Info
Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Blog Garenge
Mój idol:
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Czerwiec1 - 1
- 2016, Maj20 - 3
- 2016, Kwiecień23 - 10
- 2016, Marzec24 - 7
- 2016, Luty14 - 4
- 2016, Styczeń16 - 5
- 2015, Grudzień17 - 10
- 2015, Listopad12 - 6
- 2015, Październik9 - 10
- 2015, Wrzesień16 - 11
- 2015, Sierpień23 - 14
- 2015, Lipiec24 - 21
- 2015, Czerwiec21 - 13
- 2015, Maj27 - 14
- 2015, Kwiecień24 - 8
- 2015, Marzec17 - 10
- 2015, Luty18 - 5
- 2015, Styczeń21 - 31
- 2014, Grudzień17 - 15
- 2014, Listopad12 - 20
- 2014, Październik13 - 8
- 2014, Wrzesień20 - 12
- 2014, Sierpień26 - 21
- 2014, Lipiec25 - 13
- 2014, Czerwiec21 - 28
- 2014, Maj20 - 30
- 2014, Kwiecień25 - 49
- 2014, Marzec23 - 27
- 2014, Luty21 - 47
- 2014, Styczeń22 - 25
- 2013, Grudzień20 - 21
- 2013, Listopad19 - 21
- 2013, Październik15 - 12
- 2013, Wrzesień18 - 19
- 2013, Sierpień25 - 31
- 2013, Lipiec22 - 30
- 2013, Czerwiec25 - 54
- 2013, Maj23 - 42
- 2013, Kwiecień25 - 82
- 2013, Marzec19 - 67
- 2013, Luty18 - 43
- 2013, Styczeń24 - 27
- 2012, Grudzień22 - 39
- 2012, Listopad19 - 29
- 2012, Październik15 - 24
- 2012, Wrzesień24 - 81
- 2012, Sierpień16 - 41
- 2012, Lipiec25 - 59
- 2012, Czerwiec23 - 60
- 2012, Maj30 - 171
- 2012, Kwiecień25 - 105
- 2012, Marzec26 - 101
- 2012, Luty25 - 53
- 2012, Styczeń29 - 49
- 2011, Grudzień30 - 28
- 2011, Listopad27 - 33
- 2011, Październik11 - 18
- 2011, Wrzesień17 - 40
- 2011, Sierpień25 - 64
- 2011, Lipiec20 - 54
- 2011, Czerwiec23 - 67
- 2011, Maj23 - 66
- 2011, Kwiecień21 - 52
- 2011, Marzec21 - 61
- 2011, Luty25 - 36
- 2011, Styczeń24 - 29
- 2010, Grudzień30 - 10
- 2010, Listopad25 - 17
- 2010, Październik1 - 2
- 2010, Wrzesień11 - 16
- 2010, Sierpień15 - 12
- 2010, Lipiec15 - 15
- 2010, Czerwiec16 - 20
- 2010, Maj15 - 6
- 2010, Kwiecień13 - 0
- 2010, Marzec12 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry
Dystans całkowity: | 10973.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 392:24 |
Średnia prędkość: | 27.88 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.00 km/h |
Suma podjazdów: | 197829 m |
Maks. tętno maksymalne: | 197 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 185 (92 %) |
Suma kalorii: | 228787 kcal |
Liczba aktywności: | 160 |
Średnio na aktywność: | 68.58 km i 2h 29m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
108.12 km
0.00 km teren
05:01 h
21.55 km/h:
Maks. pr.:72.60 km/h
Kadencja:75.0
HR max:172 ( 86%)
HR avg:142 ( 71%)
Podjazdy:3201 m
Kalorie: 2360 kcal
Rower:Giant TCR C2
Dolomity Dzień 6
Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 30.06.2013 | Komentarze 1
Dzisiaj rozgrywany jest tutaj Maratona dles Dolomites i wszystkie drogi prowadzące na najciekawsze przełęcze są pozamykane zarówno dla ruchu samochodowego jak i rowerowego poza wyścigiem. Ja nie startuję, bo niestety nie wylosowali mojego numerka, tu trzeba mieć szczęście żeby w ogóle wystartować – masakra.Na starcie 10 tysięcy ludzi, relacja na żywo w tv jak z Giro Italia, łącznie z obrazem z helikopterów i motorów.
No ale ja byłem obok tego wszystkiego, skoro zamknęli mi drogi musiałem wymyślić jakieś podjazdy na północ od La Villi. Pomógł mi w tym blog Daniela Marszałka.
Na pierwszy ogień poszła przełęcz Passo Furcia i jak się uda to słynny Kronplatz (Plan de Corones). Od domu długi zjazd i po 17 kilometrach zaczynamy wspinaczkę, profil wygląda tak:
Zaczyna się całkiem spokojnie, po długim wypłaszczeniu w lesie robi się jedna wielka masakra. Patrzę na Garmina i nie wierzę, cały czas trzyma około 15% i nie chce puścić, każda kolejna serpentyna ma ciężkie nachylenie. Normalnie płacz, jadę z nogi na nogę i w końcu wjeżdżam, końcówka już na szczęście lżejsza, ale przecież chcę jeszcze spróbować Kronplatz, gdzie nachylenia dochodzą do 25% !! Wjeżdżam na wąską drogę prowadzącą na szczyt, ale po jakiś 200 metrach muszę zawrócić. Jak wiecie lub nie, droga na Kronplatz jest szutrowa, myślałem że da się po tym jechać, jednak jest to nierealne. Wszędzie pełno kamieni, nierówno i syf. Może bym jakoś podjechał, ale o zjeździe już by nie było mowy. Jedyna mądra ale i trudna decyzja to odwrót i tak też zrobiłem... Szkoda opon i roweru.
Fotki z Passo Furcia:
Teraz został szybki zjazd tą samą drogą, trzeba mocno uważać na tych wszystkich serpentynach, bo droga jest wąska i nie ma barierek, wszędzie tylko przepaść.
Jak już jestem na dole praktycznie od razu zjeżdżam na drugą stronę doliny i zaczynam dłuugi podjazd na Passo Delle Erbe. W sumie nie wiedziałem czego się spodziewać, ale znowu doznałem lekkiego szoku. Po raz kolejny nachylenie ponad 10% to normalka, ciężko się jedzie, ale pogoda fajna więc są też super widoki. Dojeżdżam do jakiejś górskiej wsi, tutaj wielkie święto, orkiestra gra na żywo i wszyscy się do mnie uśmiechają :)
Profil na Erbe:
Gdzieś po drodze:
Teraz chwila lekkiego zjazdu i zaczyna się najgorsze – ostatnie kilka kilometrów to znów ściana płaczu, naprawdę czuję się jakbym jechał na Giau. Kompletnie nie spodziewałem się tutaj takich podjazdów :)
W sumie od samego dołu podjazd trwał dobrą godzinę ale ostatecznie w dobrym nastroju wjeżdżam na przełęcz. Tu sporo ludzi, robię parę fotek, ubieram kurtkę i zjeżdżam. Fajnie, bo mimo iż najsłynniejsze szczyty dziś niedostępne z uwagi na maraton, udaje się wjechać na wysokość 2 tysięcy metrów.
