Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Virenque z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 87014.77 kilometrów w tym 1170.98 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trzymaj Koło Fajny Weekend :) Warto odwiedzić:
Blog Garenge
Jimmy
Virtualtrener Mój idol: Richard Virenque

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Virenque.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:6683.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:207:36
Średnia prędkość:32.19 km/h
Maksymalna prędkość:86.00 km/h
Suma podjazdów:100339 m
Maks. tętno maksymalne:197 (98 %)
Maks. tętno średnie:185 (92 %)
Suma kalorii:135164 kcal
Liczba aktywności:85
Średnio na aktywność:78.63 km i 2h 26m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
96.84 km 0.00 km teren
02:49 h 34.38 km/h:
Maks. pr.:67.40 km/h
Kadencja:78.0
HR max:180 ( 90%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1391 m
Kalorie: 1694 kcal

Sudety Tour 2012...

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 11

… czyli nawet obita dupa nie jest w stanie Cię zatrzymać ;)

To, że pojadę w tym wyścigu było już postanowione w ubiegłym roku jak pooglądałem video relacje w internecie. Górski wyścig organizowany w Czechach, bliźniaczo podobny do dobrze znanego słowackiego brata – Tatry Tour. Tutaj również start wspólny, genialna obstawa trasy i baaardzo wysoki poziom zawodników. Ale jak się ścigać to tylko z najlepszymi, wtedy jest progres :)

Pobudka chwilę po 5:00 i jadę do Lubawki, gdzie spotykam Krzywego i na dwa auta lecimy już razem do Teplic nad Metuji, gdzie był start.
Szybki odbiór pakietu startowego, szykowanie roweru, ostatnie pogaduchy o tym jak się ubrać, bo pogoda dziwna (ja ostatecznie na krótko plus rękawki) i jedziemy na rozgrzewkę.
Spotykam Michała Kolendę z Vteamu i dość konkretnie się rozgrzewam pod górkę, po czym jedziemy na start. Tu już pełno luda (startowało chyba więcej jak 500 osób) i ustawiam się bardziej z tyłu. Michałowi udało się przepchnąć gdzieś do przodu, ja nie kombinowałem, bo po czwartkowym wypadku nie czułem się zbyt dobrze i pewnie.
W pierwszym sektorze zawodnicy takich teamów jak Sparta Praha czy czeski Whirpool.

Odliczanie ostatnich minut, strzał i ruszamy.
Chwilę jedziemy po rynku po czym zjeżdżamy na kostkę – dość długi odcinek męczy strasznie moją poranioną rękę, towarzystwo się rozciąga i od razu idzie ogień. Próbuję przechodzić jak najwięcej osób, ale nie jest to tak łatwe jak np. w Lesznie, bo tu cały czas idzie prędkość ok. 50-60 km/h !! I nie ważne czy jest płasko, czy lekko pod górkę – od razu można było porównać poziom zawodników na wyścigach czeskich i polskich.
I też inna kultura jazdy, nie było jakiś nagłych zahamować i krzyków uwaga – wszystko tak jak trzeba, nie trzeba się było zbytnio stresować tylko po prostu kręcić... i to mocno kręcić.

Nagle tak się jakoś złożyło, że wszyscy za mną poodpadali i jechałem na końcu peletonu. No i po jakimś czasie stało się to, co stać się musiało. W Broumovie na wielu zakrętach wszystko zaczęło strzelać i peleton podzielił się na mniejsze grupki, trochę mi się udało pospawać, ale do czołówki dojść szans nie było.

Ostatecznie utworzyła się konkretna grupa około 30 osób, w której współpracowało się płynnie i skutecznie, nawet dochodziliśmy mniejsze grupki przed nami tworząc mały peletonik.

Na pierwszej premii górskiej sprawdziłem sobie nogę, kręciła całkiem dobrze ale bez szału. Już nie piszę, że ciągle czułem ból w prawej nodze i dyskomfort ze szlifów, a każda nierówność rozwalała mi strup na ręce ;)

Tak jedziemy i jedziemy i nagle przed nami wyrasta dosłownie ściana... żeby było mało to była ściana z bruku. Masakra, Garmin wskazał mi na tym podjeździe 20%, co na takiej nierówności potwornie wchodzi w nogi. I nie było to krótkie, tylko trzymało dość długo. Miła niespodzianka, wjeżdżam na szczyt jako trzeci i daje mi to optymizm na dalszą jazdę.

Potem odcinek w miarę płaski przeplatany sztywnymi podjazdami. Trwa walka o dobre ustawienie w grupie, ale myślę sobie po co tak walczyć skoro na finale jest 3km podjazd i trzymam się w środku. Po jakimś czasie już wiedziałem czemu była taka bitwa. Otóż przed nami wyrosła kolejna ściana – tym razem nie z bruku, ale bardzo wąsko i ciężko przebić się do przodu. Mimo wszystko przyjeżdżam w czubie grupy. Dalej była kolejna premia górska i tym razem to ja byłem pierwszy w grupie :)
Tak jechaliśmy i jechaliśmy zbliżając się do końca. Były częste odcinki rozprężenia, więc gdyby nie to czas byłby ostatecznie lepszy.

Im bliżej końca tym bardziej szykowałem się na ostatnie 3 km pod górę, założyłem sobie że spróbuję wygrać tą moją liczną grupę.

No i się zaczęło, na asfalcie 3km do mety i zaczyna się ostro pod górę. Mówię sobie żadnych kalkulacji i atakuję od samego początku. Urywam się na dwa metry, kilka osób mnie goni, trochę mnie dochodzą i wtedy drugi atak. Nachylenie konkretne, jadę z małej tarczy i gdzieś pośrodku na kasecie, jest ciężko ale jak chcę im uciec nie ma innej rady. Odrywam się i powiększam przewagę, jest dobrze. Wytrzymuję narzucone sobie tempo i na solo wjeżdżam na metę mijając jeszcze po drodze kilku pojedynczych kolarzy :)

Jestem z siebie bardzo zadowolony, bo końcówka przejechana idealnie według założenia.

