Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trzymaj Koło Fajny Weekend :) Warto odwiedzić:
Blog Garenge
Jimmy
Virtualtrener Mój idol: Richard Virenque

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Virenque.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:10973.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:392:24
Średnia prędkość:27.88 km/h
Maksymalna prędkość:86.00 km/h
Suma podjazdów:197829 m
Maks. tętno maksymalne:197 (98 %)
Maks. tętno średnie:185 (92 %)
Suma kalorii:228787 kcal
Liczba aktywności:160
Średnio na aktywność:68.58 km i 2h 29m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
31.41 km 0.00 km teren
01:14 h 25.47 km/h:
Maks. pr.:58.80 km/h
Kadencja:73.0
HR max:155 ( 77%)
HR avg:130 ( 65%)
Podjazdy:576 m
Kalorie: 522 kcal

Górski rozjazd

Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Pobudka o 7:00, żeby jeszcze przed wyjazdem do Poznania zrobić jakiś rozjazd :)
Pogoda fajna, jeszcze nie za gorąco ale ciepło, idealnie na kręcenie :)

Pojechałem sobie standardową rundę jak na Bukowinę, czyli do góry na Głodówkę, potem na Murzasihle, zjazd do Poronina i na koniec podjazd z powrotem do Bukowiny. Na koniec chwilę rozkrętki w kierunku Gliczarowa i po treningu.

Szybkie śniadanie i ponad 500km za kółkiem do Poznania - to dopiero jest męczące :/

Weekend zaliczam do udanych, trochę górek zaliczonych, wyścig poszedł ekstra - zdecydowanie nie żałuję, że postanowiłem pojechać mimo pewnych przeciwności losu...

Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
21.19 km 0.00 km teren
01:13 h 17.42 km/h:
Maks. pr.:52.20 km/h
Kadencja:63.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:151 ( 75%)
Podjazdy:693 m
Kalorie: 651 kcal

A po wyścigu... Śląski Dom :)

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 5

Zdecydowanie nie jestem normalny :)
Ale będąc w Starym Smokovcu przy ładnej pogodzie po prostu musiałem spróbować zaliczyć po raz kolejny Velickie Pleso ze Śląskim Domem na wysokości 1700 mnpm.
Po Tatry Tour zrobiłem krótki rozjazd, trochę odpocząłem i dawaj pod górę :)
Nogi ciężkie, sił raczej brak ale się nie poddałem.

Już na początku podjazdu, przed wjazdem w las zaczęło mocno padać, ale przy tej temperaturze sprawiło mi to radość ;)
Jechało się oczywiście ciężko, ale jakoś podjechałem, raz szło lepiej, a raz gorzej. W lesie już nie padało i w dodatku część fatalnej nawierzchni została wymieniona na nowiutki asfalt !! O wiele lepiej się wjeżdża niż wcześniej.

Do góry sesja fotograficzna, krótka rozmowa z Polakami którzy byli na Gerlachu - bardzo sympatyczna pogawędka i podziwianie mojego roweru ;)

Zrobiło mi się chłodno więc zacząłem zjazd z kilkoma postojami na zrobienie poniższych zdjęć. Po wyjechaniu z lasu zaczęło ostro lać i zmokłem jak szczur :) Mówi się trudno - nic mi nie mogło popsuć dobrego humoru tego dnia ;)

Obiecane fotki:
















I same widoczki:











Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
73.12 km 0.00 km teren
02:06 h 34.82 km/h:
Maks. pr.:75.10 km/h
Kadencja:88.0
HR max:196 ( 98%)
HR avg:171 ( 85%)
Podjazdy:1074 m
Kalorie: 1511 kcal

Tatry Tour 2012

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 14

No to zdecydowanie najlepiej zorganizowany wyścig w tym sezonie już za mną :)

Start był stosunkowo późno, wstaję o 7:00, jem śniadanie i jadę z Bukowiny do Starego Smokovca, start długiego dystansu o 10:00, mojego o 11:00, ale wolałem być sporo wcześniej ze względu na parkingi. Co roku organizatorzy zapewniali darmowe parkingi, ale nie tym razem :/ Na szczęście znalazłem parking za 4 euro/cały dzień gdzie parkingowy zgodził się na zapłatę 20zł (euro już nie miałem).
Szybko odbieram numerek, spotykam Michała (Wicklowman) z forum szosowego/bikestats, który twardo jechał długi dystans.

Obejrzałem sobie start wycinaków z długiego dystansu, wróciłem do auta, dopinanie szczegółów, krótka rozgrzewka i jadę na start. Twardo ustawiam się w pierwszym rzędzie – a co, nie przyjechałem tu na wycieczkę, a start niebezpieczny bo w dół.
Ostateczne odliczanie i start.

