

Jako, że bałem się nagłego deszczu postanowiłem trenować bliskie podjazdy. Na początek zrobiłem 5 razy w tą i z powrotem podjazd na Głodówkę znany z TdP. Po kilometrze już wjeżdżało się we mgłę i wszędzie było mokro... Po co ja czyszczę ten rower każdego dnia to nie wiem ;) Mleko straszne, widoczność minimalna, dobrze że zabrałem z domu tylne światełko.

Po pięciu takich rundach postanowiłem obczaić końcówkę TdP amatorów i wjechałem na Ruciński Wierch, z którego poprowadzono zjazd. Droga widać już połatana, ale ile syfu na tej drodze - koszmar. Ze stoków spłynęło błoto, pełno kamyczków itp... Średnio ta droga nadaje się na wyścig :/ Nie pytajcie jak wygląda teraz rower :(
Następnie zrobiłem już podjazd tak jak do mety rondo-rondo przez Bukowinę Tatrzańską, nie spinałem się jakoś szczególnie i wyszedł mi czas 12:47, czyli średnia 18,7 km/h
Jako, że było mi mało podjechałem raz jeszcze na Głodówkę i kawałek dalej po czym zjechałem już na kwaterę.

Muszę przyznać, że trening wyszedł konkretny, rzadko kiedy na trasie 60km wychodzi przewyższenie ponad 1500m. Profil dzisiejszej jazdy wygląda jak profil TdP po rundach :) Kadencji nie podaję, bo jak jechałem na stójce pokazywało 0, albo się zasyfił błotem ale siada bateria.
W końcu poczułem, że jeżdżę po górach i to chodzi :D

Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
35.12 km 0.00 km teren
01:17 h 27.37 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Kadencja:12.0
HR max:180 ( 88%)
HR avg:150 ( 73%)
Podjazdy:654 m
Kalorie: 882 kcal

Z tą pogodą to ja chyba zwariuję

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 31.07.2011 | Komentarze 1

Wczoraj nie wiem co się ze mną działo, ale cały dzień bolała mnie głowa i co ciekawe trochę nogi tak jakbym jechał na wyścigu (chyba psycha się nastawiła na Tatry Tour ;) Pewnie to wpływ tej pogody :/

Zwariować można... Budzę się rano, patrzę za oknem nie pada, owszem wiszą wszędzie chmury, gór nie widać, ale najważniejsze że nie pada i asfalt suchy.
No to szybko śniadanko, ubieram się i na trening.

Chciałem dziś przejechać pętlę TdP, czyli zrobić taki rekonesans, warunki na to były OK. Zdążyłem zjechać do Poronina i zaczęło padać. Na początku w miarę lekko i miałem nadzieję, że tak zostanie.
Pojechałem więc do góry, do Zębu, wiało w twarz, do tego ten deszcz więc ogólnie jechało się raczej kiepsko, noga też nie podawała.
Jak już znalazłem się na szczycie zaczęło już lać, wszędzie dookoła niskie chmury, więc postanowiłem odpuścić TdP i wróciłem tą samą drogą.
Podjazd z Poronina powiększyłem jeszcze o odcinek na samą Głodówkę i wróciłem na kwaterę.

Wszystko mokre na maksa, nogawki mi przemokły i na zjazdach było bardzo zimno w kolana i ogólnie wszędzie, koszmar po prostu. W dodatku moja deszczówka nic nie przepuszcza więc spociłem się jak szczur.

Nie ma to jak pojechać w góry z zamiarem pokręcenia na podjazdach i robić treningi po 35 km :/ No ale jakbym dalej dziś kręcił to bym się pewnie załatwił na dobre.
Ciekawe jak to wszytko wpłynie na moją formę...
Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
28.16 km 0.00 km teren
01:03 h 26.82 km/h:
Maks. pr.:54.80 km/h
Kadencja:15.0
HR max:178 ( 87%)
HR avg:150 ( 73%)
Podjazdy:518 m
Kalorie: 661 kcal

Przed wyścigiem z Wikim

Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 0

W czwartek nie jeździłem więc trzeba było się trochę rozkręcić przed wyścigiem.
W Bukowinie byłem już przed 14:00 i jak tylko przyjechałem zaczęło padać, i tak padało do 18:00.
Wczoraj myłem rower i nie wiem po co, bo już po 5 minutach treningu wszystko było mokre i brudne...
Spotkałem się z Wikim z forumszosowego i ruszyliśmy na Głodówkę i fajną pętlą na Murzasihle, po czym powrót do domu.

Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
105.00 km 0.00 km teren
03:38 h 28.90 km/h:
Maks. pr.:73.00 km/h
Kadencja:30.0
HR max:193 ( 95%)
HR avg:170 ( 83%)
Podjazdy:2400 m
Kalorie: 2963 kcal

Pętla Beskidzka 2011

Sobota, 9 lipca 2011 · dodano: 09.07.2011 | Komentarze 6

Kolejny wyścig za mną, kolejny który mogę ze spokojem stwierdzić, że był jednym z najtrudniejszych jakie jechałem - z resztą tak samo było rok temu.
Szykowałem się na ten start, forma w sumie była, wiedziałem że będzie mocne towarzystwo, ale z takim się trzeba ścigać żeby był progres :)
No to może od początku...

Pogoda dopisała aż nadto, ostatnie deszczowe dni przyzwyczaiły mój organizm do czegoś zupełnie innego niż było w Istebnej i to niestety było bardzo odczuwalne. Prawie 30 stopni w cieniu, zero chmur na niebie - wiedziałem że będę to potem odczuwał.

Od startu jedziemy za samochodem Wieśka, tempo raczej mocne, wąskie szosy w lesie, pełno syfu, żwirku, kamieni. Bardzo nerwowo, co chwilę ktoś komuś podjeżdża - no było to bardzo niebezpieczne ale jakoś przejechaliśmy, ja cały czas blisko czuba. Wszystkie pierwsze hopki pokonywane mocno i już przetasowania.
Następnie podjeżdżamy pod Stecówkę, tempo cały czas mocne - na szczycie jestem w pierwszej grupie - kilkanaście osób.

Zaczynamy zjazd do Wisły-Czarne, znowu wąsko, znowu dużo syfu ale tu już zjeżdżamy raczej pojedynczo więc jest w miarę bezpiecznie i szybko.
Zaczynamy podjazd pod Zameczek - asfalt bajka, widoki super, rezydencja genialna :) Ja cały czas jadę w pierwszej grupie, gdzieś w okolicach 10 pozycji. Mam mały kryzys i trochę zostaję ale wciąż widzę czołówkę.
Ostatecznie znikają mi za zakrętem, ale nie gonię bo bym się za szybko zajechał. Swoim tempem wjeżdżam na Przełęcz Kubalonkę, skąd mamy szybki i bardzo techniczny zjazd, okazuje się, że jednak umiem zjeżdżać, bo nikt mnie nie wyprzedza.
Już w Wiśle formuje się 8-osobowa grupa i gonimy po zmianach - taka grupa pościgowa. Tempo chyba mocne, bo na podjeździe na Salmopol doganiamy pierwszą grupę.

Jakiś czas jedziemy razem, ale po chwili wszysto się dzieli, kilka osób odjeżdża, ja ostatecznie wjeżdżam jako jeden z pierwszych w drugiej grupie. Na szczycie jest bufet, ale nie staję, bo mam zapasy - parę osób się zatrzymuje.
Zaczynam szybki zjazd, kawałek za mną jeden zawodnik. Dojeżdżamy do Szczyrku i z kolegą zamieniamy parę słów - okazuje się że to zawodnik jakiegoś teamu z Czech. Postanawiamy poczekać na resztę, bo w dwójkę to bez sensu po raczej płaskim.

Po chwili z tyłu widać już wspomnianą grupę, a mi wypada bidon - masakra, muszę się kawałek po niego cofnąć i cała grupa mi odjeżdża. Szybko wkładam bidon na miejsce i ruszam w pogoń. Trochę to trwało, bo jechali mocno i w jakieś 10 osób, a ja sam. Już myślałem, że nie dojdę, ale ostatecznie się udało. Pogoń niestety była długa i kosztowało mnie to sporo sił.
Po dojściu do grupy już zaczynam czuć delikatne skurcze - to oznaczało kłopoty :(

Następny fragment to niewielkie hopki razem w grupie, dojechała do nas jeszcze jakaś trójka, tak więc cały czas jechaliśmy w drugiej grupie ścigając czołówkę.
Potem podjazd do bufetu przy bunkrach, ja z uwagi na skurcze zatrzymuję się napełnić bidony i coś zjeść, niestety grupa mi odjeżdża i od tego momentu to już samotna jazda, a że nastepne 10 km było po płaskim to sporo straciłem.