Podsumowanie:
Po czwartkowym wypadku można się tylko cieszyć z takiego rezultatu, noga po d górę daje duże nadzieje na kolejne wyścigi – Srebrną Górę i Pętlę Beskidzką. Jechałem cały obolały, komfort żaden a mimo wszystko się nie poddawałem. Trochę mam niedosyt i żal do siebie, że nie przepchałem się na starcie gdzieś bliżej – wtedy mógłbym jechać może z jakąś mocniejszą grupką.
Cieszy finisz i ogólnie dyspozycja.
A wyścig organizacyjnie genialny !! Na bufetach dawali ludziom po prostu całe bidony z piciem, dla najlepszych były nagrody finansowe (w klasyfikacji wyścigu i dla zwycięzców premii górskich).
No i start w takim towarzystwie może tylko rozwijać, cieszę się że tu byłem i posmakowałem prawdziwego ścigania.

Wynik:
M2: 21/38
OPEN: 54/183

Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
133.00 km 0.00 km teren
03:17 h 40.51 km/h:
Maks. pr.:60.90 km/h
Kadencja:78.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:162 ( 81%)
Podjazdy:367 m
Kalorie: 2235 kcal

Wyścig w Lesznie 2012

Niedziela, 27 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 24

Pierwszy raz organizator maratonów w Lesznie postanowił zrobić prawdziwy wyścig dla amatorów ze startu wspólnego... Udało się to wybornie, wszystkie drogi były zamknięte, przed wyścigiem pilot, piękna idealnie kolarska pogoda – po prostu prawdziwe kolarskie święto dla amatorów.
Trasa jak to w Lesznie płaska jak stół, więc na wynik się nie nastawiałem, ot po prostu świetna okazja na mocny trening szybkościowy.

Wstaję wcześnie rano, ogarniam śniadanie i z żoną jedziemy do Leszna, na szczęście to blisko Poznania więc podróż mija szybko i bez problemów.
Odbieram numer, na miejscu już pełno kolarzy-amatorów, po kolei znajduję moich znajomych z VTeam Jamis – Rafała i Michała, tym razem na wyścigu będzie nas trzech muszkieterów ;)
Po ogarnięciu sprzętu i przebraniu w strój teamowy jedziemy z Michałem na start, tu już pełno ludzi i nie ma jak się ustawić... Na szczęście z pomocą przyszedł Rafał, który trzymał dla nas miejsce :)
Tu spotykam również Szerszenia znanego z Żądła 2012 oraz G0re i jego „pomagiera” ;)

Trochę się dziwię czemu kompletni amatorzy, np. na rowerach MTB poustawiali się z przodu – jak dla mnie to bez sensu trochę no ale nic. Zamiast rozgrzewki trzeba było prawie pół godziny czekać „w blokach startowych” na słoneczku, czas minął jednak szybko na pogaduchach itd...

Nadeszła chwila startu i ruszamy, trochę kocioł od początku, nie mogę się wpiąć w bloki, mija mnie parę osób, a czołówka już się zagina. W końcu się wpinam i jadę na maksa goniąc czub, trochę boli, bo rozgrzewki nie było ale w końcu po chwili jedziemy całą dużą grupką.

Po jakimś czasie spotykam Krisa, Bartka i kilku innych znajomych, grupka zrobiła się konkretna – jest tu sporo znanych i mocnych nazwisk, ale jazda od początku jest bardzo nerwowa, nie ma za bardzo jak się przebić do przodu i co chwilę krzyki uwaga i hamowanie – chwilami aż czuć swąd palonej gumy...
Ale tak po jakimś czasie stwierdzam, że jazda raczej na tyłach grupy jest świetnym treningiem, co zakręt trochę się zostaje i potem trzeba gonić, taka jazda jest mało efektywna, ale treningowo super !!

No i tak sobie jedziemy na sporych prędkościach, co jakiś czas ktoś próbuje uciekać i tempo wzrasta, za chwilę go doganiamy i znowu trochę spowolnienia, i tak przez całą pierwszą rundę.

Przy wjeździe na drugą trochę pech, bo przede mną wywala się parę osób, część skończyła po pierwszej i pojechała na metę, a czołówka po skręcie jedzie mocno, robi się spora przerwa i muszę gonić, kurde ciężko było, puls zaczynał się buntować ale w końcu grupkę doszedłem :)

Na drugiej rundzie kontynuuję taktykę jazdy raczej z tyłu, chciałem dopiero się przebijać do przodu tak na 100 kilometrze – taki był plan :) Grupka już też nie była taka liczna jak na początku, ale nadal było w niej sporo wariatów jadących szlaczkiem i nie patrzących czy ktoś akurat go wymija.

Udało się przebić na sam czub grupki, zamierzałem się tam utrzymać aż do podjazdów i tak szło nawet nawet, ale potem im bliżej górek tym niebezpieczniejsza jazda innych osób. To był start treningowy więc priorytetem było dojechać cało do mety.
No ale zaczyna się pierwszy podjazd, a ja jestem w środku całej grupy, pięknie przebijam się z lewej do przodu i nagle jakiś idiota zajeżdża mi drogę, zrzuca mnie na pobocze z wielkimi kamieniami, jakoś utrzymuję się na rowerze, ale po powrocie na szosę muszę ostro gonić resztę. Udaje mi się to ale kosztuje sporo sił.

Trochę odzyskuję siły i jestem gotów na drugi podjazd, tym razem po szerokiej i dobrej drodze. Przebijam się znowu z lewej o trochę miejsc i stąd już mocno wariacka jazda aż do mety. Co chwilę ktoś próbuje uciekać, reszta goni, mocne podkręcenia tempa i za chwilę mocne spowolnienia. Taka bardzo interwałowa jazda. W sumie nawet nie wiem czy ktoś z przodu ucieka czy też nie.
I po tak wariackiej jeździe cała nasza duża grupka dojeżdża do ostatniej płaskiej prostej (jaka szkoda, że nie było tu pod górę ;)
Na liczniku ponad 50 km/h a to dopiero rozkrętka tempa, zaczynamy ostateczne finiszowanie, mistrzem w tej dziedzinie nie jestem ale idzie mi dobrze, z każdym metrem coraz szybciej i zaczynam mijać kolejnych zawodników. Niestety nagle widzę przed sobą kraksę, parę metrów przede mną koleś leci na ziemię, odbija się od niej jak piłka i nie wiadomo gdzie ostatecznie się znajdzie. Nie ma co ryzykować, zjeżdżam do rowu jednocześnie hamując, oczywiście zaliczam glebę na trawę ale nic mi nie jest ;)
Wracam na szosę i finiszuję na kiepskim miejscu...