Na początek dłuuugi zjazd z krótkim podjazdem po drodze, lecimy cały czas około 50 km/h, dużo nerwówki, każdy się przepycha, spadam gdzieś na środek stawki, ale potem stwierdzam, że może i fajnie się tak jedzie, bo nawet dużo nie trzeba pedałować ale za duże ryzyko i jadę na przód grupy pomagając rozkręcać tempo. Szybko i sprawnie dojeżdżamy do zjazdu w lewo, gdzie zaczyna się już pod górę, na początku lekko ale jednak pod górę. Gdzieś za mną słyszę małą kraksę – to był dobry wybór jechać z przodu.
Już widać kto ma ochotę na dobry wynik, tempo idzie konkretne, aż się boję co będzie w Zdiarze, jak zrobi się konkretnie pod górę (2 lata temu odpadłem właśnie jak tylko zaczął się ten podjazd).
Zaczyna się, ogień niesamowity, jadę tak na 10 pozycji w grupie, który kurczy się jak lód na słońcu. Patrzę na pulsometr, a tam non stop ponad 180 (wiem, że upał robi swoje, ale to i tak kosmos). Trzymam to tempo przez cały podjazd, zostaje nas paręnaście osób. Niestety tak na 100 metrów przed końcem idzie zabójczy zaciąg, puls już ponad 190 więc razem z 4 innych zawodników trochę odpuszczamy (złość niesamowita, bo tak mało zabrakło). Lecimy po zmianach do końca podjazdu i zaczyna się zjazd. Niestety tu dwójka zjeżdża na Japończyka za czasów II wojny światowej ;) Ja nie ryzykuję, bo synuś w drodze :)

W ten sposób zostajemy w dwójkę z młodym zawodnikiem z Rzeszowa, mamy podobne tempo więc ładnie i zgodnie pracujemy po zmianach przez następne 3 podjazdy. Po nawrocie widzimy sporą grupę za nami, czekałem tylko aż nas dojdą, bo było tam coś pod 20 osób. No ale widocznie dobrze podjeżdżaliśmy, bo doszli nas dopiero po zjeździe w Zdiarze.
Oczywiście podczepiamy się pod grupkę, ale od razu widać, że na jakąkolwiek pracę ochotę ma może z 5 osób :/ Teraz jest raczej płasko lub delikatnie pod górę, jak wychodziłem na czoło grupy dawałem czadu, ale nikt nie zostawał z tyłu.

Zaczyna się ostatni podjazd, który nie licząc krótkiego zjazdu prowadził cały czas do mety, mniejszym lub większym nachyleniem, na najbardziej stromym początku spada mi łańcuch, klnę i czekam aż minie mnie grupa żeby to szybko naprawić. Udaje się sprawnie założyć łańcuch, ale grupa mi uciekła, jest dość ostro pod górę, lecę w trupa i dochodzę ich – no ale trochę mnie to kosztowało niestety.
Jedziemy dalej pod górę, nikt nie chcę wziąć na siebie prowadzenia, więc bardzo często nadaję mocne tempo. Kilka osób bardzo mocnych, w tym zawodnicy ekipy JMP.race i inni. Co jakiś czas ktoś atakuje, a że nikt nie reaguje wszystko po kolei kasuję – trzeba przyznać, że noga podawała aż miło.
W myślach już kombinowałem jak rozegrać finisz, nasza grupa to chyba ponad 20 osób, a przed nami raptem kilkanaście osób, więc było o co walczyć. Znałem końcówkę i nie chciałem atakować za szybko, postanowiłem czekać na krótki finisz już w Smokovcu, który prowadził dość ostro pod górę – coś jak finisz naszej ustawki w Poznaniu, tylko że zdecydowanie dłuższy.
Jeden koleś zaatakował na 3 km do mety i go puścili, ja nie miałem ochoty znowu kasować, bo trzeba było zachować siły na koniec. No i odjechał na spory dystans, aż nam zniknął z oczu :/

Planowałem jechać gdzieś w środku i siedzieć na kole najmocniejszego w grupie, ale tak się złożyło że do Smokovca wjechałem na drugiej pozycji – mało to komfortowe na finisz ale cóż. Na zakręcie szybka decyzja i lecę w trupa, koło mnie równo finiszują kolejni, ale słyszę że zaczyna brakować im pary, a ja jeszcze dokręcam. Normalnie leciałem jak szalony i nikt nie był w stanie trzymać koło. A żeby było jeszcze weselej, na ostatniej krótkiej prostej widzę tego gościa co uciekł, daję czadu i równo wjeżdżamy na metę, ale to ja go wyprzedzam – pewnie gdzieś na szerokość szprychy :)
Tak więc na mecie podwójna satysfakcja – wygrany finisz z całkiem pokaźnej grupy i dogonienie uciekiniera rzutem na taśmę. A o tym jak mocno leciałem na finiszu niech świadczy HR max :)
Łapię oddech i lecę sprawdzić miejsce – jest super 15 open i 11 w kategorii 18-39lat (dziwne są te kategorie na Tatry Tour).