Jak już zjechałem do głównej szosy w samej dolinie zrobiłem jeszcze dwa podjazdy, które znalazłem na climbbybike. Generalnie jak mam być szczery to czułem się jakbym zdobywał typowe sztajfy na Pętli Beskidzkiej. Normalnie wypisz wymaluj takie same podjazdy: wąskie drogie, asfalt raz lepszy, raz gorszy, jakieś zabudowania, łąki i spore przewyższenia na małym dystansie.
Parę fotek też wpadło:
Często Garmin pokazuje grubo ponad 15%, ale ja sobie elegancko kręcę w korbach. Zaczyna się nóżka rozkręcać – chyba będzie moc :P
No i po tych podjazdach już wracam na kwaterę, w sumie etap taki jakiś dziwny a wyszło 3200 przewyższenia na 100 km,czyli konkret. Nic tylko się cieszyć.
No i niestety dobiega końca pobyt w Dolomitach, szkoda że nie mogłem się tu pożegnać wjeżdżając na mój ulubiony Giau – mówi się trudno. Jeszcze tu wrócę !
Robota wykonana znacznie lepiej niż planowałem, mam nadzieję że teraz będę „spijał śmietankę”.
Kategoria 100-120, Dolomity 2013, Góry
Dane wyjazdu:
87.69 km
0.00 km teren
03:46 h
23.28 km/h:
Maks. pr.:66.50 km/h
Kadencja:79.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:146 ( 73%)
Podjazdy:2356 m
Kalorie: 1785 kcal
Rower:Giant TCR C2
Dolomity Dzień 5
Sobota, 29 czerwca 2013 · dodano: 29.06.2013 | Komentarze 0
Wczoraj troszkę się zregenerowałem, ale mimo to nogi jeszcze trochę obolałe, więc trzeba trenować z głową :)Prognoza pogody też pokazywała, że trzeba dziś w miarę wcześnie skończyć, bo może się konkretnie rozpadać, a co to oznacza na 2 tysiącach metrów nie muszę chyba pisać...
Na początek pojechałem na Passo Valparola, tym razem jednak postanowiłem podkręcić tempo i trzymać się gdzieś w okolicach progu. Ładnie pokonywałem kolejne kilometry i efekt jest taki, że wskoczyłem do TOP 10 tego podjazdu na Stravie :) Mała rzecz, a cieszy.
Potem planowałem zjazd i po raz kolejny zdobycie Giau, jednak jak zobaczyłęm warunki na górze to musiałem zmienić plany. Generalnie na przełęczy dużo śniegu, temperatura taka, że przy oddechu para jak z lokomotywy, a w kierunku Giau wisiały dodatkowo ciemne chmury.
Warunki wyglądały tak:
Decyzja mogła być tylko jedna, zjeżdżam z Passo Falzarego drogą, której jeszcze nie sprawdzałem, żeby tego było mało postanowiłem zjechać na sam dół doliny do Caprile i potem po prostu wrócić z powrotem na Valparolę przez Falzarego.
Samo Caprile jest pięknie położone i nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem kilku zdjęć najwyższemu szczytowi Dolomitów – Monte Marmolada (3342 m n.p.m.).
Wsunąłem batonika i banana i już czekał mnie najdłuższy w życiu podjazd, profil nie jest na szczęście jakiś straszny ale ponad 20 kilometrów non stop w górę robi wrażenie. Szczególnie, że przed chwilą tą samą drogą zjeżdżałem i strasznie się to dłużyło. W sumie wjeżdża się z wysokości 998 metrów, aż na 2192 metry n.pm., a profil wygląda tak (nie ma tu końcowych 2 km na Valparolę):
No ale w sumie jedzie się przyjemnie, pomaga dobry rytm i nagle widzę, że Passo Falzarego już bardzo blisko. Robię kilka fotek z ręki:
Pozostaje już tylko 2 kilometry na Valparolę i można zjeżdżać do La Villi. Jako, że trochę za mało czasu wyszło pojechałem jeszcze do Corvary i chciałem trochę podjechać na Campolongo. Jednak taki był tu tłum kolarzy i samochodów przed jutrzejszym maratonem, że skręciłem w kierunku Passo Gardena. Trochę pojechałem do góry, gdzie zawróciłem i już udałem się z powrotem na kwaterę.
Luźniejszy dzień, a mimo wszystko prawie 2400 przewyższenia, no i najdłuższy podjazd w życiu zaliczony :)
Kategoria 70-90, Dolomity 2013, Góry
Dane wyjazdu:
24.46 km
0.00 km teren
01:00 h
24.46 km/h:
Maks. pr.:58.20 km/h
Kadencja:82.0
HR max:155 ( 77%)
HR avg:129 ( 64%)
Podjazdy:520 m
Kalorie: 435 kcal
Rower:Giant TCR C2
Dolomity Dzień 4 - rozjazdowo
Piątek, 28 czerwca 2013 · dodano: 28.06.2013 | Komentarze 3
Dziś planowo miał być rozjazd, ale że tu nie ma nic płaskiego to zrobiłem lajtowym tempem podjazd na Passo Campolongo. Najlepsze, że mimo to pod górę wyprzedzałem całą masę kolarzy.Patrzyłem tylko żeby jechać dość miękko i pomimo, że nogi trochę bolą na górę zasuwało się wyśmienicie :)
Z uwagi na niedzielny Maratona dles Dolomites zjeżdża się tu cała masa ludzi, gdzieś te 10 tysięcy osób musi się pomieścić. Ja niestety nie startuję, bo mnie nie wylosowali - pech :/ W niedzielę z rana ma być na żywo transmisja w RAI3, nawet helikopter ma latać - nieźle :)
Od rana dziś była masakryczna pogoda, 5 stopni na plusie i deszcz, w górach padał śnieg, to nie są normalne warunki dla Dolomitów pod koniec czerwca - zazwyczaj panują tu upały około 30 stopni...