Podsumowując był to bardzo dobry i szybki wyścig, na starcie konkretna ekipa, sporo zawodników z Interkolu, TGV, Oliver Rybczyński, Whirpool Team, nasza trójka z VTeam Jamis i inni dobrzy kolarze amatorzy. Jestem bardzo zadowolony, bo utrzymałem się w pierwszej grupce przez całe 133 km, szkoda finiszu ale nie płaczę, bo wygrać i tak bym nie wygrał na takim płaskim finiszu. Trochę nie rozumiem tej walki, tak jakby to były mistrzostwa świata – trochę rozsądku niektórym by się przydało.
No i wielki plus dla organizatora – jak widać można zorganizować imprezę ze startu wspólnego z zamkniętymi drogami !! Chciałbym taką formę wyścigu w Trzebnicy, wtedy do pierwszych górek jazda w peletonie, a potem ogień na podjazdach i można by o coś powalczyć...

Pozdrowienia dla wszystkich znajomych, których spotkałem :)

Wyniki:
M2 – 14
OPEN – 40
Czas zwycięzcy :)

I na razie trzy fotki:

Przygotowania i ostatni batonik przed startem:


Po starcie:


Przed startem:


Kategoria 130-140, Zawody


Dane wyjazdu:
117.54 km 0.00 km teren
03:14 h 36.35 km/h:
Maks. pr.:69.00 km/h
Kadencja:83.0
HR max:189 (%)
HR avg:161 ( 80%)
Podjazdy:444 m
Kalorie: 2171 kcal

Pętla Toruńska 2012

Niedziela, 20 maja 2012 · dodano: 20.05.2012 | Komentarze 12

Pobudka już o 4:45, szybkie śniadanie i do samochodu, wszystko było już uszykowane wieczorem więc uwinąłem się raz dwa i mogłem jechać do Torunia, no prawie bo wyścig został przełożony do miejscowości Łążyn (powód to maraton biegowy w centrum Torunia).

Dojeżdżam na miejsce o 7:45, więc idealnie – jest czas na wzięcie pakietu startowego (całkiem fajnego), ubranie się, przygotowanie roweru i rozgrzewkę. Spotykam Miszada, trochę gadamy i słyszę, że moje opony już dość sfatygowane – jak się później okaże były to słowa prorocze...

Pojawiła się bardzo konkretna ekipa, czołówka Road Maraton z Bikeholikami i Nutraxxxem oraz wielu innych wymiataczy znanych z tras innych wyścigów. Wiedziałem, że będzie dziś bolało, szczególnie że po krótkim czasie wg ICM miał się ruszyć mocny wiatr.

1.2.3... start
Organizator zapewnił start wspólny, więc na początku dość nerwowo – jedziemy całą szerokością szosy, więc są problemy jak coś jedzie z naprzeciwka – ale zazwyczaj samochody zjeżdżały ze strachu na pobocze ;) Ja ruszam raczej z tyłu stawki, ale wiedząc że na trasie są podjazdy stopniowo przebijam się do przodu, tak że górkę w Zamku Bierzgłowskim jadę w czubie – nie chciałem ryzykować, że jacyś słabeusze mnie zablokują i stracę kontakt z czołówką. Ogólnie były osoby, które przy mocnym zaciągu lub pod górkę zostawały, a potem jak robiło się luźniej przebijały się bez sensu z powrotem do przodu i na takich trzeba było uważać.

Ogólnie to mój cel na ten wyścig był jeden – mocny i długi trening, chciałem po prostu jak najdłużej jechać z pierwszą grupą, ale o jakimś nadzwyczajnym miejscu nie myślałem – wiem gdzie jest moje miejsce na płaskich wyścigach.

Pierwsza runda bardzo fajna, cały czas trzymałem się w miarę z przodu, tempo w peletonie było mocno rwane z uwagi na próby ucieczek, więc po okresach mocnego kręcenia można było trochę odpocząć. Na początku drugiej rundy poszedł bardzo mocny zaciąg z przodu, a akurat był zjazd i w dodatku pod wiatr więc grupa się podzieliła. No ale zagryzłem w zęby i doprowadziłem grupkę do czołówki – łatwe to nie było ale się udało. Od tej chwili wiedziałem, że z tym wiatrem będzie dziś bardzo ciężko.

No i w drugiej części drugiej rundy zaczęły się mocne ranty, ja akurat byłem z tyłu więc nie było gdzie się chować – masakra, na puls nie patrzyłem. Kilka razy trochę odstawałem i potem dochodziłem do czołówki. W końcu zaczęło wszystko pękać, jechałem z Miszadem ale chciałem jeszcze spróbować dojść do czołówki i dokręcałem solo. Skończyło się to tym, że zjechałem się w małej trzyosobowej grupce, przed nami było widać większą – coś koło 6 osób, a dalej było widać czołówkę. Za punkt honoru postawiliśmy sobie dojście do grupki przed nami i po mocnych zmianach się udało – tak więc w tej chwili byliśmy w zasadzie w drugiej grupie wyścigu, ale bez szans dojścia do czołówki, która była znacznie liczniejsza.

I muszę powiedzieć, że złożyła nam się bardzo fajna grupka, pracowaliśmy po zmianach zgodnie trzymając fajne tempo. Na podjazdach byłem zdecydowanie najmocniejszy, odjeżdżałem bez problemu :) Ale wiatr nam bardzo przeszkadzał, szczerze mówiąc to był wyścig typowo na wyniszczenie :)

Na trzeciej rundzie już czuję w nogach przejechane kilometry, tak na 105 km przyszedł mały kryzys ale szybko się z nim uporałem, grupka zaczęła się zmniejszać, bo jakiś czas ktoś zostawał, szczególnie na podjazdach.

No i jak już do mety trzeciej rundy zostały 2 km wielkie bum, jak strzał na poligonie, ale to nie żołnierze na ćwiczeniach, a moje Schwalbe Ultremo R.1. Na początku myślałem, że to tylko dętka i byłem zły że stracę kontakt z moją grupką, ale jak zobaczyłem rozsadzoną oponę to już było pozamiatane. 2km z buta do mety i wycofanie z wyścigu po 3 rundach. Szkoda, bo wiem że z tą grupką dojechalibyśmy do mety z całkiem fajnym czasem – jak będą wyniki to zobaczę jak koledzy pojechali. A Schwalbe po prostu się już przetarła, tyle tylko że moim zdaniem nie było po niej widać, że już trzeba myśleć o nowej...

