Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trzymaj Koło Fajny Weekend :) Warto odwiedzić:
Blog Garenge
Jimmy
Virtualtrener Mój idol: Richard Virenque

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Virenque.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

90-100

Dystans całkowity:5506.99 km (w terenie 80.00 km; 1.45%)
Czas w ruchu:179:51
Średnia prędkość:30.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.70 km/h
Suma podjazdów:38254 m
Maks. tętno maksymalne:199 (98 %)
Maks. tętno średnie:165 (82 %)
Suma kalorii:98104 kcal
Liczba aktywności:59
Średnio na aktywność:93.34 km i 3h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
97.02 km 0.00 km teren
03:46 h 25.76 km/h:
Maks. pr.:71.70 km/h
Kadencja:74.0
HR max:189 ( 94%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1840 m
Kalorie: 2046 kcal

Pętla Beskidzka MEGA 2012

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 07.07.2012 | Komentarze 9

I znowu przegrałem z upałem i górami, nie wiem co się ze mną działo, ale czułem się jakbym pierwszy raz w życiu jechał w górach, ale od początku...

Start dopiero o godzinie 11:00, więc można się spokojnie wyspać, zjeść odpowiednio wcześniej śniadanie i dobrze rozgrzać. Chwilę po 9:00 wyjeżdżam z domu i jadę na skocznie, gdzie było całe miasteczko startowe. Tutaj spotykam Bartka i mojego trenera Kubę Kurcza razem z całą szosową ekipą V-Team Jamis – było nas dziś widać :) Okazuje się, że jednak startujemy w grupach, ale na szczęście według kategorii wiekowych.

Chwilę gadamy i udajemy się z Bartkiem na rozgrzewkę, wszystko tak jak ma być, ale czuję po nogach że rewelacji dziś nie będzie. Rozgrzewka była dziś długa, razem wyszło aż 20 km i zrobiona idealnie według rozpiski, niestety już w upale :/

Na start wjeżdżam w ostatniej chwili, zostały jakieś 4 minuty i ruszamy. Na dzień dobry Przełęcz Salmopol i zamknięta droga dla ruchu samochodowego – bardzo fajnie.
Na początku tempo spokojne, a u mnie już puls pod 170 (no ale w upale może być wyższy niż zwykle, jak to mówi mi zawsze trener).
Przesuwam się do przodu, zaczyna się mocne tempo, jedziemy całkiem konkretnie, puls już oscyluje cały czas ponad 180 uderzeń. Na 1,5 km do mety zaczynam zostawać, ugotowałem się i nie chciałem przeginać w drugą stronę – chociaż chyba i tak się zbyt zagiąłem.
W tym momencie walka o dobrą lokatę się skończyła – szybko :/

Teraz zjazd do Szczyrku, robi się nas 3-osobowa grupa, ale zjazd bardzo bezpiecznie – niestety mam cały czas barierę psychiczną przed jakimkolwiek szaleństwem.
Ze Szczyrku odcinek bardziej płaski, stwierdzamy że nie ma co szaleć i lepiej poczekać na grupę startową B, która i tak w końcu do nas dojedzie – tak też robimy, grupa dojeżdża i można trochę odpocząć.

I tak jedziemy razem aż do Milówki skąd zaczyna się podjazd na Ochodzitą, łykam magnes i żelik ale jak tylko zaczynamy jechać w górę u mnie jakaś masakra. Nie mogę wejść na odpowiednie obroty, gdzieś tak chwilę za bufetem (tu się nie zatrzymuje) po prostu mnie kompletnie odcięło, noga nie podaje, zamulony żołądek powoduje odruchy wymiotne, wszystko mi przeszkadza – MASAKRA.

Dojeżdżam w tempie spacerowym na szczyt, po drodze mija mnie sporo ludzi – siara jak nie wiem, ale ja po prostu szybciej nie mogę :/ Tutaj zjeżdżam do Istebnej, drugi bidon na wykończeniu ale do drugiego bufetu powinien starczyć. Z Istebnej zaczynam podjazd na Stecówkę, to jedna z moich ulubionych tras, wąski i ładny asfalt w lesie, zróżnicowane nachylenie. Tym razem jednak dla mnie to droga przez mękę, z tyłu koronka 25, z przodu mała tarcza i prawie stoję w miejscu, gdzie normalnie poginam tu jak dzik.