Na Campolongo dziś popołudniu wyglądało tak:
Kategoria Góry, Dolomity 2013, 0 - 70
Dane wyjazdu:
113.40 km
0.00 km teren
05:18 h
21.40 km/h:
Maks. pr.:73.30 km/h
Kadencja:73.0
HR max:175 ( 87%)
HR avg:145 ( 72%)
Podjazdy:3503 m
Kalorie: 2480 kcal
Rower:Giant TCR C2
Dolomity Dzień 2
Środa, 26 czerwca 2013 · dodano: 26.06.2013 | Komentarze 2
Dziś z rana znowu piękna pogoda, ale prognoza zapowiadała nawet deszcze. No nic, trzeba było to w pełni wykorzystać, że nie pada i tak też się stało, ale od początku.Na google sobie obczaiłem taką trasę, żeby poczuć się jak kolarze w tym roku na Giro Italia, a dokładniej moim głównym celem był ten finałowy podjazd:
Na mapie cała ta trasa wyglądała zdecydowanie łatwiej niż w realu, ale do rzeczy.
Ruszam jakoś o 10:30 z kwatery i w zasadzie od razu zaczynam podjazd pod Passo Valparola (2193 m nmp), profil wygląda tak:
Oj potrzebowałem trochę czasu żeby rozkręcić po wczoraj nogi i złapać dobry rytm, ale jak się to udało to kręciłem aż miło, wyprzedzałem tylko kolarzy i nikt nawet nie próbował siadać na koło. Żeby była jasność ja nie szalałem i wszystko szło elegancko pod progiem, tutaj trzeba nogi oszczędzać, bo jak odetnie to można sobie do rowu usiąść, na płaskim jeszcze jakoś można dojechać do domu, ale tutaj to mission impossible.
No i przyznam, że te 13,5 km poszło w sumie dość gładko i bardzo szybko zleciało, dłużyło się tylko na początku.
Kilka fotek z przełęczy:
Do góry zimno jak diabli, szybko się ubieram, czyli kurtka oraz długie rękawiczki i rozpoczynam dłuuuugi zjazd aż do Cortina d'Ampezzo. Długo się jedzie, pomimo ciepłego ubioru jest mi dość zimno, po drodze mijam odbicie na Passo Giau, gdzie wczoraj zjeżdżaliśmy i lecę jeszcze następne 6 km w dół. Zatrzymuję się przed samą Cortiną d'Ampezzo skuszony widokami i robię kilka fotek, trzeba przyznać, że miasteczko jest przepięknie położone:
Teraz zjeżdżam już do samej Cortiny, jest tu naprawdę pięknie, przejeżdżam przez miasteczko i w zasadzie od razu zaczynam podjazd na Passo Tre Croci (1809 m npm), profil wygląda tak:
Bardzo fajny podjazd, od samej Cortiny jest sztywno, nawet pod kilkanaście procent, potem jednak elegancko puszcza. Nad górami już widać ciemne chmury, co nie nastraja optymistycznie ale oczywiście jadę dalej. Dobra kadencja, podjazd schowany w lesie i nogi kręcą bardzo ładnie. Ani się obróciłem, a już byłem do góry i pstryknąłem kilka fotek (widokowo to tu za bardzo niestety nie było):
Stąd już kieruję się na Jezioro Misurina, gdzie zaczyna się główny punkt dzisiejszego programu, czyli podjazd na Tre Cime Lavaredo (2340 m npm), gdzie w tym roku usytuowana była meta najcięższego etapu Giro Italia. Myślę, że jeśli chodzi o trudność, to najlepiej oddaje to profil:
Nad samo jezioro z Passo Tre Croci jest zjazd i trochę płaskiego, mijam piękne jeziorko i już zaczynam podjazd. Na początku jest trudny odcinek długości mniej więcej 1 kilometra ze średnim nachyleniem ponad 11%, ciągnie się to długo i nie mogę sobie wyobrazić jak w takim razie będzie wyglądać rzeźnicka końcówka ;)
No ale to jakoś wyjeżdżam na 34/27, teraz jest trochę płaskiego przy kolejnym jeziorku, nawet krótki zjazd no i zaczyna się... MASAKRA, można powiedzieć że to nasza Przełęcz Karkonoska, 4 kilometry ze średnim nachyleniem 12-15%, trzeba dodać że to wartość uśredniona, Garmin chwilami pokazywał 20%. Podjazd to prawdziwy kiler, no jedzie człowiek i się masakruje. To co mi bardzo pomaga to mijanie kolejnych kolarzy i jak mijałem jednego w oddali majaczyła się sylwetka kolejnego, czyli zasada małych celów - dojść następnego i tak w kółko. W sumie jak patrzyłęm na innych to mi podjazd szedł świetnie, jeden koleś prawie spadał z roweru – sam nie wiem jak on się na nim utrzymał, bo prędkość miał chyba ze 3 km/h :D Ja prawie cały czas jadę w stójce, tam gdzie się trochę wypłaszcza (czyli jest np. 10-11%) rozkręcam w siodełku ale ciężko o jakiś sprawny rytm.
W sumie chyba każdy kto chce poczuć co to prawdziwy podjazd powinien to podjechać. Jak już widać końcówkę to nagle wyłania się kolejna sztajfa ze swoimi 20%, no ale jak już blisko do szczytu to też jedzie się inaczej i w końcu wjeżdżam. Nie zatrzymuję się przy schronisku tylko jadę tam, j gdzie kończy się asfalt – a co ? :) Tutaj standardowo kilka fotek, a było co fotografować !!
Nie ma co długo stać na szczycie, bo chmury wyglądają co najmniej nieciekawie i jest naprawdę zimno. Zaczynam zjazd, jest niezły hardcore, wystarczy puścić klamki i zaraz na liczniku 70 km/h, co przy tych wszystkich serpentynach dobre nie jest. Jadę ostrożnie, gdzie się da popuszczam wodze fantazji, asfalt jest idealny i oponka cudownie nosi. Jak jestem już prawie na dole zaczyna padać – dobrze, że nie wcześniej. Zatrzymuję się na chwilę przy Jeziorze Misurina, rozbieram kurtkę, jem sezamki i batona, robię kilka fotek na pamiątkę i lecę dalej, bo nie ma co moknąć.
Teraz jeszcze krótki podjazd na Tre Croci, na szczęście przestaje padać i po chwili jestem na szczycie. Stąd zjazd do Cortiny który idzie bardzo sprawnie. Tutaj też jest idealny asfalt i dobrze wyprofilowane zakręty, można zjechać szybko i bezpiecznie.
Z Cortiny przede mną trochę masakra, bo nogi zmęczone, a trzeba pokonać 17-kilometrowy podjazd aż na Passo Varparola. Oj dłużyło się to strasznie, nigdy w życiu nie jechałem tyle kilometrów pod górę, jechałem oczywiście na miękkim przełożeniu. Najgorsze były ostatnie kilometry jak już wjeżdżałem na ponad 1900 metrów, zaczęło bardzo mocno wiać w twarz, w dodatku wiatr był bardzo zimny. To były bardzo ciężkie kilometry, jak już wjechałem miałem wielkiego banana na twarzy, ale końcówkę chwilami jechałem z prędkością 9 km/h...