Czy ktoś w tym roku ma większego pecha jeśli chodzi o koła, dętki i opony ??!!

Podsumowując:
Fajny wyścig, start wspólny, bardzo konkretna runda z podjazdami, piękna pogoda z bardzo paskudnym wiatrem i mocna obsada.
Wyszedł mi bardzo dobry trening, a przecież takie było założenie. Nogi zareagowały idealnie, nic mnie teraz nie boli, pewnie jeszcze jedna runda by mnie dojechała i już tak kolorowo by nie było. Szkoda tylko pierwszego w „karierze” DNF-a.
No nic... jedziemy dalej :)

Kilka fotek:





Powrót z buta na metę po defekcie...


Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
98.00 km 0.00 km teren
03:19 h 29.55 km/h:
Maks. pr.:70.00 km/h
Kadencja:77.0
HR max:190 ( 95%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:1704 m
Kalorie: 2285 kcal

Pechowy Puchar Równicy 2012

Sobota, 12 maja 2012 · dodano: 12.05.2012 | Komentarze 17

Co to była za szkoła życia... Ale może od początku...

Pobudka o 7:30, szybkie śniadanko, trochę relaksu, ubieram się i jadę na start z Bartkiem, który nocował w tym samym ośrodku co ja.
Rano było 20 stopni i piękne słońce, ale ja wiedziałem z prognoz co ma się dziać potem, więc ubrałem potówkę, bluzę i na nią koszulkę, na nogi wziąłem nogawki, ale potem z nich zrezygnowałem – i chyba dobrze.

Na starcie widzę, że większość ubrana całkowicie na letnio – co oni prognoz nie sprawdzają ??!! Trochę pogadanki z innymi zawodnikami Vteam Jamis – a było nas razem 6 szosowców :)
Na starcie widać kto będzie walczył dziś o zwycięstwo, mocna ekipa z Nutraxxx, Team Dobrych Sklepów Rowerowych i inni... Ja po wczorajszym się nie walkę nie nastawiałem i bardzo dobrze zrobiłem ;)

1,2,3 i start, przejeżdżamy przez rondo i już w zasadzie zaczyna się podjazd pod Równicę ale z przejazdem po płaskiej równi pod sanatorium. Od startu tempo dość mocne, a ja daję się trochę zamknąć w środku stawki.
Cel jest prosty, jechać mocno ale nie za wszelką cenę z czołówką jak na Pętli Beskidzkiej, bo przed nami 140 km.

Dojeżdżamy do sekcji brukowej i zgodnie z przewidywaniami zaczynam tu tracić, jedzie się strasznie, zarówno oddech jak i nogi coś nie bardzo współpracują. Zaraz po bruku jest sztywna prosta i wciąż nie mogę dojść do siebie, puls mega wysoki. W dodatku zaczyna mnie boleć kolka i to tak dość ostro.
Muszę odpuścić, jadę dość spokojnie i niestety trochę ludzi mnie wyprzedza, no cóż – zajechać się na starcie nie ma sensu.

W połowie podjazdu zaczyna psuć się pogoda, robi się coraz zimniej i nachodzą chmury, na szczyt wjeżdżam już w konkretnej mgle, nawrót i zjazd tą samą drogą. Jest trochę niebezpiecznie, bo jedziemy w mleku, a przecież wciąż inny podjeżdżają lewą stroną. Trzeba zasuwać ale ostrożnie, najgorzej tradycyjnie na bruku, potem już w prawo i jedziemy hopkami góra-dół. Zbiera się całkiem fajna ekipa, w której jest m.in. Rafał Wiatrak z Vteam Jamis, ktoś z Interkolu i kilku innych konkretnych zawodników.
Jako, że w nogach mam znowu jakieś dziwne mrowienie – tak jakbym miał dostać skurcze łykam magnez i postanawiam trzymać się raczej z tyłu grupy. Po chwili zaczyna padać... W sumie już nie odpuściło do samej mety.

Tempo było dla mnie idealne, co jakiś czas ktoś odpadał na hopkach, bo wolno nie jechaliśmy, na przejeździe przez wąską kładkę zostaję z tyłu i potem muszę gonić grupę ale daję radę. Cały czas czułem się jakoś dziwnie.

Dojeżdżamy do miejsca, gdzie powinien być rozjazd na dodatkowe rundy, na szczęście organizator podjął decyzję, że wszyscy jadą krótszy dystans czyli ok. 100 km – planowane 140km chyba dla wielu skończyłoby się hipotermią.

I tak na 70 km czuję, że ze mną jest coraz lepiej i noga zaczyna ładnie kręcić – trochę późno ale co tam, trzeba się cieszyć. Jako, że wiem iż zbliża się najgorszy podjazd na całej trasie – sztywny, ponad 20% nachylenia przesuwam się do przodu grupy chcąc wjechać tam w czubie. Jak jest sztywno i wąsko trudno wyprzedzać. Zaczynam podjazd jako pierwszy w grupie i od razu dość mocno. Idzie pięknie, widzę jak reszta ma duże problemy z utrzymaniem mi koła, udaje się kilku zawodnikom. Niestety nagle słyszę syk z przedniego koła :( Dokończam podjazd (wjeżdżam jako pierwszy z grupy) na laczku i zatrzymuję się na zmianę dętki. Ale łatwe to nie było, lejący deszcz, silny wiatr i skostniałe dłonie nie pomagały, nie wiem ile mi to czasu zajęło (będę mógł porównać mój czas z wynikami to się dowiem). Mija mnie całe mnóstwo zawodników :/

W końcu się uporałem z dętką i ruszam w dół, czytałem na forum szosowym, że ten zjazd jest bardzo niebezpieczny i ludzie wypadali z zakrętów, a działo się to na suchym. Zjeżdżam więc baaaardzo ostrożnie i dobrze robię. Nagle słyszę za mną krzyk uwaga i widzę jak koło mnie przelatuje przez trawę jakiś zawodnik ubrany w ciuchy Dobre Sklepy Rowerowe, wygląda to potwornie, robi chyba z dwa koziołki i ostatecznie ląduje na asfalcie. Widzę połamane koła, zwalniam do zera, sprawdzam czy jest przytomny – jest, kawałek dalej stała straż pożarna więc jadę w dół i mówię, że chwilę wcześniej był wypadek, tylko tyle mogę zrobić. Stąd jadę w ulewie samotnie, aż do samego Ustronia, co jakiś czas ktoś z wyprzedzanych ludzi siada mi na koło ale raczej nie daje rady utrzymać mojego tempa (starałem się jak mogę ;) Po drodze z naprzeciwka jedzie na sygnale GOPR – pewnie do zawodnika, którego koszmarny upadek widziałem na żywo...