W końcu docieram do bufetu na Kubalonce, staję, uzupełniam bidon, przyklejam się do arbuzów i pomarańczy – z boku zapewne wyglądam jak warchlak w chlewie :D Trzeba przyznać, że arbuzy nigdy nie smakują tak jak na Pętli Beskidzkiej w upale – nawet mi pestki nie przeszkadzają.

Zjeżdżam z Kubalonki tempem spokojnym, co chwilę koło mnie śmigają jacyś szaleńcy – chociaż całkiem niedawno i ja byłem takim szaleńcem, nawet nie siadam na koło, bardziej się modlę żeby w ogóle dojechać do mety.
Przejazd przez Wisłę bez przygód, tu też mijają mnie małe grupki, a ja nawet nie mogę się w nich utrzymać, nie pamiętam kiedy ostatnio było ze mną tak źle.
Na asfalcie napis 9km do mety i było to jedne z najgorszych 9 km w mojej „karierze”.
Finałowy podjazd na Salmopol to istna droga do Mordoru, mam najlżejszą przerzutkę a jadę z kadencją około 50. Czuję się jakbym stał w miejscu – nawet Garmin mnie dobija częstym włączaniem autopauzy jak po zatrzymaniu ;) Każdy kolejny kilometr trwa w nieskończoność, normalnie (chociażby dzień wcześniej) jechałem tu bardzo fajnie i w miarę szybko, teraz czuję się jakby mi ktoś z tyłu przywiązał jakiś kamień. W dodatku pojawiają się skurcze.
W końcu jest, na asfalcie napis 500m i pojawia się meta, wjeżdżam zajechany jak taksówka-polonez w latach dziewięćdziesiątych. Schodzę z roweru i dostaję skurcze w obie nogi, na szczęście jest Bartek i podaje mi Coca-Colę. Chwilę siedzę, skurcze przechodzą i podjeżdżam do trenera i ekipy. To nie był mój dzień i wszyscy to wiedzą ;)
Długo dochodzę do siebie, w końcu wsiadam na rowem i zjeżdżam do kwatery, tu czeka mnie jeszcze krótka hopka 20% po płytach ale daję radę. W domu piję napój regeneracyjny tajemnej receptury Kasi (który na mnie działa po prostu doskonale), biorę prysznic i oglądając mecz Radwańskiej dochodzę do siebie.

Reasumując, jak zwykle na Pętli przegrałem z upałem pomimo że piłem dużo. Nie mogę wyjaśnić tego odcięcia, dziwne to bardzo, bo forma jest teraz naprawdę bardzo dobra. Tak sobie myślę, że może działa tak na mnie mikrolimat Beskidów, bo przecież w Sudetach śmigam aż miło pod górę i raczej to ja wtedy wyprzedzam niż odwrotnie. Tą tezę potwierdzałby również tegoroczny Puchar Równicy... No nic trzeba się zastanowić czy może w przyszłym roku nie postawić tylko na wyścigi w Sudetach i jakiś wyjątek tutaj, muszę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć.

Oficjalnie dopiero 27 miejsce w kategorii i 111 w OPEN – co za porażka, no ale z takimi kłopotami to dobrze że nie jestem ostatni :/

Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
91.80 km 0.00 km teren
02:56 h 31.30 km/h:
Maks. pr.:53.40 km/h
Kadencja:86.0
HR max:167 ( 83%)
HR avg:134 ( 67%)
Podjazdy:402 m
Kalorie: 1282 kcal

Jak noga zawiezie

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 1

Dziś trening z serii według samopoczucia, czyli bez patrzenia na wskazania brata Garmina. Popołudniu się przejaśniło, ale pod koniec deszcz już wisiał w powietrzu, na szczęście udało się przejechać na sucho.

Pokręciłem sobie po wioskach w okolicy Rogoźna i powrót przez Nienawiszcz, nawet się ludzie kąpali w jeziorze :)

W niedzielę było całkowite czyszczenie sprzętu, wymiana łańcucha na nowy i smarowanie nowym smarem - Squirtem (faktycznie napęd teraz się tak nie brudzi jak przy Rohlofie), kasety i korba wypucowane. Niestety za mało skróciłem łańcuch i musiałem poprawić po powrocie, bo się ocierał o wózek - całe szczęście że w zestawie łańcucha Dura-Ace były dwa piny.