Z przełęczy już został tylko zjazd do La Villa, gdzie mieszkam. Coraz lepiej idą mi zjazdy i tu się ładnie odblokowałem psychicznie, zakręty coraz szybciej (ale spoko – wszystko bezpiecznie i na swoim pasie ;), nawet autobus wyprzedzałem na prostej. Zmarzłem, bo nie założyłem kurtki ale dość szybko znalazłem się w hotelu i zostało mi się już tylko regenerować – zbawienna była kąpiel z gorącej wodzie :)
Co tu dużo gadać, kolejny zajebisty etap mi wyszedł, chociaż aż takiego przewyższenia nie planowałem. Wjechałem na bardzo trudną górę znaną z tegorocznego Giro Italia, gdzie mogłem rozkoszować się cudownymi widokami. Nic tylko się cieszyć :)
Ciekawe jak jutro będzie z nogami.
Na dziś to tyle :)
Kategoria 100-120, Dolomity 2013, Góry
Dane wyjazdu:
113.22 km
0.00 km teren
04:54 h
23.11 km/h:
Maks. pr.:69.50 km/h
Kadencja:78.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:151 ( 75%)
Podjazdy:3124 m
Kalorie: 2530 kcal
Rower:Giant TCR C2
Dolomity Dzień 1
Wtorek, 25 czerwca 2013 · dodano: 25.06.2013 | Komentarze 12
Po bardzo zawiłej historii w końcu, ostatecznie pojechaliśmy z Piotrem w Dolomity. Jedyne co nam wypadło z planu to 3-dniowy pobyt w Alpach i start w Gran Fondo Giordana – mówi się trudno.No i mówiąc krótko spełnia się jedno z moich kolarskich marzeń, mogę sobie wjeżdżać na przełęcze które znam tylko z Giro Italia.
Jaka tu panuje atmosfera, ile tu jest kolarzy, jakie tu są asfalty – masakra :)
Nawet wystarczy wejść do sklepu rowerowego i już widać, że zaopatrzenie dalekie jest od naszej polskiej rzeczywistości...
No ale przejdźmy do meritum, nie wiem jak ogarnę ten wpis, bo zdjęć mam tyle, że aż się dziwię że telefon się nie zbuntował ;) Od razu mówię, że przełęcze jechałem spokojnie, wszystko pod progiem, na tym zgrupowaniu chodzi o przejechanie dużej ilości kilometrów pod górę w dobrym rytmie – bezcenna okazuje się tu korba kompaktowa.
Dzisiaj postanowiliśmy wykorzystać dobrą pogodę (ma się popsuć, a było słonecznie tyle że zimno) i od razu z grubej rury zaliczyć Passo Giau. Ubraliśmy się raczej ciepło, w słońcu lekko nie było, ale na zjazdach można było dojść do wniosku, że to jedyna słuszna droga :)
Rano z okna ujrzałem taki widoczek:
Na dzień dobry podjazd na Passo Campolongo, wchodzę w swój rytm i tak sobie trzymam do szczytu, jedzie się super, widoki rewelacja, asfalt miód malina. Co chwilę wyprzedzam jakiegoś kolarza (mnie nikt dziś na całej trasie nie wyprzedził ;)
Jak widać na profilu idealny podjazd na rozgrzewkę:
Nawet nie zauważam kiedy mijam przełęcz i zaczyna się zjazd, więc staję już za przełęczą, robię kilka fotek i czekam na Piotra:
Po zjeździe mamy przepiękną drogę położoną na zboczu doliny, gdzie w oddali majaczy się najwyższy szczyt Dolomitów – Marmolada (3342 mnpm). Świeci słońce, widoki powalają i tak sobie kręcimy. Przed nami taka dość sztywna hopa na parę kilometrów, krótki zjazd i już zaczyna się meritum dzisiejszej jazdy, czyli podjazd na Passo Giau:
Oj nie jest to łatwy kawałek chleba, trzyma cały czas kilka procent, są długie sekcje, gdzie jest 10%, widokowo robi się ciekawie pod koniec. Jak jest tak 7 kilometrów do mety zaczyna mnie strasznie zatykać – organizm pokazuje, że nie jest przyzwyczajony do wysiłku na takich wysokościach (wszystko się zgadza, ostatnio po Tatrach Wysokich chodziłem dawno temu), ale jakoś kręcę trzymając w miarę dobry rytm. Mija kilometr i wszystko puszcza, już mnie nie zatyka, a połykanie kolejnych kolarzy daje kopa motywacyjnego. Ostatnie serpentyny i jestem na szczycie – mój pierwszy dwutysięcznik na rowerze – bajka. Jakie tu są widoki i atmosfera – nie da się tego opisać, po prostu popatrzcie na zdjęcia i od razu przepraszam, że jest ich aż tyle ;)
Tak właśnie było na Passo Giau, czyli na wysokości 2236 m npm – po prostu cudownie :)
Zjeżdżamy na drugą stronę, czyli do miasta Cortina d'Ampezzo. Jest zimno i moja kurtka wraz buffem i długimi rękawiczkami są na wagę złota – było sporo kolarzy ubranych na krótko, nie wiem czy to z głupoty czy tylko z niewiedzy, ale życzę wszystkiego dobrego ich stawom. Zjazd bardzo techniczny i niebezpieczny, ja nie szaleję, bo w sumie po co :)
Z Cortiny zaczynamy od razu podjazd pod Passa Falzarego (trzeba dodać, że teren jest tu taki, że nie trzeba zamulać po płaskim, po prostu cały czas jedziemy góra-dół i to jest świetne).
Podjazd jest bardzo przyjemny i dość łatwy, jedyna trudność to przejechane kilometry w nogach, tak wygląda profil:
Na szczycie w sumie nic specjalnego, jest rondo z nazwą, dookoła oczywiście piękne góry, ale nie ma tego czegoś co było na Giau, jest też sporo ludzi, wysokość podobna, bo 2117 m npm, a trzeba dodać, że jechaliśmy jeszcze jakieś 2 kilometry ponad samą przełęcz, tylko jak się tamto miejsce nazywa to już nie wiem – w każdym bądź razie ten odcinek był dość sztywny i pod wiatr.
Na Passo Falzarego i trochę wyżej również kilka pamiątkowych zdjęć:
Z tej przełęczy już zjeżdżamy do La Villi, gdzie mieszkamy. Długi zjazd ale bardzo fajny, grzeje słońce, asfalt jest OK, ruch niewielki, śmiga się pięknie. Nawet chwilami można poszaleć, wchodzenie w zakręty idzie mi coraz lepiej.
Już w naszym miasteczku Piotr skręca na kwaterę, a ja stwierdzam, że jeszcze coś dokręcę i jadę znowu w kierunku Campolongo. W sumie to nie miałem pomysłu, gdzie jechać, planowałem jakieś 10 km po płaskim na rozkrętkę. No ale wyszło inaczej...