Pozostał finałowy podjazd na Równicę, tym razem na mokro i na zmęczeniu. Postanawiam zapodać mocne tempo i wyprzedzić tylu zawodników ile się da, w sumie aż do samej góry trochę ich wyprzedziłem – nie chciało i mi się liczyć ale całkiem całkiem ;)
Wpadam na metę – koniec, cały się trzęsę – inni z resztą też. Biorę medal, ubieram jeszcze kamizelkę i zjeżdżam do Ustronia do domu. Ciepły prysznic i leżenie pod kołdrą pozwala mi dojść do siebie.

Nie wiem jaki czas i miejsce – te dane będą wieczorkiem, ale pozostaje radość z ukończenia tej szkoły życia. Żeby się tak skatować i jeszcze za to zapłacić :D

Podsumowując miejsce dla mnie jest nieważne, trochę szkoda tej gumy, bo myślę że z tej mojej grupy goniącej mógłbym wygrać, warunki były iście nie kolarskie i jak jeszcze raz usłyszę że nie ma pogody w której nie można jeździć, są tylko źle ubrani kolarze to zabiję :P
A analizując pierwszy podjazd pod Równicę zobaczyłem ile mi jeszcze brakuje do czołówki i ile czeka mnie jeszcze ciężkiej pracy... ale jest motywacja, a to najważniejsze :)
No i powinny być fajne fotki, ale to później :)
W tej pogodzie nawet GPS zwariował, co widać po wykresie wysokości – powinna być tam dwa razu Równica, a nie jest :)

P.S. Z wyników wychodzi, że zmiana dętki zajęła mi 10 minut, co w rezultacie daje 20 miejsc, a pewnie byłoby nawet lepiej, bo przecież cały dystans do mety jechałem samotnie...



























Kategoria 90-100, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
135.00 km 0.00 km teren
04:28 h 30.22 km/h:
Maks. pr.:63.20 km/h
Kadencja:88.0
HR max:182 ( 91%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy:2284 m
Kalorie: 3045 kcal

Klasyk Radkowski 2012 MEGA

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 21

Kolejny wyczerpujący wyścig po górach za mną, uczucia mieszane, ale może od początku...

Pobudka o 6:30, bo start już o 8:30, za oknem mgła i zimno, ale ICM wskazywał że wyjdzie szybko słońce, więc tylko rękawki i na krótko. Śniadanie zjedzone, jedziemy na start. Marzłem strasznie na rozgrzewce, zamontowałem numer z chipem i za chwilę zrobiła się 8:30 więc czas startu.
Ruszamy... już nad Zalewem na pierwszej hopce narzucam ostre tempo, żeby sprawdzić kto jest wartościowy w grupie :) Utrzymuje się dwóch szosowców i jeden na MTB.
Do Wambierzyc lecimy po zmianach, a tempo ogniste :) MTB wymięka, zostajemy w trójkę.

No to zaczyna się pierwszy podjazd, taki nie za długi, nie za krótki. Wychodzę na zmianę i zapodaję tempo, przełożenie z blatu. Widzę, że koledzy się męczą ale trzymają koło. Jednak to nie pora na urywanie grupy, bo koledzy wyglądali na całkiem mocnych :)
Następnie szybki i krótki zjazd i zaczyna się drugi podjazd, który jest już dość długi i przede wszystkim ostro nachylony, czyli "Batorówek". Na największej stromiźnie odjeżdżam, słysząc ostre sapanie towarzyszy z grupy dokręcam i tylko się oddalam :)

Jestem na szczycie i teraz zjazd... ale jaki... dziura na dziurze dziurą pogania, strasznie się jechało, ręce całe obolałe, rower co chwilę wylatywał w powietrze ;) Pod koniec zjazdu doganiają mnie towarzysze z grupy, lepiej zbudowani to raz że zjazdy szybciej im idą, a dwa że łatwiej im na dziurach.

Potem była sekcja podjazdów, ale bardziej hopek które strasznie denerwowały, jednakże koledzy się utrzymywali na kole. Na zjazdach z kolei ja się musiałem napocić, żeby trzymać koło.

Dojechaliśmy razem do Kudowy Zdrój, gdzie zaczynała się wisienka na torcie całej tej rundy, czyli 10-kilometrowy podjazd do Karłowa. Zostałem tylko ja i jeden kolega, który jak się później okazało jeździł kiedyś w Mapa Map i nawet był np. 7 na Jarna Klasika, czyli towarzystwo godne :)

Utrzymał się na kole cały podjazd, ale ja też nie jechałem jakoś zabójczo mocno, pamiętając że jeszcze jedna rundka przede mną. Po drodze doszedłem Krisa z bikestats. Zaproponowałem koło, ale nie chciał :D
Z Karłowa to już szybki zjazd do Radkowa i lecimy kolejną rundę.

Na podjeździe za Wambierzycami dochodzi nas Bartek Bolewski (WinSho), który startował 2 minuty za mną, trzeba przyznać, że ładnie pocisnął i dał radę dojechać. Na Batorówku odjeżdżamy razem z Bartkiem i dalej już jedziemy w dwójkę połykając kolejnych kolarzy.
Współpraca się ładnie układała, razem zaczęliśmy podjazd do Karłowa i długo jechaliśmy razem. Pod koniec trochę podkręciłem tempo i odjechałem. Pozostał mi szybki zjazd do Radkowa, dawałem ile fabryka dała, ale przy mojej wadze na tego typu zjazdach szału nie ma.