W sobotę Pętla Beskidzka, dziś ostatni dłuższy trening, jutro przejażdżka i w piątek wprowadzenie, a w sobotę ściganko. Ma być moc i póki co wszystko wskazuje, że chyba tak będzie :) Zobaczymy już niedługo.

Kategoria 90-100


Dane wyjazdu:
91.40 km 0.00 km teren
02:55 h 31.34 km/h:
Maks. pr.:48.20 km/h
Kadencja:86.0
HR max:160 ( 80%)
HR avg:136 ( 68%)
Podjazdy:358 m
Kalorie: 1280 kcal

Duża pętla

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 0

Dzisiaj pojechałem sobie z rana na moją standardową długą rundę. Pogoda prawie idealna do jazdy, 15 stopni i zero wiatru :) Brakowało tylko słoneczka no i kilku stopni temp. więcej ;)

Nogi po wczorajszych tempówkach siłowych zmęczone więc nie szalałem. No i też nie byłem jakoś ekstra wyspany przez wczorajszy meczyk. Wstałem o 6:30 i godzinę później już kręciłem :)

W sumie fajnie się jechało, tylko TiRy mnie wkurzały na trasie obornickiej, bo bardzo wybijały z rytmu.
Muszę popracować nad trzymaniem mocy za pomocą kadencji, a nie zwiększania przełożeń, bo wychodzi na to że ostatnio jeżdżę coraz bardziej siłowo... Chociaż przed Pętlą to może i dobrze :)

No a teraz siedzę w pracy i przede mną 8 godzin za biurkiem :/
Kategoria 90-100


Dane wyjazdu:
90.17 km 0.00 km teren
02:50 h 31.82 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Kadencja:79.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy:514 m
Kalorie: 1438 kcal

Siła z dokrętką

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 23.06.2012 | Komentarze 2

Wiało dziś konkretnie ale to się dobrze składało, bo to idealne warunki na siłowe tempówki (lepiej można utrzymać zadaną moc bez większych spadków). Niestety długich podjazdów u siebie nie mam więc trzeba katować siłę na płaskim podczas długich tempówek.

Dobrze się kręciło, pogoda dopisała, w końcu wpadł w miarę fajny dystans.

W pewnym momencie nagle trafiłem na remont drogi i na całej szerokości pokryta była tymi debilnymi kamyczkami, które strzelały i do wszystkiego się przyklejały. Efekt taki, że jakiś kilometr szedłem poboczem z buta, bo nie było sensu katować sprzętu. A opony i tak całe poklejone tym szitem :/

Grunt, że trening zaliczony, wszedł ładnie w nogi.

Kategoria 90-100


Dane wyjazdu:
96.84 km 0.00 km teren
02:49 h 34.38 km/h:
Maks. pr.:67.40 km/h
Kadencja:78.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1391 m
Kalorie: 1694 kcal

Sudety Tour 2012...

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 11

… czyli nawet obita dupa nie jest w stanie Cię zatrzymać ;)

To, że pojadę w tym wyścigu było już postanowione w ubiegłym roku jak pooglądałem video relacje w internecie. Górski wyścig organizowany w Czechach, bliźniaczo podobny do dobrze znanego słowackiego brata – Tatry Tour. Tutaj również start wspólny, genialna obstawa trasy i baaardzo wysoki poziom zawodników. Ale jak się ścigać to tylko z najlepszymi, wtedy jest progres :)

Pobudka chwilę po 5:00 i jadę do Lubawki, gdzie spotykam Krzywego i na dwa auta lecimy już razem do Teplic nad Metuji, gdzie był start.
Szybki odbiór pakietu startowego, szykowanie roweru, ostatnie pogaduchy o tym jak się ubrać, bo pogoda dziwna (ja ostatecznie na krótko plus rękawki) i jedziemy na rozgrzewkę.
Spotykam Michała Kolendę z Vteamu i dość konkretnie się rozgrzewam pod górkę, po czym jedziemy na start. Tu już pełno luda (startowało chyba więcej jak 500 osób) i ustawiam się bardziej z tyłu. Michałowi udało się przepchnąć gdzieś do przodu, ja nie kombinowałem, bo po czwartkowym wypadku nie czułem się zbyt dobrze i pewnie.
W pierwszym sektorze zawodnicy takich teamów jak Sparta Praha czy czeski Whirpool.