Wyścig zdecydowanie zaliczam do udanych, w końcu wszystko zagrało jak trzeba. Trochę żałuję, że tak mało zabrakło do jazdy w pierwszej grupie.
Baaaaardzo cieszy wygrany finisz pod górę, za rok trzeba to powtórzyć, ale już w pierwszej grupie.
Tak sobie dziś uświadomiłem, że jest to wyścig idealnie pasujący mojej charakterystyce: selektywne podjazdy, które nie są bardzo długie, szybkie zjazdy ale bez wielu niebezpiecznych podjazdów, no i finisz skrojony pode mnie. Za rok chyba to będzie mój cel numer jeden... tylko ta obsada, zawsze bardzo mocna.

Warto dodać jeszcze, że w klasyfikacji Polaków zająłem drugie miejsce.
I tak się zastanawiam co daje więcej satysfakcji, czy ostatnie miejsce w pierwszej grupie na mecie, czy może wygranie finiszu w grupie drugiej...

Reasumując:
kategoria: 11
open: 15
Polacy: 2





Kategoria 70-90, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
39.19 km 0.00 km teren
01:28 h 26.72 km/h:
Maks. pr.:64.70 km/h
Kadencja:76.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:156 ( 78%)
Podjazdy:815 m
Kalorie: 825 kcal

W Bukowinie, niestety samotnie, czyli wprowadzenie przed Tatrami

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 1

Miałem jechać do Bukowiny z Bartkiem, ale niestety zbieg pewnych niefortunnych zdarzeń spowodował, że musiałem podjąć wczoraj szybką decyzję.
Albo nie jadę w ogóle albo jadę sam.
No ale za bardzo czekałem na ten start, a cały sierpień bez wyścigów więc postanowiłem pojechać...
Autem masakra, do Gliwic przejechałem szybko i sprawnie, a potem koszmar, w sumie ponad 8 godzin za kółkiem.
Żeby w ogóle było super to po przyjeździe do Bukowiny zaczęło padać...

No ale trochę poczekałem i udało się zrobić wprowadzenie, jak zwykle puls na podjazdach świrował (zawsze tak mam po przyjeździe w góry, chyba chodzi o aklimatyzację). Ale nogi chyba OK - zobaczymy jutro.

Chciałem zrobić fajną rundę i zobaczyć super podjazd od Osturnii na Słowacji, ale ponieważ wszędzie dookoła lało i były burze to jechałem tam gdzie sucho, czyli na Głodówkę i potem do Gliczarowa i tak dwa razy :) Wyszło ponad 800 metrów przewyższenia, więc jak na niecałe 40km jest dobrze :)

Fotki z Głodówki:







Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
42.54 km 0.00 km teren
01:40 h 25.52 km/h:
Maks. pr.:59.10 km/h
Kadencja:83.0
HR max:170 ( 85%)
HR avg:132 ( 66%)
Podjazdy:772 m
Kalorie: 733 kcal

Rozjazd z Salmopolem w tle

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 08.07.2012 | Komentarze 2

Przyznam, że po wczorajszej Pętli czułem się fatalnie psychicznie, różne głupie myśli przechodziły mi przez głowę i nie mogłem patrzeć na rower...

Dziś rano dostaję SMSa od Bartka z pytaniem czy robimy razem rozjazd, taka motywacja mi wystarczyła, zjadłem coś na szybko, ubrałem się i jazda na szosę. W planie lekkie kręcenie po płaskim na miękko.

Tak sobie jedziemy i stwierdzam, że czuję się świetnie, nogi mnie w ogóle dziś nie bolały, a przecież wczoraj zdychałem i miałem skurcze. Zrobiliśmy nowo odkryty podjazd za Wisłą-Czarne - genialna droga przy potoku.
Pod koniec stwierdzamy razem, że pojedziemy sobie kawałek na Salmopol. Tak się dobrze jechało, że wjechaliśmy na sam szczyt, na koniec nawet trochę odjechałem Bartkowi, no ale na rozjeździe to o niczym nie świadczy.

Fakt jest jeden, wczoraj zgon, dziś bardzo dobre nogi, i jak tu zrozumieć swój organizm ? No ale ten rozjazd dał mi trochę optymizmu na dalszą jazdę, dobrze - bo psychicznie było naprawdę ciężko.

Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
97.02 km 0.00 km teren
03:46 h 25.76 km/h:
Maks. pr.:71.70 km/h
Kadencja:74.0
HR max:189 ( 94%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1840 m
Kalorie: 2046 kcal

Pętla Beskidzka MEGA 2012

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 07.07.2012 | Komentarze 9

I znowu przegrałem z upałem i górami, nie wiem co się ze mną działo, ale czułem się jakbym pierwszy raz w życiu jechał w górach, ale od początku...

Start dopiero o godzinie 11:00, więc można się spokojnie wyspać, zjeść odpowiednio wcześniej śniadanie i dobrze rozgrzać. Chwilę po 9:00 wyjeżdżam z domu i jadę na skocznie, gdzie było całe miasteczko startowe. Tutaj spotykam Bartka i mojego trenera Kubę Kurcza razem z całą szosową ekipą V-Team Jamis – było nas dziś widać :) Okazuje się, że jednak startujemy w grupach, ale na szczęście według kategorii wiekowych.

Chwilę gadamy i udajemy się z Bartkiem na rozgrzewkę, wszystko tak jak ma być, ale czuję po nogach że rewelacji dziś nie będzie. Rozgrzewka była dziś długa, razem wyszło aż 20 km i zrobiona idealnie według rozpiski, niestety już w upale :/

Na start wjeżdżam w ostatniej chwili, zostały jakieś 4 minuty i ruszamy. Na dzień dobry Przełęcz Salmopol i zamknięta droga dla ruchu samochodowego – bardzo fajnie.
Na początku tempo spokojne, a u mnie już puls pod 170 (no ale w upale może być wyższy niż zwykle, jak to mówi mi zawsze trener).
Przesuwam się do przodu, zaczyna się mocne tempo, jedziemy całkiem konkretnie, puls już oscyluje cały czas ponad 180 uderzeń. Na 1,5 km do mety zaczynam zostawać, ugotowałem się i nie chciałem przeginać w drugą stronę – chociaż chyba i tak się zbyt zagiąłem.
W tym momencie walka o dobrą lokatę się skończyła – szybko :/

Teraz zjazd do Szczyrku, robi się nas 3-osobowa grupa, ale zjazd bardzo bezpiecznie – niestety mam cały czas barierę psychiczną przed jakimkolwiek szaleństwem.
Ze Szczyrku odcinek bardziej płaski, stwierdzamy że nie ma co szaleć i lepiej poczekać na grupę startową B, która i tak w końcu do nas dojedzie – tak też robimy, grupa dojeżdża i można trochę odpocząć.

I tak jedziemy razem aż do Milówki skąd zaczyna się podjazd na Ochodzitą, łykam magnes i żelik ale jak tylko zaczynamy jechać w górę u mnie jakaś masakra. Nie mogę wejść na odpowiednie obroty, gdzieś tak chwilę za bufetem (tu się nie zatrzymuje) po prostu mnie kompletnie odcięło, noga nie podaje, zamulony żołądek powoduje odruchy wymiotne, wszystko mi przeszkadza – MASAKRA.

Dojeżdżam w tempie spacerowym na szczyt, po drodze mija mnie sporo ludzi – siara jak nie wiem, ale ja po prostu szybciej nie mogę :/ Tutaj zjeżdżam do Istebnej, drugi bidon na wykończeniu ale do drugiego bufetu powinien starczyć. Z Istebnej zaczynam podjazd na Stecówkę, to jedna z moich ulubionych tras, wąski i ładny asfalt w lesie, zróżnicowane nachylenie. Tym razem jednak dla mnie to droga przez mękę, z tyłu koronka 25, z przodu mała tarcza i prawie stoję w miejscu, gdzie normalnie poginam tu jak dzik.

W końcu docieram do bufetu na Kubalonce, staję, uzupełniam bidon, przyklejam się do arbuzów i pomarańczy – z boku zapewne wyglądam jak warchlak w chlewie :D Trzeba przyznać, że arbuzy nigdy nie smakują tak jak na Pętli Beskidzkiej w upale – nawet mi pestki nie przeszkadzają.