Zobaczyłem tablicę „w prawo Passo Gardena”, przełęcz znana z nazwy, mówię sobie pojadę chociaż trochę. Z dołu wyglądało, że będzie krótko. Ale okazało się, że było dłuuugo i że to kolejna przełęcz na ponad dwóch tysiącach. No ale jak tak sobie jechałem i jechałem pod górę to żal było zawracać i suma sumarum wjechałem na szczyt :) Morda mi się uśmiechała jak zobaczyłem, że wjechałem na wysokość 2121 m mnp
Profil tego podjazdu wygląda tak:
I klasycznie kilka fotek:
Z przełęczy już zjazd tą samą, dość trudną technicznie drogą i nareszcie powrót na kwaterę.
Oj wyszedł piękny trening, ilość metrów w pionie i godzin w siodełku zadowala mnie całkowicie. Bardzo mi się tu podoba, normalnie raj dla kolarzy.
Po podjeździe na Giau niestety padła mi bateria w Powertapie, co gorsza te które wziąłem na ewentualny zapas do Włoch okazały się zużyte. Jak nie dostanę tu gdzieś baterii będzie lipa straszna, że też takie rzeczy muszą dziać się akurat na wyjazdach...
No ale podsumowując jestem mega zadowolony, takie dni jak ten dają mi pozytywnego kopa.
Kategoria 100-120, Góry, Dolomity 2013
Dane wyjazdu:
98.90 km
0.00 km teren
03:06 h
31.90 km/h:
Maks. pr.:70.70 km/h
Kadencja:83.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:165 ( 82%)
Podjazdy:1686 m
Kalorie: 1786 kcal
Rower:Giant TCR C2
Road Maraton Srebrna Góra 2013
Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 4
Kolejny wyścig w tym sezonie zaliczony :)W piątek wieczorem przyjeżdżamy z Bartkiem na kwaterę, szybkie odebranie numerku, makaronowa kolacja i do spania.
Pobudka przed 7:00, śniadanko, szykowanie i jedziemy na rozgrzewkę. Tutaj coś mi noga nie chce kręcić, takie uczucie "pustej nogi" - nie jest dobrze ale robię połowę podjazdu na Srebrną i potem kręcę po płaskim.
Udaje się ustawić w drugim rzędzie sektora, dużo znajomych - jest z kim gadać, 9:15 i startujemy :)
Założyłem sobie, że pierwszy podjazd chcę zobaczyć czy jestem w stanie wjechać z czołówką - w zeszłym roku trochę traciłem i trzeba było gonić.
Ruszam, tym razem wyjątkowo brak problemów z wpięciem w pedały, Ci z przodu coś niemrawi więc wyprzedzam i wychodzę wraz z innym zawodnikiem na czoło.
Idzie ogień ale podjazd jadę bardzo dobrze - ostatecznie na szczyt wjeżdżam w TOP5, jest pięknie :D
Teraz już zjazdy i lekkie hopki, ucieka Jarek Michałowski, potem urywa się jeszcze Dominik Omiotek i ktoś z Whirpoola. Ja jadę na czubie peletonu ale boję się uciekać z nimi i jadę spokojnie w grupie. Zjeżdżam do środka peletonu, ale na asfalcie masa dziur i nie było to bezpieczne więc wróciłem na czub dyktować tempo. Zbyt dużo chętnych do pracy nie było i całą grupą wjeżdżamy do Głuszycy.
Tu zaczyna się pierwszy podjazd, jest dość wąsko i dziurawo - robi się niebezpiecznie, cały czas lecę z blatu, dopiero przed rozjazdem MEGA/GIGA wrzucam małą tarczę. Pojechałem MEGA, bo było bardzo ciepło i pełne słońce, a w takich warunkach z moją tarczycą długi dystans byłby zabójczy.
Za rozjazdem zaczyna robić się bardziej stromo, postanawiam trochę "nabroić", wychodzę na czoło i rozkręcam mocne tempo, z każdym kolejnym metrem ktoś odpada, aż zostaje nas kilka osób, dwójka lekko poprawia na najsztywniejszym momencie, ja podjazdu nie znałem i lekko odpuściłem z obawy, że jeszcze spory dystans w górę (nie chciałem się ugotować). Wjeżdżam na szczyt razem z innym zawodnikiem, teraz krótki zjazd, hopka i już dłuższa jazda w dół.
Dojeżdża do nas Bartek i w trójkę dochodzimy jednego z uciekinierów, po jakimś czasie dojeżdża do nas jeszcze Michał Nawrocki i taką fajną zgraną, 5-osobową grupą jedziemy po zmianach. Przez jakiś czas ktoś tam jeszcze jechał z nami, ale ostatecznie to był "core" naszej ucieczki :)
Podjazd na Przełęcz Wolibromską jedziemy bardzo równo, dając idealne zmiany dochodzimy gościa z Whirpoola - nawet nie próbuje łapać koła, ucieczka go chyba trochę zniszczyła.
Ze szczytu już szybki zjazd i nudny oraz wietrzy odcinek przez Bielawę i inne wiochy, tutaj zaczyna się u mnie kryzys, biorę żelka i Magneslife co pomaga, ale i tak czuję że pogoda zaczyna ze mną wygrywać.
Dojeżdżamy do podnóża ostatniego podjazdu po drodze gubiąc Michała Nawrockiego, młody zawodnik który z nami jechał atakuje, ja odpuszczam i postanawiam jechać swoje. Do połowy podjazdu wjeżdżamy równo z Bartkiem i Julianem, tutaj mam lekki kryzys i ta dwójka odjeżdża mi na kilka metrów, potem na kilkanaście. Nie przejmuję się zbytnio, bo to nie moja kategoria, wolę jechać swoim tempem.
Widzę jak Bartek odjeżdża koledze który chyba trochę słabnie, ostatecznie swoim tempem dochodzę go na ostatniej serpentynie przed twierdzą :) Bartka już nie goniłem, ale z Julianem wycinamy się na samą metę, wjeżdżamy na nią idealnie razem, według pomiaru czasu jest różnica 4 tysięcznych sekundy więc prosimy aby wpisać nam wynik ex aequo :)
Sprawdzenie wyników, ostatecznie 3 miejsce w kategorii A oraz 6 OPEN, jest zajebiście :)
Do zwycięzcy strata ledwo 3 minut, do pudła w OPEN tylko minuta :)
Mogę być tylko zadowolony, zarówno z całego wyścigu, jak również z pierwszego podjazdu pod Srebrną Górę.
Dodam, że na wyścigu, na zjeździe, czołową kolizję z samochodem zaliczył Michał Kolenda, który leży teraz w szpitalu w Polanicy, jest połamany i ogólnie wygląda to bardzo źle. Michał, jak to czytasz - życzę szybkiego powrotu do zdrowia i wytrwania w rehabilitacji !!