Odliczanie ostatnich minut, strzał i ruszamy.
Chwilę jedziemy po rynku po czym zjeżdżamy na kostkę – dość długi odcinek męczy strasznie moją poranioną rękę, towarzystwo się rozciąga i od razu idzie ogień. Próbuję przechodzić jak najwięcej osób, ale nie jest to tak łatwe jak np. w Lesznie, bo tu cały czas idzie prędkość ok. 50-60 km/h !! I nie ważne czy jest płasko, czy lekko pod górkę – od razu można było porównać poziom zawodników na wyścigach czeskich i polskich.
I też inna kultura jazdy, nie było jakiś nagłych zahamować i krzyków uwaga – wszystko tak jak trzeba, nie trzeba się było zbytnio stresować tylko po prostu kręcić... i to mocno kręcić.

Nagle tak się jakoś złożyło, że wszyscy za mną poodpadali i jechałem na końcu peletonu. No i po jakimś czasie stało się to, co stać się musiało. W Broumovie na wielu zakrętach wszystko zaczęło strzelać i peleton podzielił się na mniejsze grupki, trochę mi się udało pospawać, ale do czołówki dojść szans nie było.

Ostatecznie utworzyła się konkretna grupa około 30 osób, w której współpracowało się płynnie i skutecznie, nawet dochodziliśmy mniejsze grupki przed nami tworząc mały peletonik.

Na pierwszej premii górskiej sprawdziłem sobie nogę, kręciła całkiem dobrze ale bez szału. Już nie piszę, że ciągle czułem ból w prawej nodze i dyskomfort ze szlifów, a każda nierówność rozwalała mi strup na ręce ;)

Tak jedziemy i jedziemy i nagle przed nami wyrasta dosłownie ściana... żeby było mało to była ściana z bruku. Masakra, Garmin wskazał mi na tym podjeździe 20%, co na takiej nierówności potwornie wchodzi w nogi. I nie było to krótkie, tylko trzymało dość długo. Miła niespodzianka, wjeżdżam na szczyt jako trzeci i daje mi to optymizm na dalszą jazdę.

Potem odcinek w miarę płaski przeplatany sztywnymi podjazdami. Trwa walka o dobre ustawienie w grupie, ale myślę sobie po co tak walczyć skoro na finale jest 3km podjazd i trzymam się w środku. Po jakimś czasie już wiedziałem czemu była taka bitwa. Otóż przed nami wyrosła kolejna ściana – tym razem nie z bruku, ale bardzo wąsko i ciężko przebić się do przodu. Mimo wszystko przyjeżdżam w czubie grupy. Dalej była kolejna premia górska i tym razem to ja byłem pierwszy w grupie :)
Tak jechaliśmy i jechaliśmy zbliżając się do końca. Były częste odcinki rozprężenia, więc gdyby nie to czas byłby ostatecznie lepszy.

Im bliżej końca tym bardziej szykowałem się na ostatnie 3 km pod górę, założyłem sobie że spróbuję wygrać tą moją liczną grupę.

No i się zaczęło, na asfalcie 3km do mety i zaczyna się ostro pod górę. Mówię sobie żadnych kalkulacji i atakuję od samego początku. Urywam się na dwa metry, kilka osób mnie goni, trochę mnie dochodzą i wtedy drugi atak. Nachylenie konkretne, jadę z małej tarczy i gdzieś pośrodku na kasecie, jest ciężko ale jak chcę im uciec nie ma innej rady. Odrywam się i powiększam przewagę, jest dobrze. Wytrzymuję narzucone sobie tempo i na solo wjeżdżam na metę mijając jeszcze po drodze kilku pojedynczych kolarzy :)

Jestem z siebie bardzo zadowolony, bo końcówka przejechana idealnie według założenia.