Zjeżdżam z Kubalonki tempem spokojnym, co chwilę koło mnie śmigają jacyś szaleńcy – chociaż całkiem niedawno i ja byłem takim szaleńcem, nawet nie siadam na koło, bardziej się modlę żeby w ogóle dojechać do mety.
Przejazd przez Wisłę bez przygód, tu też mijają mnie małe grupki, a ja nawet nie mogę się w nich utrzymać, nie pamiętam kiedy ostatnio było ze mną tak źle.
Na asfalcie napis 9km do mety i było to jedne z najgorszych 9 km w mojej „karierze”.
Finałowy podjazd na Salmopol to istna droga do Mordoru, mam najlżejszą przerzutkę a jadę z kadencją około 50. Czuję się jakbym stał w miejscu – nawet Garmin mnie dobija częstym włączaniem autopauzy jak po zatrzymaniu ;) Każdy kolejny kilometr trwa w nieskończoność, normalnie (chociażby dzień wcześniej) jechałem tu bardzo fajnie i w miarę szybko, teraz czuję się jakby mi ktoś z tyłu przywiązał jakiś kamień. W dodatku pojawiają się skurcze.
W końcu jest, na asfalcie napis 500m i pojawia się meta, wjeżdżam zajechany jak taksówka-polonez w latach dziewięćdziesiątych. Schodzę z roweru i dostaję skurcze w obie nogi, na szczęście jest Bartek i podaje mi Coca-Colę. Chwilę siedzę, skurcze przechodzą i podjeżdżam do trenera i ekipy. To nie był mój dzień i wszyscy to wiedzą ;)
Długo dochodzę do siebie, w końcu wsiadam na rowem i zjeżdżam do kwatery, tu czeka mnie jeszcze krótka hopka 20% po płytach ale daję radę. W domu piję napój regeneracyjny tajemnej receptury Kasi (który na mnie działa po prostu doskonale), biorę prysznic i oglądając mecz Radwańskiej dochodzę do siebie.

Reasumując, jak zwykle na Pętli przegrałem z upałem pomimo że piłem dużo. Nie mogę wyjaśnić tego odcięcia, dziwne to bardzo, bo forma jest teraz naprawdę bardzo dobra. Tak sobie myślę, że może działa tak na mnie mikrolimat Beskidów, bo przecież w Sudetach śmigam aż miło pod górę i raczej to ja wtedy wyprzedzam niż odwrotnie. Tą tezę potwierdzałby również tegoroczny Puchar Równicy... No nic trzeba się zastanowić czy może w przyszłym roku nie postawić tylko na wyścigi w Sudetach i jakiś wyjątek tutaj, muszę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć.

Oficjalnie dopiero 27 miejsce w kategorii i 111 w OPEN – co za porażka, no ale z takimi kłopotami to dobrze że nie jestem ostatni :/

Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
38.49 km 0.00 km teren
01:29 h 25.95 km/h:
Maks. pr.:63.60 km/h
Kadencja:77.0
HR max:189 ( 94%)
HR avg:155 ( 77%)
Podjazdy:804 m
Kalorie: 881 kcal

Przepalenie przed Pętlą

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 06.07.2012 | Komentarze 0

W Wiśle byłem gdzieś około 16:00, ubrałem się, wziąłem rower, już mam wyjeżdżać, a tu widzę że nadchodzi znikąd burza...
o to trzeba było zmienić trochę plany, zrobiłem obiad, zjadłem, odpocząłem i dopiero gdzieś o 19:00 poszedłem pojeździć.

Najpierw dojazd w stronę skoczni i jadę na Zameczek, podjazd idzie bardzo ciężko, coś mnie zatyka, puls wysoki, w sumie uczucie jak wjazd na Równicę dzień przed wyścigiem w Ustroniu - to niestety raczej zły znak...
Robię parę mocnych zrywów i jestem na szczycie, dalej zjazd do Wisły przez Kubalonkę. Niestety cały czas na zjazdach psychika małej dziewczynki i jadę jak panienka, boję się złożyć na zakrętach, szczególnie że asfalt nie całkiem suchy.

W Wiśle jadę na skocznię, biorę numerek zostawiam siatkę z "gadżetami" przy skręcie na kwaterę i robię sobie jeszcze Salmopol. To był dobry wybór, na tym podjeździe czułem się już lepiej niż na Zameczku, chociaż do perfekcji daleko... Zobaczymy jak będzie jutro pod górę.

Potem zjazd (też już trochę lepiej) i skręcam na kwaterę - śmiesznie, bo żeby tu dojechać mam jeszcze piękny podjazd po ażurowych płytach z nachyleniem 20% - nieźle ;)

No to zobaczymy jak jutro będzie noga kręcić, wielkim optymistą po dzisiejszym nie jestem, na dzień dobry Salmopol i od razu będzie wiadomo co i jak :)

Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
115.00 km 0.00 km teren
04:13 h 27.27 km/h:
Maks. pr.:70.60 km/h
Kadencja:75.0
HR max:185 ( 92%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy:2155 m
Kalorie: 2508 kcal

Sowiogórski RoadMaraton 2012 - pech, pech, pech...

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 16.06.2012 | Komentarze 16

No to jakby ktoś szukał pechowca roku 2012 to ja zgłaszam swoją kandydaturę !! Myślałem, że limit pecha już wyczerpałem, a tu zdarzył się najbardziej pechowy wyścig w mojej „karierze” !!