Skręt nad Zalew i jadę do mety, zaczęły mnie łapać skurcze - w sumie w idealnym momencie, bo zaraz koniec ;) Wpadam na metę, patrzę na czas: 2:28:24, wynik z ubiegłego roku poprawiony o ponad 20 minut !!
Z tego co kojarzyłem w zeszłym roku dałoby mi to 1 miejsce OPEN więc jadę do kolesia od pomiaru czasu żeby w zasadzie tylko upewnić się, że pudło w kategorii mam jak w banku.
Patrzę na wyniki i nie wierzę... Znowu 4 miejsce w kategorii M2, 7 open.

Co za masakra, zrobić taki czas i tylko 4 miejsce :/ Jestem zły na maksa, wygrał jakiś Czech z czasem 4:07, ja się pytam jak on to zrobił... No kosmos jakiś :)

Ehhhh pozostał niedosyt straszny, szczególnie że rok temu wygrałbym tym czasem chyba OPEN, wiadomo cieszy progres, ale zdjęcia na pudle brak...

Wyniki:
M2 - 4/13
OPEN - 7/81

Jedno foto z trasy:


Kategoria 130-140, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
7.50 km 0.00 km teren
00:21 h 21.43 km/h:
Maks. pr.:33.40 km/h
Kadencja:75.0
HR max:186 ( 93%)
HR avg:178 ( 89%)
Podjazdy:400 m
Kalorie: 311 kcal

Czasówka Sudecka 2012

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 10

No to przyszło w końcu pierwsze ściganie z oficjalnej imprezy kalendarza PZKol.
Jako, że jestem prawie cały tydzień w Jeleniej Górze, a odbywa się tu akurat Czasówka Sudecka grzechem byłoby się nie sprawdzić, szczególnie, że w tym roku organizator stworzył kategorię Niezrzeszeni Open :)

Trochę się obawiałem, bo przecież dzień wcześniej miałem ciężki i długi wyścig w Trzebnicy, do tego jak się okazało był straszny upał i jeszcze baaaaardzo silny wiatr wiejący z gór - czyli niekorzystnie :/

No ale zarejestrowałem się (opłata startowa 16 zł !!) i dostałem szatański numer 66, wszystko działo się o 11:30. Start miałem przewidziany na godzinę 13:36, więc jeszcze wróciłem do domu i dopiero jakoś przed 13:00 wyjechałem na rozgrzewkę. Zarzuciłem sobie podjazd na Zachełmie w tempie interwałowym, a potem już na start. Dodam, że zakwasów żadnych nie było, ale nogi ciężkie i brak mocy odczuwalny po Trzebnicy.

Start to niestety minus dla organizatora, był z miejsca, ale nie można się było wpiąć w bloki, bo nikt nie podtrzymywał jak to bywa na czasówkach. Efekt był taki, że niestety zaraz po starcie nie trafiłem blokiem w pedał i straciłem cenne kilka sekund :/

No to ruszyłem, na początku z blatu bo podjazd minimalny, niestety ten paskudny wiatr przeszkadzał jak cholera, a że ja szczupły to nie mogłem wejść na odpowiednie obroty, normalnie aż mną rzucało po szosie :/
Na blacie jechałem 2,5 kilometra i ten odcinek był dla mnie najgorszy z uwagi na wiatr, na tej "najłatwiejszej" części na pewno straciłem najwięcej czasu :/

Potem zaczęło być już konkretnie do góry i wszedłem w swoje normalne obroty, jechało się super, wiatr stopował ale napierałem ostro. Kto jechał przez Przesiekę wie, że podjazd jest bardzo ciężki i cały czas trzeba pamiętać o zabójczej wręcz końcówce.

Puls cały czas wysoko, upał powodował że człowiek męczył się potwornie. Jak zaczęło się najgorsze w lesie miałem już trochę dość. Kolejne obroty korbą w towarzystwie ciężkich oddechów i już ostatnia prosta - wisienka na trocie ze swoim nachyleniem około 20%. Jadę ile dała fabryka i wpadam na metę, po zatrzymaniu musiało minąć trochę czasu żebym doszedł do siebie i uspokoił oddech. Czas wg. pomiaru 00:21:38. Chciałem złamać 22 sekundy i się udało, z wyników z lat ubiegłych wiedziałem, że musi to dać dobre miejsce... kto wie może nawet podium.

Potem to już powrót do domu, prysznic i jadę z żoną na ogłoszenie wyników. Miało być o 15:00, przesunęło się aż na 17:00 - masakra.
No i są wyniki mojej kategorii...
Czwarte miejsce i strata 18 sekund do pudła, o zgrozo jaki byłem zły. Szczególnie, że miałem te problemy z wpięciem w pedał na starcie.

No ale jak ochłonąłem trochę to stwierdzam, że miejsce i wynik bardzo dobre mając w nogach wczorajszą Trzebnicę. Pozostaje się domyślać jakbym pojechał na świeżych nogach.

Dokładny czas z pomiaru: 00:21:38
Oficjalne miejsce w kategorii: 4

W Elicie zwyciężył jakiś Hiszpan - jego czas 00:18:35 pozostawię bez komentarza ;) Ogólnie to bardzo ciekawi mnie jaką średnią moc wygenerowałem, szkoda że nie mam mocy w korbie tylko w piaście w kołach treningowych ;)

Fotek ze startu nie mam, ale coś tam jest już po czasówce ;)







Kategoria 0 - 70, Zawody, Góry


Dane wyjazdu:
150.00 km 0.00 km teren
04:22 h 34.35 km/h:
Maks. pr.:59.40 km/h
Kadencja:90.0
HR max:183 ( 91%)
HR avg:163 ( 81%)
Podjazdy:804 m
Kalorie: 2822 kcal

Żądło Szerszenia 2012

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 15

Czyli Trzebnicki Maraton Rowerowy :)

No to może od początku, pobudka wcześnie rano, żeby śniadanko się przyjęło, start już o 8:24 więc innego wyjścia nie było.
Przed wyścigiem krótka rozgrzewka, spotkanie kilku znajomych, w tym z Vteam Jamis i czas start :)
Niestety przestał mi działać czujnik kadencji, więc nie mam tych istotnych danych z wyścigu :/

W grupie ze znajomych był tylko Woody z bikestats i ojciec z synem z Vteam Jamis. Ruszyliśmy za motorami, od razu wyszedłem na czoło i nakręcałem tempo. Szalone nie było, bo z Trzebnicy wyjechała nas całkiem pokaźna grupa. Jako, że było z wiatrem i lekko z góry to tempo było bardzo konkretne, często prędkość w granicach 50-60 km/h. Co chwilę ktoś nie wytrzymywał i zostawał, a my pięknie jechaliśmy po zmianach.
Średnia po pierwszej godzinie wyszła ponad 40 km/h.