Podsumowanie:
Po czwartkowym wypadku można się tylko cieszyć z takiego rezultatu, noga po d górę daje duże nadzieje na kolejne wyścigi – Srebrną Górę i Pętlę Beskidzką. Jechałem cały obolały, komfort żaden a mimo wszystko się nie poddawałem. Trochę mam niedosyt i żal do siebie, że nie przepchałem się na starcie gdzieś bliżej – wtedy mógłbym jechać może z jakąś mocniejszą grupką.
Cieszy finisz i ogólnie dyspozycja.
A wyścig organizacyjnie genialny !! Na bufetach dawali ludziom po prostu całe bidony z piciem, dla najlepszych były nagrody finansowe (w klasyfikacji wyścigu i dla zwycięzców premii górskich).
No i start w takim towarzystwie może tylko rozwijać, cieszę się że tu byłem i posmakowałem prawdziwego ścigania.

Wynik:
M2: 21/38
OPEN: 54/183

Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
98.00 km 0.00 km teren
03:19 h 29.55 km/h:
Maks. pr.:70.00 km/h
Kadencja:77.0
HR max:190 ( 95%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1704 m
Kalorie: 2285 kcal

Pechowy Puchar Równicy 2012

Sobota, 12 maja 2012 · dodano: 12.05.2012 | Komentarze 17

Co to była za szkoła życia... Ale może od początku...

Pobudka o 7:30, szybkie śniadanko, trochę relaksu, ubieram się i jadę na start z Bartkiem, który nocował w tym samym ośrodku co ja.
Rano było 20 stopni i piękne słońce, ale ja wiedziałem z prognoz co ma się dziać potem, więc ubrałem potówkę, bluzę i na nią koszulkę, na nogi wziąłem nogawki, ale potem z nich zrezygnowałem – i chyba dobrze.

Na starcie widzę, że większość ubrana całkowicie na letnio – co oni prognoz nie sprawdzają ??!! Trochę pogadanki z innymi zawodnikami Vteam Jamis – a było nas razem 6 szosowców :)
Na starcie widać kto będzie walczył dziś o zwycięstwo, mocna ekipa z Nutraxxx, Team Dobrych Sklepów Rowerowych i inni... Ja po wczorajszym się nie walkę nie nastawiałem i bardzo dobrze zrobiłem ;)

1,2,3 i start, przejeżdżamy przez rondo i już w zasadzie zaczyna się podjazd pod Równicę ale z przejazdem po płaskiej równi pod sanatorium. Od startu tempo dość mocne, a ja daję się trochę zamknąć w środku stawki.
Cel jest prosty, jechać mocno ale nie za wszelką cenę z czołówką jak na Pętli Beskidzkiej, bo przed nami 140 km.

Dojeżdżamy do sekcji brukowej i zgodnie z przewidywaniami zaczynam tu tracić, jedzie się strasznie, zarówno oddech jak i nogi coś nie bardzo współpracują. Zaraz po bruku jest sztywna prosta i wciąż nie mogę dojść do siebie, puls mega wysoki. W dodatku zaczyna mnie boleć kolka i to tak dość ostro.
Muszę odpuścić, jadę dość spokojnie i niestety trochę ludzi mnie wyprzedza, no cóż – zajechać się na starcie nie ma sensu.

W połowie podjazdu zaczyna psuć się pogoda, robi się coraz zimniej i nachodzą chmury, na szczyt wjeżdżam już w konkretnej mgle, nawrót i zjazd tą samą drogą. Jest trochę niebezpiecznie, bo jedziemy w mleku, a przecież wciąż inny podjeżdżają lewą stroną. Trzeba zasuwać ale ostrożnie, najgorzej tradycyjnie na bruku, potem już w prawo i jedziemy hopkami góra-dół. Zbiera się całkiem fajna ekipa, w której jest m.in. Rafał Wiatrak z Vteam Jamis, ktoś z Interkolu i kilku innych konkretnych zawodników.
Jako, że w nogach mam znowu jakieś dziwne mrowienie – tak jakbym miał dostać skurcze łykam magnez i postanawiam trzymać się raczej z tyłu grupy. Po chwili zaczyna padać... W sumie już nie odpuściło do samej mety.

Tempo było dla mnie idealne, co jakiś czas ktoś odpadał na hopkach, bo wolno nie jechaliśmy, na przejeździe przez wąską kładkę zostaję z tyłu i potem muszę gonić grupę ale daję radę. Cały czas czułem się jakoś dziwnie.

Dojeżdżamy do miejsca, gdzie powinien być rozjazd na dodatkowe rundy, na szczęście organizator podjął decyzję, że wszyscy jadą krótszy dystans czyli ok. 100 km – planowane 140km chyba dla wielu skończyłoby się hipotermią.