Po takich akcjach tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że na zjazdach wolę jechać zachowawczo...
Kilka fotek:
Jak widać pod Srebrną Górę wjeżdżałem ze ścisłą czołówką :)
Tu było maksymalnie 18%:
No i zjeździk:
Zjarałem się jak krewetka:
No i coś pięknego, od życzliwego znajomego dostałem własnoręczny podpis Richarda Virenque !! Zajebiście :)
Dane wyjazdu:
105.20 km
0.00 km teren
03:14 h
32.54 km/h:
Maks. pr.:75.90 km/h
Kadencja:83.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:167 ( 83%)
Podjazdy:1848 m
Kalorie: 2103 kcal
Rower:Giant TCR C2
Sudety Tour 2013
Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 5
Przyszła pora na prawdziwe ściganie w doborowym towarzystwie.Sudety Tour, to obok Kellys Rampusak i Mammuta chyba najbardziej prestiżowy wyścig dla amatorów w Czechach.
Wystarczy spojrzeć na listę startową i wyniki, np. dziś na długim dystansie wygrał Jaroslav Kulhavy, mówi Wam to coś ? No ale jak to mówią, jak chcemy mieć progres to trzeba się ścigać z najlepszymi.
Ja, tak jak rok temu, wybrałem krótszy dystans, ale tym razem organizator przekształcił trasę zdecydowanie bardziej w górskim kierunku. Trochę więcej kilometrów, zdecydowanie więcej przewyższenia i masakrycznie sztywne odcinki zrobiły swoje.
Oba dystanse startowały razem i po prostu Ci z dłuższego mieli jedną dodatkową pętlę.
Na miejsce dojechałem chwilę po 8:00, odebrałem numerek startowy, zebrałem rower do kupy, czasu starczyło tylko na jakieś 10 minut rozgrzewki, bo nie chciałem popełnić błędu z zeszłego roku i ustawić się bliżej czuba. Pierwszy sektor zarezerwowany dla PRO, których nie brakowało. Udało się ustawić bliżej niż dalej i byłem zadowolony. Spotykam jeszcze Tomka ode mnie z Teamu który wbija się obok mnie i po chwili startujemy.
Tradycyjnie na początku mam problem z wpięciem w pedały i tracę sporo pozycji, trzeba będzie gonić. Od początku ogień w korbach, po zeszłym roku wiem, że to się już raczej nie zmieni do końca dystansu – tak wygląda ściganie u naszych południowych sąsiadów i tyle w temacie.
Na puls nawet nie patrzę, trzeba ostro naciskać w korby i udaje się doścignąć Tomka i zobaczyć czołówkę – jest dobrze. Tak jedziemy sporą grupą, trzeba dodać, że jest znacznie bezpieczniej niż np. w Lesznie, nie ma przypadkowych ludzi nieumiejących jechać w grupie. Jak były jakieś podjazdy to wszystko przejeżdżało się na blacie z prędkością 30%, niezależnie od stopnia nachylenia...
Do 30 km bez większych przygód, średnia prędkość do tego momentu przekraczała 38 km/h, po ostrym zjeździe jest fragment po kostce brukowej. Czołówka na zjeździe lekko mi odjechała i na tej kostce nie mogłem jej dojść – taki błąd techniczny który spowodował, że musiałem jechać w grupetto :/ No ale nawet w takiej grupce tempo jest konkretne i lecimy ładnie po zmianach. Dojeżdżamy do najgorszego chyba momentu wyścigu, czyli podjazdu 18% po kostce brukowej, jednym słowem MASAKRA. Udaje się tu dojść chyba do głównej grupy. Ja nadrabiam sporo miejsc ale nie jedzie mi się jakoś wybornie, ta kostka nie pozwala trzymać rytmu, pozostaje siłowe kręcenie z niską kadencją.
Na zjeździe formujemy się w ciekawą grupkę, każdy chce pracować i nikt się nie oszczędza co daje powiew optymizmu.
Zaczynamy kolejną premię górską, stawiam sobie za cel wjechać jako pierwszy z tej grupki. Wychodzę na czoło, nadaję eleganckie tempo i wjeżdżam jako pierwszy, po kresce premii wyprzedza mnie jakiś Czech, klepie po plecach i mówi”Pikna praca” - taki mały gest, a jak cieszy :)
Kolejne zjazdy i podjazdy jedziemy razem w tej grupce, ale w nogach czuje, że jest coraz ciężej, jednak pełne słońce robi swoje, ja muszę uważać, bo to nie jest pogoda dla mnie... Pamiętam o piciu, żelach i batonach. Po kolejnej premii górskiej, gdzie jest sztywno jak cholera biorę na bufecie bidon (tak, tutaj dają zawodnikom pełne bidony, których bynajmniej nie trzeba zwracać).
No i tak jedziemy – zjazd i sztywny podjazd, zjazd i kolejny podjazd – tak właśnie rozplanowano trasę. Mi to nie przeszkadza ale trzeba uważać i nie wjeżdżać zbyt twardo, bo można zajechać nogi.
Jeden z takich podjazdów „przecięty” był przez tory kolejowe i akurat jak jechaliśmy włączył się sygnał o nadjeżdżającym pociągu, wszyscy 100% w korby, udało się przejechać przed ale zbyt bezpieczne to nie było.
I właśnie chwilę później mam mały kryzys, trochę osób mi niestety odjeżdża i jadę już tylko w grupce 4-osobowej. Strasznie żałuję tego miejsca, bo mogło być super miejsce na mecie, odpuściłem jakieś 10 osób :/
Piękny i dość długi podjazd po Chvaleckich serpentynach w lesie i odjeżdżam, widzę tą grupkę co mi uciekła, odrabiam straty ale są za daleko i zjazd zaczynam niestety samotnie. Nie ma szans na szybką jazdę solo chociaż jadę ile fabryka dała. Ostatecznie czekam na gościa co wjechał za mną i w dwójkę lecimy po mocnych zmianach do Teplic. Stąd zostaje już tylko 3-kilometrowy podjazd na metę, odjeżdżam na jakieś 100-200 metrów i trzymam taką różnicę już do końca. Nie podkręcam bardziej, bo nie ma sensu, nikogo już nie dojdę, a czas nie jest ważny, tylko ewentualnie miejsce.
Dojeżdżam na metę, gdzie jest już Michał Kolenda, ale w tym roku nie dołożył mi tyle co ostatnio.
Ostatecznie:
13 miejsce w M2
26 miejsce w OPEN
a rok temu było kolejno 21 i 54 miejsce, jest GIT – konkretny progres :)
Oficjalne wyniki:
MEGA:
http://sportsoft.cz/OfficialResults/2013/vysl_20130609_sudety_road_103km_abs.pdf?201306.09.05.22
GIGA:
http://sportsoft.cz/OfficialResults/2013/vysl_20130609_sudety_road_155km_abs.pdf?201306.09.05.20
Podsumowując wyszedł super weekend startowy, takie starty jak dziś to genialny wręcz trening, no i można się sprawdzić z dużo lepszymi.