Dojechałem do Milówki i zaczynam podjazd przez Nieledwię na kolejną przełęcz, jest ciężko, sporo procent, a muszę uważać, żeby nie dostać mocnych skurczy. Jadę z napotkanym zawodnikiem Corratec Team, który miał defekt. Jakoś wjeżdżamy, ale w pełnym słońcu to była masakra.
Zjeżdżamy razem i zaczynamy podjazd na Laliki po zmianach. Niestety po jakiś 2 km zaczyna się... Najpierw mocny skurcz w udach lewej nogi, odpuszczam ale nie staję. Załączam przełożenie 39-27 i mielę, noga boli jak cholera ale postanowiłem to rozruszać. Przechodzi dopiero po jakiś 5 minutach, zaczynam podjeżdżać trochę mocniej i to samo, tyle że w drugiej nodze :/
Minęło mnie przez to kilka osób, ale nie stanąłem - też jakoś przeszło.

Wjechałem na Laliki i stąd szybki zjazd do Kamesznicy - fajnie asfaltem przy głównej drodze oddzielonej barierą dźwiękoszczelną.
Do samej Kamesznicy zjazd po bruku - ale mnie wytrzepało - masakra :)

No i zaczynamy decydujący podjazd, w drugiej części nachylenia rzędu ponad 20%, wiedziałem, że na tych skurczach to będzie rzeźnia i tak też było. Niestety jakieś 100 metrów przed wypłaszczeniem musiałem iść z buta i to bardzo wolno, bo nogi prawie sztywne :/
Na wypłaszczeniu próbuję się wpiąć w pedały, ale przez te skurcze nawet z tym mam problem - jakby się udało zaoszczędziłbym jakieś 5 miejsc :/ W końcu się udaje, wpinam buty i stąd już 200 metrów do mety, tyle że ponad 20% i po betonowych płytach. Na tym odcinku nogi mam sztywne - dosłownie !! Wjechałem chyba siłą woli, bolało jak cholera, co widać na fotkach, ale w końcu znalazłem się na mecie. Tutaj po prostu spadłem z roweru i 10 minut leżałem na trawie nie mogąc się ruszyć - rzeź skończona :D

Podsumowując wyścig średnio udany, do Salmopola było super, bo wjechałem na świetnej pozycji. Niestety tak jak w zeszłym roku miałem problemy przez skurcze i musiałem przez to odpuścić. Dystans podany przez organizatora krótszy o 5km. Piłem znacznie więcej niż rok temu, ale i to nie pomogło uchować się przed problemami :/
Ekipa silna, ludzie na magicznym sprzęcie, pomiary mocy i inne profeski. Zdecydowana większość z jakiś teamów. Ludzie z grup MTB gnali na zjazdach jak powaleni.
Nie ma jeszcze dokładnych wyników, trochę organizator dał ciała i podał tylko składy podium... Tak więc który byłem dopiszę później.

No nic, z roku na rok jest coraz lepiej. Dobrze przepracuję zimę i za rok będzie już walka o podium !!

A teraz kilka fotek:

Podjazd Zameczek (tu w pierwszej grupie :)


Ale lekko nie było ;


Nachylenie na Koczym Zamku:


Już tylko 100 metrów do mety:


Nie wiem jak ja to wjechałem na sztywnych nogach:
Kategoria Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
34.69 km 0.00 km teren
01:27 h 23.92 km/h:
Maks. pr.:58.40 km/h
Kadencja:22.0
HR max:181 ( 89%)
HR avg:143 ( 70%)
Podjazdy:684 m
Kalorie: 802 kcal

Wprowadzenie i rekonesans

Piątek, 8 lipca 2011 · dodano: 08.07.2011 | Komentarze 1

Dziś przyjechałem do Istebnej i po obiadku trzeba było trochę pokręcić.
Oczywiście bardzo lekko i bardzo po górkach... prawie 700 m przewyższenia na dystansie około 30 km :) Najpierw wjechałem na Stecówkę, a potem po zjeździe jeszcze podjechałem prawie pod samą Ochodzitę, po czym wróciłem i odebrałem pakiet startowy.
Parę mocniejszych akcentów, ale bardzo niewiele.

Zobaczymy co to będzie jutro, początek jest bardzo ostry więc będzie pewnie ciężko.
Najgorsze chyba zjazdy, wąsko, wilgotno, duuużo piasku, żwirku i kamieni - trzeba uważać, bo można szybko zakończyć wyścig...

Trzymajcie kciuki :)

Kategoria Góry