I tak na 70 km czuję, że ze mną jest coraz lepiej i noga zaczyna ładnie kręcić – trochę późno ale co tam, trzeba się cieszyć. Jako, że wiem iż zbliża się najgorszy podjazd na całej trasie – sztywny, ponad 20% nachylenia przesuwam się do przodu grupy chcąc wjechać tam w czubie. Jak jest sztywno i wąsko trudno wyprzedzać. Zaczynam podjazd jako pierwszy w grupie i od razu dość mocno. Idzie pięknie, widzę jak reszta ma duże problemy z utrzymaniem mi koła, udaje się kilku zawodnikom. Niestety nagle słyszę syk z przedniego koła :( Dokończam podjazd (wjeżdżam jako pierwszy z grupy) na laczku i zatrzymuję się na zmianę dętki. Ale łatwe to nie było, lejący deszcz, silny wiatr i skostniałe dłonie nie pomagały, nie wiem ile mi to czasu zajęło (będę mógł porównać mój czas z wynikami to się dowiem). Mija mnie całe mnóstwo zawodników :/

W końcu się uporałem z dętką i ruszam w dół, czytałem na forum szosowym, że ten zjazd jest bardzo niebezpieczny i ludzie wypadali z zakrętów, a działo się to na suchym. Zjeżdżam więc baaaardzo ostrożnie i dobrze robię. Nagle słyszę za mną krzyk uwaga i widzę jak koło mnie przelatuje przez trawę jakiś zawodnik ubrany w ciuchy Dobre Sklepy Rowerowe, wygląda to potwornie, robi chyba z dwa koziołki i ostatecznie ląduje na asfalcie. Widzę połamane koła, zwalniam do zera, sprawdzam czy jest przytomny – jest, kawałek dalej stała straż pożarna więc jadę w dół i mówię, że chwilę wcześniej był wypadek, tylko tyle mogę zrobić. Stąd jadę w ulewie samotnie, aż do samego Ustronia, co jakiś czas ktoś z wyprzedzanych ludzi siada mi na koło ale raczej nie daje rady utrzymać mojego tempa (starałem się jak mogę ;) Po drodze z naprzeciwka jedzie na sygnale GOPR – pewnie do zawodnika, którego koszmarny upadek widziałem na żywo...

Pozostał finałowy podjazd na Równicę, tym razem na mokro i na zmęczeniu. Postanawiam zapodać mocne tempo i wyprzedzić tylu zawodników ile się da, w sumie aż do samej góry trochę ich wyprzedziłem – nie chciało i mi się liczyć ale całkiem całkiem ;)
Wpadam na metę – koniec, cały się trzęsę – inni z resztą też. Biorę medal, ubieram jeszcze kamizelkę i zjeżdżam do Ustronia do domu. Ciepły prysznic i leżenie pod kołdrą pozwala mi dojść do siebie.

Nie wiem jaki czas i miejsce – te dane będą wieczorkiem, ale pozostaje radość z ukończenia tej szkoły życia. Żeby się tak skatować i jeszcze za to zapłacić :D

Podsumowując miejsce dla mnie jest nieważne, trochę szkoda tej gumy, bo myślę że z tej mojej grupy goniącej mógłbym wygrać, warunki były iście nie kolarskie i jak jeszcze raz usłyszę że nie ma pogody w której nie można jeździć, są tylko źle ubrani kolarze to zabiję :P
A analizując pierwszy podjazd pod Równicę zobaczyłem ile mi jeszcze brakuje do czołówki i ile czeka mnie jeszcze ciężkiej pracy... ale jest motywacja, a to najważniejsze :)
No i powinny być fajne fotki, ale to później :)
W tej pogodzie nawet GPS zwariował, co widać po wykresie wysokości – powinna być tam dwa razu Równica, a nie jest :)

P.S. Z wyników wychodzi, że zmiana dętki zajęła mi 10 minut, co w rezultacie daje 20 miejsc, a pewnie byłoby nawet lepiej, bo przecież cały dystans do mety jechałem samotnie...



























Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
90.10 km 0.00 km teren
02:54 h 31.07 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Kadencja:82.0
HR max:167 ( 83%)
HR avg:139 ( 69%)
Podjazdy:544 m
Kalorie: 1460 kcal

Podjazdy - dowaliłem do pieca ;)

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · dodano: 19.04.2012 | Komentarze 0

Dziś w planie były podjazdy więc cieszyłem się na trening - czy to jest chore czy mi się tylko wydaje ? :D
Oznaczało to nic innego jak katowanie "rybki" w Radojewie, fajnie się tam wjeżdża siłowo, czasowo idealnie pasuje, ale kurde robienie nawrotów na szosie Radojewo-Biedrusko w lesie to masakra jakaś - ruch jak jasna cholera i przez to ciężko idealnie zrobić czas przerw między podjazdami.

W planie miałem wypisane 5 podjazdów, ostatecznie wyszło 9 :D - 8 w seriach i potem na koniec raz jeszcze ale już całkowicie lajtowo.
Ogólnie to pierwszy podjazd zrobiłem ze średnią mocą 303 wat, nie wiem jak to zrobiłem, ale stwierdziłem że tak mocno nie mogę i następne już pojechałem bardziej z głową ;)

Akurat podczas przejazdu przez Radojewo z na przeciwka jechał Jarekdrogbas, szkoda że nie było okazji chociaż chwilę razem pokręcić i coś pogadać, no ale ja miałem ciężką robotę do wykonania.

Jak już skończyłem serie podjazdów to jeszcze dokrętka tradycyjnie na poligonie i do domu. Wnerwia mnie strasznie ten wiatr, nie pamiętam kiedy ostatnio miałem trening bez wiatru, w dodatku wieje z jakiś dziwnych i bliżej nieokreślonych kierunków - bez kitu czuję się tak, jakbym zawsze miał w twarz lub z boku, a nigdy w plecy.

No nic, trening bardzo udany, robota wykonana i weszło to pięknie w nogi, na koniec dodam, że najśmieszniejszy z całego treningu jest mój średni puls, wszystkie podjazdy śmigałem nad progiem, a HR utrzymywał się w strefie tlenowej :)

No to jeszcze podjazdy:
1. 303 wat, 33,6 km/h, HR 159
2. 268 wat, 30,6 km/h, 154
3. 261 wat, 30,6 km/h, 154
4. 272 wat, 30,7 km/h, 157
5. 265 wat, 29,6 km/h, 157
6. 260 wat, 30,7 km/h, 157
7. 255 wat, 29,0 km/h, 154
8. 255 wat, 29,3 km/h, 157

Kategoria 90-100


Dane wyjazdu:
90.66 km 0.00 km teren
03:02 h 29.89 km/h:
Maks. pr.:54.10 km/h
Kadencja:87.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:142 ( 71%)
Podjazdy:425 m
Kalorie: 1637 kcal

Bez fajerwerków

Czwartek, 5 kwietnia 2012 · dodano: 05.04.2012 | Komentarze 1

Nie chciało mi się dziś iść na trening ;) Ale, że w święta może być problem z rowerem - kompromis z rodziną to dziś obowiązkowo na szosę...

Już na początku wiedziałem, że będzie ciężko, coś nogi nie chciały współpracować, ciężko mi się kręciło, a apogeum było na obwodnicy Murowanej Gośliny, która po raz kolejny okazała się być pod wiatr, myślałem że dziś tak mocno nie wieje - ale tam jest zawsze masakra tak wszystko odsłonięte. Wtedy postanowiłem, że robię sobie lajtowy trening (dziś w planie jazda według samopoczucia).

Tak sobie kręciłem przed siebie aż dojechałem do wsi Nienawiszcz, gdzie przy okazji zobaczyłem lokalne kąpielisko - chyba bym tam jednak latem nad jezioro nie jechał hehe Wieś fajna, bo w zagłębieniu, więc przy wjeździe i wyjeździe mamy krótkie podjazdy.

Potem już wróciłem z dokręceniem jeszcze na Poligonie. Fajnie, że już można spokojnie idąc do pracy na rano zrobić popołudniu 3-godzinny trening.