O organizacji nie będę nic pisał, nasi organizatorzy mogliby się wiele nauczyć – szóstka z plusem !
Kilka fotek:
Dane wyjazdu:
3.00 km
0.00 km teren
00:07 h
25.71 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Kadencja:82.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:185 ( 92%)
Podjazdy:172 m
Kalorie: 106 kcal
Rower:Giant TCR C2
Czasówka Szybowcowa
Sobota, 8 czerwca 2013 · dodano: 08.06.2013 | Komentarze 4
Przyszedł czas na kolejną górską czasówkę z kalendarza masters PZKol, tym razem Czasówka Szybowcowa czyli krótki ale treściwy wjazd na tytułową górę. W sumie jakieś 3km i średnio 6,5%, dwa wypłaszczenia i dwa sztywne odcinki, bardzo fajny podjazd.Namówiłem na start Krzywego i chyba się z tego powodu cieszy, bo ostatecznie stanął na trzecim stopniu pudła ;) Połączyli nasze kategorie, czyli Cyklosport i Niezrzeszonych Open.
Start jak zwykle taki, że trzeba się wpiąć w pedały – tym razem suprise – nie mam problemów i szybko mogę ruszyć z kopyta.
Od razu wbijam jakieś 650 wat, ale oczywiście zaraz to zmniejszam. Ruszam z małej tarczy, bo po chwili pierwszy sztywny odcinek, jest mocno. W sumie jednak nie patrzę, ani na waty ani na puls – jest to tak krótki odcinek że nie ma czasu na kalkulowanie – trzeba po prostu iść w trupa i liczyć że starczy sił do końca Na wypłaszczeniach trochę się obijam i myślę, że tu można było coś więcej dokręcić, trzymałem tu tylko jakieś 250 wat, a chwilami nawet mniej. Finisz już w trupa trupów, co widać po pulsie.
Czas wg Garmina 7:36, więc chyba jest mega dobrze, podjeżdżam do sędziego, oficjalny czas 7:45 i faktycznie jest to mega dobry czas, połączone kategorie cyklosportu i niezrzeszonych wygrywam dość wyraźnie :) W OPEN jeśli dobrze liczę jestem w TOP5, ale to muszę potwierdzić oficjalnymi wynikami, które pojawią się pewnie gdzieś za tydzień ;)
Ogólnie patrząc na wyniki pomiaru mocy to zachwycony nie jestem, chyba trochę mi spadła ostatnio forma, ale nie ma co wyrokować, teraz trzeba się cieszyć z pierwszego miejsca, po średnim pulsie widać, że lekko nie było. Jestem zadowolony.
Jutro jedna z najpoważniejszych imprez w tym roku, czyli Sudety Tour. Jadę dobrze potrenować i po naukę, organizatorzy namówili na start Jaroslava Kulhavego, którego nie trzeba chyba przedstawiać. Jak widać towarzystwo z najwyższej półki, ale to dobrze, bo takie starty rozwijają.
Kilka fotek z dziś:
Dane wyjazdu:
46.05 km
0.00 km teren
01:44 h
26.57 km/h:
Maks. pr.:62.80 km/h
Kadencja:80.0
HR max:190 ( 95%)
HR avg:143 ( 71%)
Podjazdy:795 m
Kalorie: 768 kcal
Rower:Giant TCR C2
Pechowe wprowadzenie
Piątek, 7 czerwca 2013 · dodano: 08.06.2013 | Komentarze 1
Zdecydowanie ten dzień był sponsorowany przez słowo „PECH”.Przyjechałem do Jeleniej Góry popołudniu, coś przegryzłem, przebrałem się i jazda na typowe wprowadzenie. Zamieniam kółka na karbony, bo wiatru prawie nie ma więc wreszcie okazja przetestować komplet na zjazdach i podjazdach. Zabieram się za przekładanie klocków i pierwsze problemy, bo nie mogę ustawić hamulców. W końcu się udaje ale trochę czasu i nerwów mi to zabrało.
Jadę sobie pierwszy podjazd do Michałowic i już zaczynają się problemy z kasetą i przerzutkami, łańcuch skacze jak szalony i nie idzie płynnie jechać. Co chwilę staję i bawię się śrubką kubełkową, w końcu udaje się to jakoś wyregulować ale i tak do ideału daleko. Chyba ten łańcuch z tą kasetą idealnie działać nie będzie – niedobrze :/ Ale nawet nie liczyłem ile razy musiałem stawiać i ustawiać to cholerstwo…
I jak sobie pojechałem mój ulubiony podjazd przez Przesiekę na Drogi Sudeckiej to mega zdziwienie – ktoś postawił dwa wielkie szlabany, których nie idzie ominąć bez stawania. Pierwszy przy schronisku Chybotek, drugi przy samej Drodze Sudeckiej – paranoja, teraz już nie ma opcji wjechania bez zatrzymania na Przełęcz Karkonoską przez Przesiekę, czyli zdecydowanie najtrudniejszego wariantu zdobycia tej góry… Tutaj wielki minus dla zarządzających tą drogą.
Ogólnie po ostatnich deszczach na drogach pełno syfu i niestety ten syf mnie mocno dziś „zranił”. Na zjeździe szybkim wariantem zaraz za Drogą Sudecką, przy jakiś 60 km/h słyszę bardzo głośne ssss – strzeliła tylna szytka. MASAKRA, zatrzymuję się, patrzę – rozcięcie jak cholera. No nic, dętki nie wymienię, nikt też tutaj po mnie nie przyjedzie.
W kieszonce na szczęście jest Vittoria Pit Stop. Robię co trzeba według instrukcji, ale dziura jest na tyle nietypowa, że nie idzie jej prawidłowo zakleić. W szytce zostają ostatecznie jakieś 2-3 atmosfery i na tym muszę zjeżdżać. Prędkość prawie zerowa, na dole wlekę się jakoś do domu. Przynajmniej było na tyle powietrza żeby dojechać, ale szytka do wywalenia – a chciałem się pościgać na tych kołach na najbliższych wyścigach :/
Ehhh co za pech, a już się cieszyłem, bo się okazało, że w górach jednak hamują bardzo dobrze i porównywalnie do obręczy alu.