Ale może od początku. Pobudka o 5:00, śniadanko i z Jeleniej Góry jadę na miejsce startu. Na miejscu już sporo kolarzy i kolejka po numerki, no ale udaje się wziąć, numer, ubrać, złożyć sprzęt i nawet trochę rozgrzać pod górkę. Ponadto spotykam znajomych, m.in. Krzywego, Bartka, Damiana i innych.

Start był konkretny, od razu pod górę na Przełęcz Srebrną, więc może nie jakoś bardzo długo ale konkretnie, trzymało kilkanaście procent, w tym na odcinku po kostce. Trzymam się bardziej z przodu, okupuję to wysokim pulsem ale się nie daje i na szczyt wjeżdżam w drugiej małej grupce. Potem szybkie zjazdy, trochę pod górę i odcinek płaski, na którym dochodzimy pierwszą grupę.
Jest super, noga ładnie kręci, jadę z czołówką, już wiem że dziś powinna być walka o pudło.

No i mamy szybki zjazd na końcu którego ostry skręt w lewo, jadę z tyłu grupki, spokojnie wchodzę w zakręt i nagle słyszę potężny huk i czuję jak lecę na asfalt. Zero czasu na reakcję i szlifuję. Opona z tyłu rozcięta na połowie, ja klnę w niebogłosy. Długo zastanawiam się czy w ogóle kontynuować wyścig, skoro nie ma już o co walczyć. No ale w końcu nie po to jechałem tyle kilometrów w góry żeby rezygnować. Zabieram się za wymianę dętki, ale są problemy z kołem, niestety wymijają mnie chyba wszystkie dalsze grupki :/ Jak już się uporałem z kołem to się jeszcze okazało, że z tyłu mam bicie, więc postanawiam jechać z poluzowanym tylnym hamulcem.
Oglądam siebie, nie jest źle, lekkie otarcie na łydce, małe na biodrze – ufff. Ale za to zaczął boleć lewy nadgarstek – najwyraźniej musiałem się podeprzeć :/

Ruszam za dwiema dziewczynami z końca stawki i czuję się jak Kubica po wymianie silnika przed wyścigiem ;) Zaczyna się akcja wymijania kolejnych kolarzy. Na przystawkę Przełęcz Sokola, fajny podjazd, trzymam swoje mocne tempo, wymijam i wymijam, nikt nie jest w stanie usiąść mi na koło. Potem szybki zjazd – chociaż dla mnie nie taki szybki, bo z takim hamulcem z tyłu nie mogłem się za bardzo rozpędzić. Szczególnie, że przedni hamulec był przecież na obitym nadgarstku i jego naciskanie sprawiało mi ból.

Zaczynamy kolejny podjazd, czyli Przełęcz Walimską. Niestety jest na nim bardzo długi odcinek po kostce, co bardzo odczuwa mój nadgarstek – nie przeszkadza mi to jednak wymijać kolejnych zawodników. Zjazd do Pieszyc i kolejny długi podjazd, czyli Przełęcz Jugowską. Mogę powiedzieć spokojnie, że mój ulubiony ze wszystkich na trasie, ładna nawierzchnia, jadę naprawdę mocno i zaczynam już nawet mijać całe grupki kolarzy. Trochę mi to poprawia humor.

Niestety zjazd z Jugowskiej to hardcore, dziura na dziurze dziurą pogania. Mój nadgarstek woła stój, zrezygnuj !! Ale się nie poddaję. Boli już konkretnie.
Po zjeździe zaczyna brakować mi picia (wziąłem dwa duże bidony, ale jeden stracił nakrętkę po drodze i na tych dziurach wszystko się wylało). Jakiś zawodnik ratuje mnie połową Powerade – dzięki Ci dobry człowieku :)
Podjazd na Przełęcz Woliborską zaczynam na solo, tu znowu wyprzedzam kilku kolarzy, ale droga wiedzie do góry bez wielkich nachyleń. Zaczynam zjazd, fajne serpentynki i żałuję że nie mogę jechać szybciej. Nagle pojawia się bufet – na zjeździe !! Tego jeszcze nie widziałem, ale w porę się zatrzymuję i tankuję wodę do pełna – niestety gazowaną.

Chwilę później wpadam w dziurę, której nie było widać, jadę parę metrów i czuję, że mam flaka – bosssssssko. Nie mam już zapasowej dętki, więc staję na poboczu i liczę na kogoś życzliwego. Czekam i czekam, nikt nie ma dętki. W końcu zatrzymuje się dziewczyna z Bikeholików i użycza mi dętkę – DZIĘKUJĘ raz jeszcze :)

Kolejna wymiana dętki i ruszam dalej, zostało jakieś 35 kilometrów więc nie jest źle, chociaż mam już wszystkiego serdecznie dosyć. Podczas drugiego defektu wyprzedza mnie większość tych których niedawno mijałem na podjazdach. Pozostaje spokojnie dojechać do mety. Upał też robi swoje i zaczyna brakować „prądu”.