Mam nadzieję, że ta niemoc w nogach to tylko dziś, w sumie mało spałem, więc prawdopodobnie to od tego :/
śr. moc: 169

Kategoria 90-100


Dane wyjazdu:
92.10 km 0.00 km teren
03:10 h 29.08 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h
Kadencja:88.0
HR max:174 ( 85%)
HR avg:145 ( 71%)
Podjazdy:397 m
Kalorie: 1727 kcal

Wytrzymałość

Środa, 14 marca 2012 · dodano: 14.03.2012 | Komentarze 5

Dziś kolejny odcinek "walki z wiatrem". patrząc na ostatnie treningi to nazwałbym to trylogią, bo idealnie trzy takie dni wyszły w pakiecie. Dziś co prawda wiało najsłabiej, ale to nie jest równoznaczne ze słabo ;) Na ICM cały czas zielony kolor więc było co kręcić. Z tego co widziałem dopiero jutro ma się uspokoić - akurat jak mam dzień wolny...

Wyjazd wcześnie, bo o 8:00, chłodno, wilgotno, całkowite zachmurzenie ale sucho :)
Pierwszy raz w tym roku poleciałem moją duża pętlę, czyli Poznań-Morasko-Suchy Las- Maniewo-Oborniki-Rogoźno-Murowana Goślina-Biedrusko-Poznań
Tym razem jednak skorzystałem ze świeżutkiej, jeszcze nie udostępnionej dla ruchu obwodnicy Murowanej Gośliny na całej jej długości. Na prawdę fajna trasa, tyle tylko, że akurat dziś było tam pod silny wiatr, a cała obwodnica leci przez pola praktycznie bez jednego drzewka - chyba nie muszę pisać co to oznaczało ;) Jechałem tam z prędkością ok. 24 km/h :)
Fajne jest to, że obwodnica nie jest płaska, a w środkowej części jest nawet piękna i solidna hopa - można też potrenować podjazdy na łącznikach - ale to do czasu aż włączą ją do ruchu.

Trening udany, jechało się fajnie. Dziś wytrzymałość więc lekko, nawet na podjazdach nie robiłem mocnych akcentów jak to mam w zwyczaju. Link z Garmina wrzucę wieczorem, bo w pracy nie mam jak...

śr. moc: 169



P.S. Zwróciłem dziś uwagę na pobocza i rowy i się przeraziłem. Ile tam jest syfu, praktycznie nie ma 10 metrów, gdzie nie leżałaby jakaś butelka czy inne śmieci... Czy my na prawdę nie możemy zadbać o czystość, tylko trzeba wszystkim śmigać przez okno... Porażka :/ Specjalnie obserwowałem odcinek dobrych 10 km, aż do momentu jak ujrzałem dzika, który do połowy naciągnięty był jeszcze skórą, a druga połowa to już szkielet - chociaż pysk miał cały... Wtedy odechciało mi się dalszej obserwacji pobocza :D
Kategoria 90-100


Dane wyjazdu:
96.09 km 0.00 km teren
03:15 h 29.57 km/h:
Maks. pr.:51.30 km/h
Kadencja:92.0
HR max:176 ( 86%)
HR avg:158 ( 77%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: 2175 kcal

Wytrzymałość + Tempo

Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 03.03.2012 | Komentarze 3

Piękna dziś pogoda (pełne słońce) więc trzeba to było wykorzystać. Fajny trening wyszedł.
Jedyne co przeszkadzało to nieprzyjemny, zimy wiatr północny.

Pierwsza połowa pod wiatr, więc kręciłem w trzeciej strefie trening tempo. Pojechałem sobie do Dąbrówki Leśnej stałą trasą i z powrotem, ruch na trasie obornickiej nawet nie za duży więc super. Na powrocie już kręciłem bardziej typową wytrzymałość nie licząc podjazdów. Puls średni dość wysoki no ale tak miało w zasadzie być :)
Teraz jak zrobili ten nowy asfalt na objeździe obornickiej przez Maniewo pięknie można trenować na podjeździe przy wsi Gołaszyn, jak po dywanie, a i nachylenie konkretne. Szkoda, że nie jest ta hopka dłuższa, no ale zawsze coś.

Bardzo udany trening zgodnie z planem, taką pogodę poproszę cały czas :) Oby tak dalej...

P.S. Wczoraj widziałem kolarza w krótkich spodenkach, i to takiego co czasem na ustawki przyjeżdża... Słońce się pojawiło i niektórym już szajba odbija. Powodzenia z kolanami dla tego kolesia.

Kategoria 90-100