Jakoś za Miliczem dojechał do nas jeden z Szerszeni z Trzebnicy z kolejnej grupy, ale miał chyba ochotę na wygraną i tylko rozrywał naszą grupę dając nierówne zmiany i opieprzając innych, że za lekko jadą.
Jako, że miałem dziś oszczędzać nogi ile się da odpuściłem tego Szerszenia, który odjechał od nas z dwoma innymi kolesiami. Ja zostałem z Woodym i jeszcze jednym gościem. Tempo spadło masakrycznie, miałem lekki kryzys, a do mety było daleeeeeko.

No i nagle widzę, że doszła nas grupa w której pierwsze skrzypce odgrywał Michał Kolenda z Vteam Jamis... Rzucił tylko do mnie hasło „bierz koło” to się załapałem i od tego momentu jechaliśmy znowu szybko i konkretnie. Przyznam, że nie dawałem za bardzo zmian, ale miałem swój cel i się go trzymałem, nie mogłem się zbytnio zakwasić, przed czasówką kolejnego dnia.
Tempo było na tyle szybkie, że doszliśmy trójkę uciekinierów z mojej grupy :)

Tak jechaliśmy aż do momentu jak Michał Kolenda zaatakował i wszystko rozerwał – ma chłopak kopyto, nie ma co :) Jeszcze przed górkami zaczęła się więc samotna jazda i tak zostało aż do mety.
Po drodze była premia górska na „Prababce”, którą myślę że wjechałem za twardo i przez to za wolno, poza tym brakowało już siły. Następne podjazdy to była walka z samym sobą, upał mnie zniszczył i bałem się przede wszystkim o skurcze, które szybko mogły zniweczyć udział w niedzielnej czasówce.

No i na moim ulubionym podjeździe po betonowych płytach poczułem charakterystyczne delikatne kłucie w nogach oznaczające zbliżające się skurcze, szybko mała tarcza z przodu i młynek oraz fiolka Magneslife. Niestety oznaczało to bardzo spokojną jazdę aż do mety po górkach, co w moim przypadku normalne nie jest. Często prędkość schodziło poniżej 20 km/h, bo było pod wiatr. Ale mimo wszystko nikt mnie na tym ostatnim odcinku nie wyprzedził...
Kilometry dłużyły się strasznie ale w końcu dojechałem do Trzebnicy, tu jeszcze podkręcenie tempa, co by ładnie przez miasto przejechać i upragniona meta.
Wygrałem ze skurczami i to było dla mnie najistotniejsze :)

Jak już byłem na mecie i piłem regeneracyjnego drinka spiker zapowiedział, że obecnie najlepszy czas na premii górskiej miał... Mikołaj Szewczyk :D Trochę się zdziwiłem, ale na tamtą chwilę moje 1:01 było najlepszym wynikiem spośród ponad 200 zawodników. Nie wiem jak to się potem zmieniało, bo nie ma oficjalnych wyników z tej „premii górskiej”.

Ogólnie wyniki:
Open: 28/300
M2: 9/35
Premia Górska: (czekam na oficjalne wyniki)

Jak na to, że był to start czysto treningowy, gdzie mocno oszczędzałem nogi, a ostatnie 40 km pojechałem na pół gwizdka to wynik super !! Nie spodziewałem się takiego miejsca, w zeszłym roku byłem poza pierwszą setką open. No to mi daje dużo wiary w siebie przed Radkowem... bójcie się rywale ;)
Dodam jeszcze, że te 150 km to było za dużo, lepsza była ta runda z ubiegłego roku, która miała 135 km. Niby mała różnica, a jednak...

A jeśli chodzi o wyniki mojego Teamu... Wiatrak 1 miejsce w M3, Kolenda 3 miejsce w M2 i OPEN - zajebiście !!

Na koniec parę fotek:







Kategoria >150, Zawody


Dane wyjazdu:
107.83 km 0.00 km teren
02:51 h 37.84 km/h:
Maks. pr.:54.70 km/h
Kadencja:19.0
HR max:191 ( 94%)
HR avg:172 ( 84%)
Podjazdy:419 m
Kalorie: 2372 kcal

Pętla Drawska 2011

Sobota, 3 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 9

No to za mną już ostatni start w tym roku, chyba raczej udany, ale po kolei...

Do Choszczna wyjechałem już w piątek od razu po pracy korzystając z zaproszenia Magdy i Romka, dzięki Magdzie mogliśmy spędzić miło cały weekend z żoną u niej w mieszkaniu, było super, WIELKIE DZIĘKI za gościnę !!

Tym razem udało się złożyć fajną grupę i tu wielkie dzięki dla Romka, który zajął się tematem. Z tego co mówił to z naszej grupy powinien być zwycięzca M2, z tej kategorii było na starcie nas aż ośmiu. Trochę się bałem deklaracji, że będziemy trzymać tempo cały czas ponad 40km/h, dawno nie jechałem długiego dystansu takim tempem i myślałem że strzelę...

W sobotę szybko pobudka, bo start już o 8:40 i jedziemy do Choszczna. Jesteśmy odpowiednio przed czasem i nawet po przebraniu zaliczamy rozgrzewkę (co dla nas takie oczywiste nie jest ;)
Na starcie bojowe nastroje, w grupie kilku mocarzy, w tym Romek z dwoma znajomymi i Borys.
Ruszamy... Przejazd przez Choszczno to krajoznawcza przejażdżka, nikt nie chce wziąć na siebie prowadzenia, po minięciu tragicznego asfaltowo odcinka wyjeżdżamy z miasta i zaczyna się mocniejsze tempo i praca na zmianach.