Stąd już spokojna jazda w oczekiwaniu na finałowy podjazd na Twierdzę w Srebrnej Górze. Jak się zaczęło ja już ledwo kręciłem, te kilkanaście procent i szczególnie odcinek już pod samą Twierdzę dały mi nieźle w kość. Mijam linię mety zły, ale jednocześnie zadowolony, że dojechałem do końca.

Zjazd na dół to jedno z gorszych chwil w mojej kolarskiej karierze. Prawa ręka na hamulcu tylnym, który prawie nie hamuje, trzeba było hamować ręką prawą, której prawie nie mogłem zacisnąć. Coś strasznego, ból niesamowity, ale dojeżdżam do samochodu, myję się trochę i wracam z żoną do Poznania obejrzeć meczyk...

Podsumowanie:
Przede wszystkim jestem zły jak cholera, dyspozycja dnia była bardzo dobra i wiem, że walczyłbym o podium. Jechałem w czołówce i czułem się świetnie. Znowu pech wyeliminował mnie z jakiejkolwiek walki :/ To już jakieś fatum, nic innego mi na myśl nie przychodzi.
Obecnie na nadgarstku jest opuchlizna i boli strasznie, ledwo mogę nim ruszać. Jak jutro nie będzie choć trochę lepiej jadę na prześwietlenie :/
Szkoda tego wszystkiego, bo trasa była idealna dla mnie, typowo górski etap z wieloma podjazdami i solidnym przewyższeniem.

Ostatecznie miejsca:
M2: 5
OPEN: 30

Fotki:

Finałowy podjazd:




I takie tam pokręcone ;)


Kategoria 100-120, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
41.24 km 0.00 km teren
01:32 h 26.90 km/h:
Maks. pr.:66.00 km/h
Kadencja:74.0
HR max:184 ( 92%)
HR avg:149 ( 74%)
Podjazdy:853 m
Kalorie: 825 kcal

Przepalenie przed Srebrną Górą

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 15.06.2012 | Komentarze 2

Wczoraj było tak:


Było super, meczyk fajny, a atmosfera genialna !! Piwko oczywiście bezalkoholowe :)
Teraz mogę powiedzieć, że poczułem Euro najbliżej jak się da ;)

A dziś klasycznie przepalenie nogi przed jutrzejszym wyścigiem w Srebrnej Górze, przyjechałem do Jeleniej Góry i pokręciłem po "moich" podjazdach, czyli taka jazda jak najbardziej lubię.
Nie oszczędzałem się, co widać po przewyższeniu.
Wszystko na lekko, co jakiś czas mocny i bardzo ostry akcent pod górę.
Przyznam, że czuję się bardzo dobrze, noga dziś kręciła bardzo fajnie, więc z optymizmem patrzę na jutro.
Obsada jest mocna z tego co widzę, ale trzeba walczyć !!!

Kategoria 0 - 70, Góry


Dane wyjazdu:
96.84 km 0.00 km teren
02:49 h 34.38 km/h:
Maks. pr.:67.40 km/h
Kadencja:78.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1391 m
Kalorie: 1694 kcal

Sudety Tour 2012...

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 11

… czyli nawet obita dupa nie jest w stanie Cię zatrzymać ;)

To, że pojadę w tym wyścigu było już postanowione w ubiegłym roku jak pooglądałem video relacje w internecie. Górski wyścig organizowany w Czechach, bliźniaczo podobny do dobrze znanego słowackiego brata – Tatry Tour. Tutaj również start wspólny, genialna obstawa trasy i baaardzo wysoki poziom zawodników. Ale jak się ścigać to tylko z najlepszymi, wtedy jest progres :)

Pobudka chwilę po 5:00 i jadę do Lubawki, gdzie spotykam Krzywego i na dwa auta lecimy już razem do Teplic nad Metuji, gdzie był start.
Szybki odbiór pakietu startowego, szykowanie roweru, ostatnie pogaduchy o tym jak się ubrać, bo pogoda dziwna (ja ostatecznie na krótko plus rękawki) i jedziemy na rozgrzewkę.
Spotykam Michała Kolendę z Vteamu i dość konkretnie się rozgrzewam pod górkę, po czym jedziemy na start. Tu już pełno luda (startowało chyba więcej jak 500 osób) i ustawiam się bardziej z tyłu. Michałowi udało się przepchnąć gdzieś do przodu, ja nie kombinowałem, bo po czwartkowym wypadku nie czułem się zbyt dobrze i pewnie.
W pierwszym sektorze zawodnicy takich teamów jak Sparta Praha czy czeski Whirpool.