A najlepsze, że sam nie zmienię sobie szytki, bo nie umiem :D No ale znajomy z Zielonej Góry mi pomoże jak będę w odwiedzinach u teściów na początku lipca – wolę poczekać niż spartaczyć robotę, a teraz pozostaje kupić nową szytkę…
Przynajmniej przewyższenie fajne wyszło ;)
Dane wyjazdu:
63.70 km
0.00 km teren
02:15 h
28.31 km/h:
Maks. pr.:76.10 km/h
Kadencja:81.0
HR max:186 ( 93%)
HR avg:172 ( 86%)
Podjazdy:1534 m
Kalorie: 1609 kcal
Rower:Giant TCR C2
Puchar Równicy w Ustroniu 2013
Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 4
Nie ukrywam, że szykowałem się na ten start, typowo górskie ściganie, trasa dość krótka, za to przewyższenie bardzo konkretne jak na dystans.Celowałem w top15 OPEN i pierwszą szóstkę w kategorii, no ale chyba byłem podchmielony, bo wycelowałem „trochę” za bardzo w bok ;)
Ale od początku...
Pojechaliśmy razem z Krisem i Bartkiem w piątek do Ustronia, wprowadzenie zrobione, pyszna obiadokolacja zaliczona, numerki odebrane, pozostało pójść spać.
Noc była dobra, 8h ciągłego snu, konkretne śniadanko, krótka rozgrzewka i już ustawiamy się na starcie. Spotykam kilka osób ode mnie z Teamu, wychodzi pełne słońce, robi się bardzo ciepło, wieje tylko silny wiatr.
Ustawiam się gdzieś w trzecim, czwartym rzędzie więc super, niestety z czasem pojawiali się zawodnicy którzy poustawiali się z przodu i gdzieś po bokach, więc jak ruszyliśmy to tak jakbym ruszał z rzędu dziesiątego. Już na dzień dobry duża strata, w dodatku przede mną był jakiś dziadek, który miał problem, żeby się wpiąć. Efekt był taki, że jak już ruszyłem to samochód Wieśka na przodzie widziałem daleko na horyzoncie :/
Początek wąski, po ścieżce rowerowej, nie dało się zbytnio powyprzedzać, potem wąski podjazd i dopiero jak wyjechaliśmy na główną drogę na Równicę zaczynam swoją pogoń. Do szeroko pojętej czołówki mam już niestety dużą stratę, bo nie widzę czoła grupy. Zarzucam mocne tempo i mijam kolejnych zawodników, zjeżdżam na kilometrowy odcinek zjazdu po bruku – tragedia, telepie mi rowerem na wszystkie strony, wszystko lata jak szalone, na szczęście mam dobre koszyki i nie gubię bidonu, co zdarzyło się wielu innym. Ale nie odpuszczam jakoś bardzo i po chwili zaczynam już podjazd na Równicę od Jaszowca. Od tego momentu jadę swoje, cały czas według mocy okolice progu, raz wyżej, raz niżej, noga podaje bardzo ładnie i mijam kolejnych zawodników, w zasadzie nikt nie jest w stanie chwycić koła. Mnie wyprzedza tylko ktoś z Miodu Kozackiego, jedziemy trochę razem ale odpuszczam, bo trzeba trzymać rezerwy.
Gdzieś tak na 2 kilometry przed szczytem mam problemy – boli mnie kolka, muszę trochę zwolnić ale da się jechać. Wjeżdżam na Równicę na całkiem dobrym miejscu, czołówka z Adrianem Brzózką i Sławomirem Kohutem jest już poza zasięgiem, ale kolejne grupki nie są daleko. Zaczynamy zjazd, jechałem naprawdę dobrze jak na swoje umiejętności, a mimo to minęło mnie jakiś 15 zawodników, ja nie będę ryzykował zdrowia – to nie ma sensu, w domu czeka żona i synek :D
W sumie już na samym dole jak widziałem przede mną sporo mocnych zawodników i już myślałem o jeździe z nimi na rundach, spada mi łańcuch – tragedia, w dodatku zaklinował się między korbą, a przerzutką. Zatrzymuję się i tracę trochę czasu na mocowanie się ze sprzętem, wyprzedza mnie kolejnych 10 osób. Mija mnie też Bartek, udaje się wrzucić w końcu łańcuch na zębatkę, rozkręcam twarde przełożenie i na podjeździe z bruku gonię Bartka i kilka osób. Na szczyt wjeżdżamy razem i zjeżdżamy do Ustronia.
Tu formuje się z nas grupka 5 osób, w której pracujemy na rundach. Niestety pod górę tempo jest za słabe, bez problemu odjeżdżam, ale że samotna jazda nie była tu wskazana to na zjazdach odpuszczałem i znowu jechaliśmy w piątkę. Na trzeciej rundzie już wjeżdżam ich tempem, dwóch zawodników na zjazdach zawsze próbuje odjechać, raz im się nawet udało, ale po zmianach z Bartkiem i zawodnikiem Bikeholików dojeżdżamy. No i tak minęło te pięć rund, było szybko i technicznie, nie było w zasadzie za bardzo gdzie odpocząć.
Zaczynamy finałowy podjazd na Równicę, w zasadzie od początku odjeżdżamy z Bartkiem, zabiera się jeszcze jeden z grupki, zjazd po kostce jedziemy wspólnie, na podjeździe czuję, że coś mnie lekko zaczyna kłuć w dwugłowym – zdecydowanie za mało piłem :/
Po wjechaniu na najsztywniejszy odcinek łapie mnie lekki skurcz, muszę trochę odpuścić i przekręcam go w korbach, Bartek odjeżdża na kilkanaście metrów. Jak już skurcz puścił jadę z powrotem swoim tempem ale Bartka nie mogę dojść, jedziemy w identycznym tempie, mógłbym podkręcić, ale bałem się o mięśnie, a po co mi taka walka, z tyłu nikt mnie nie gonił. Po drodze mijam jeszcze parę osób i wjeżdżam na metę 15 sekund za Bartkiem.
Wynik słaby, ale strata do najlepszych tragiczna nie jest, trzeba poprawić zjazdy i mieć więcej szczęścia z łańcuchem, pod górę było OK, dałem też ciała z ustawieniem w sektorze.
Na plus:
super wyścig na zamkniętej rundzie, takie górskie kryterium
bardzo mocna obsada
patrząc na pomiar mocy wyszedł świetny trening
dużo zdjęć
Na minus:
ustawienie się w sektorze
technika szybkiego zjazdu
za małe nawodnienie podczas wyścigu
Jak się te minusy wyeliminuje, powinno być dobrze na następnym wyścigu z cyklu Road Maraton. Cieszy to, że na tych imprezach pojawia się naprawdę cała śmietanka amatorskiej szosy w Polsce, do supermaratonów nie ma w ogóle porównania. Jak się ścigać, to z lepszymi :)
Oficjalne wyniki:
czas wg organizatora: 2:18:33
kat A: 14
OPEN: 36
No i dopiero dzień po wyścigu, a ja już znalazłem w sieci pokaźną galerię ze swoimi fotkami :)