Odliczanie ostatnich minut, strzał i ruszamy.
Chwilę jedziemy po rynku po czym zjeżdżamy na kostkę – dość długi odcinek męczy strasznie moją poranioną rękę, towarzystwo się rozciąga i od razu idzie ogień. Próbuję przechodzić jak najwięcej osób, ale nie jest to tak łatwe jak np. w Lesznie, bo tu cały czas idzie prędkość ok. 50-60 km/h !! I nie ważne czy jest płasko, czy lekko pod górkę – od razu można było porównać poziom zawodników na wyścigach czeskich i polskich.
I też inna kultura jazdy, nie było jakiś nagłych zahamować i krzyków uwaga – wszystko tak jak trzeba, nie trzeba się było zbytnio stresować tylko po prostu kręcić... i to mocno kręcić.

Nagle tak się jakoś złożyło, że wszyscy za mną poodpadali i jechałem na końcu peletonu. No i po jakimś czasie stało się to, co stać się musiało. W Broumovie na wielu zakrętach wszystko zaczęło strzelać i peleton podzielił się na mniejsze grupki, trochę mi się udało pospawać, ale do czołówki dojść szans nie było.

Ostatecznie utworzyła się konkretna grupa około 30 osób, w której współpracowało się płynnie i skutecznie, nawet dochodziliśmy mniejsze grupki przed nami tworząc mały peletonik.

Na pierwszej premii górskiej sprawdziłem sobie nogę, kręciła całkiem dobrze ale bez szału. Już nie piszę, że ciągle czułem ból w prawej nodze i dyskomfort ze szlifów, a każda nierówność rozwalała mi strup na ręce ;)

Tak jedziemy i jedziemy i nagle przed nami wyrasta dosłownie ściana... żeby było mało to była ściana z bruku. Masakra, Garmin wskazał mi na tym podjeździe 20%, co na takiej nierówności potwornie wchodzi w nogi. I nie było to krótkie, tylko trzymało dość długo. Miła niespodzianka, wjeżdżam na szczyt jako trzeci i daje mi to optymizm na dalszą jazdę.

Potem odcinek w miarę płaski przeplatany sztywnymi podjazdami. Trwa walka o dobre ustawienie w grupie, ale myślę sobie po co tak walczyć skoro na finale jest 3km podjazd i trzymam się w środku. Po jakimś czasie już wiedziałem czemu była taka bitwa. Otóż przed nami wyrosła kolejna ściana – tym razem nie z bruku, ale bardzo wąsko i ciężko przebić się do przodu. Mimo wszystko przyjeżdżam w czubie grupy. Dalej była kolejna premia górska i tym razem to ja byłem pierwszy w grupie :)
Tak jechaliśmy i jechaliśmy zbliżając się do końca. Były częste odcinki rozprężenia, więc gdyby nie to czas byłby ostatecznie lepszy.

Im bliżej końca tym bardziej szykowałem się na ostatnie 3 km pod górę, założyłem sobie że spróbuję wygrać tą moją liczną grupę.

No i się zaczęło, na asfalcie 3km do mety i zaczyna się ostro pod górę. Mówię sobie żadnych kalkulacji i atakuję od samego początku. Urywam się na dwa metry, kilka osób mnie goni, trochę mnie dochodzą i wtedy drugi atak. Nachylenie konkretne, jadę z małej tarczy i gdzieś pośrodku na kasecie, jest ciężko ale jak chcę im uciec nie ma innej rady. Odrywam się i powiększam przewagę, jest dobrze. Wytrzymuję narzucone sobie tempo i na solo wjeżdżam na metę mijając jeszcze po drodze kilku pojedynczych kolarzy :)

Jestem z siebie bardzo zadowolony, bo końcówka przejechana idealnie według założenia.

Podsumowanie:
Po czwartkowym wypadku można się tylko cieszyć z takiego rezultatu, noga po d górę daje duże nadzieje na kolejne wyścigi – Srebrną Górę i Pętlę Beskidzką. Jechałem cały obolały, komfort żaden a mimo wszystko się nie poddawałem. Trochę mam niedosyt i żal do siebie, że nie przepchałem się na starcie gdzieś bliżej – wtedy mógłbym jechać może z jakąś mocniejszą grupką.
Cieszy finisz i ogólnie dyspozycja.
A wyścig organizacyjnie genialny !! Na bufetach dawali ludziom po prostu całe bidony z piciem, dla najlepszych były nagrody finansowe (w klasyfikacji wyścigu i dla zwycięzców premii górskich).
No i start w takim towarzystwie może tylko rozwijać, cieszę się że tu byłem i posmakowałem prawdziwego ścigania.

Wynik:
M2: 21/38
OPEN: 54/183

Kategoria 90-100, Góry, Zawody