Widać jednak, że niektórzy chcą pracować mocniej a inni nie koniecznie, zmiany nierówne i szarpane tempo. W sumie od początku chcemy to w około piątkę porwać i zgubić część osób, chwilami tempo naprawdę ostre, pod 50 km/h ale nawet jak powstawały już luki to dociągali i cały czas jechaliśmy grupą około 10 osób. W Bierzwniku na ostrym ale krótkim podjeździe postanowiłem coś z tym zrobić, Romek zresztą tak samo, najpierw ja poszedłem na maksa, potem Romek i razem zapodaliśmy ładny ogień, urwało się trochę ale na płaskim znowu grupa cała :/

Potem to po prostu jazda po mocnych zmianach, ale tempo jak dla mnie w sam raz, na płaskim nie mogłem podkręcać tempa aż tak jak niektórzy szczególnie pod wiatr, ale na podjazdach chyba się przydawałem, bo chwilami niektórzy prosili przed górką żebym aż tak nie przyspieszał ;)

Przed Pełczycami, gdzie było kilka hopek i paskudny wiatr z przodu i z boku zaczęło wreszcie pękać :) Romek dał mocną zmianę, potem ja i zjechałem za niego w grupie, nagle ku mojemu zdziwieniu Romek zaczyna puszczać koło !! No to mówię mu siadaj i zaczynam to „spawać” ale jednak Romek miał kryzys bo nie mógł nawet utrzymać mi koła. Jako, że wszyscy z przodu to koledzy - zwalniamy trochę i czekamy na Romka, który dojeżdża do grupy. Z tyłu zostaje niestety Borys i jeszcze jakiś koleś. Od tego momentu jedziemy już chyba w 6 albo 7 osób po zmianach.

Co chwilę doganiamy inne grupy i jak już dojeżdżamy powoli do Dolic doganiamy grupę maruderów i drastycznie spada tempo. Niestety zostało jakieś 25 km do mety i każdy zaczyna się już oszczędzać, zmiany już nie takie mocne, puls też spada. Jadę cały czas z przodu próbując chwilami to jakoś podkręcać ale nikt nie chce stracić sił – takie typowe czarowanie, tylko czemu kurde przez 20 km ?! Zaczyna próbować skakać kolega Szatanek (ksywa Szatan), dwa razy sam kasuję próbę ucieczki, oczywiście reszta korzysta siadając mi na koło, ale nie będę ciągle gonił bo na finiszu mnie objadą. No i przed samym Choszcznem Szatan znowu skacze, tym razem stwierdzam niech gonią inni, zrobił to na lekkim zjeździe który prowadził na rondo z którego był krótki podjazd i potem już kawałek na metę. Niestety nikt nie gonił i kolega uzyskał dość sporą przewagę, ja cały czas z grupką. Wiedziałem, że na rondo muszę wjechać absolutnie w czubie bo jak nie to koniec z dobrym wynikiem, wjechałem drugi i jak tylko zaczęła się hopka jadę na maksa.

No i się udaje, nikt nie potrafi utrzymać tego tempa i jadę sam mocno, na górze jestem nawet blisko Szatana, ale tu był ostry zakręt w lewo i niestety tak wjechałem że prawie wylądowałem na samochodzie, musiałem mocno wyhamować, a i tak na łokciu poczułem bliskość auta – uffff :)
No i przez to musiałem znowu rozkręcać tempo, nie było szans dojść uciekiniera i na metę wjeżdżam drugi z grupy – wyszedł mi super finisz :D Cieszymy się na mecie, bo w zasadzie myśleliśmy że w nasza grupa wyłoni zwycięzcę. Niestety po chwili sprawdzamy wyniki i okazuje się, że jakaś grupa była szybsza, jechało tam dwóch z M2 i straciliśmy do nich jakieś 4-5 minut. Gdyby nie czarowanie przez 20 km/h byłbym drugi w kategorii i w OPEN :/ Jak sprawdziłem dokładnie dane z Garmina to w Dolicach (20 km do mety) mieliśmy porównywalny lub nawet lepszy czas niż zwycięzcy więc mówiąc krótko daliśmy D...

Podsumowując jestem i tak bardzo zadowolony, fajna jazda w dobrym towarzystwie. Na szczęście było mocno rwane tempo, a ja w takich warunkach czuję się bardzo dobrze (treningi dają efekty). Z mojej strony super finisz, bo wjechałem jako drugi, a gdybyśmy nie odpuścili odjazdu Szatana możliwe, że bym to wygrał, bo jednak pod górę była moc :)

No to od wtorku zaczynamy typowe roztrenowanie, bo pod koniec miesiąca rozbrat z rowerem na ponad 2 tygodnie, a i startów żadnych już nie ma (bo mnie nie stać hehe)...







Na finiszu jęzor musi być na wierzchu :)


Z Romkiem na mecie:






Pierwsza czwórka z naszej grupy:


Kategoria 100-120, Zawody


Dane wyjazdu:
87.92 km 0.00 km teren
02:09 h 40.89 km/h:
Maks. pr.:69.80 km/h
Kadencja:20.0
HR max:187 ( 92%)
HR avg:167 ( 82%)
Podjazdy:1310 m
Kalorie: 1913 kcal

Tour Izerski 2011

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 5

No i przyszedł czas na nie znany mi kompletnie wyścig polsko-czeski dookoła Gór Izerskich, czyli Tour Izerski 2011.

Wstaję rano, zjadam porządne śniadanie z makaronem i jadę do Świeradowa na start, dzień wcześniej nie pokręciłem przez burzę więc postanowiłem zrobić dobrą rozgrzewkę. Na miejscu byłem krótko po 9:00, odebrałem numer startowy, przebrałem się i jazda na rower. Dookoła sporo zawodników, większość Czechów, ekipa wygląda na mocną. Nagle dostrzegam Krzysztofa Lewandowskiego, czyli forumowego Sainta. W tym momencie wiem, że o podium mogę chyba zapomnieć ;)

Rozgrzewka całkiem konkretna, poznałem ostatnie 6 kilometrów do mety, końcówka w zasadzie pod górę, ale dość płasko, wcześniej też dupa bo tylko lekko pod górę do granicy i nie będzie gdzie ewentualnie uciec.

Spotykam kolegę Marcina z Bikestats - ksywka krzywy , bardzo miło było poznać, w końcu mogliśmy się spotkać w realu, a nie tylko na "kartach" internetu ;) Tak jak myślałem kolega okazał się bardzo sympatycznym towarzyszem na górskich trasach, ale o tym potem ;)
Trochę się zagadaliśmy i w zasadzie za chwilę start więc lecę na miejsce, gdzie już wszyscy poustawiani i trwa odprawa po polsku i czesku. Niestety ustawiam się bardzo z tyłu ale spiker mówi, że pomiar czasu startuje dopiero za miastem, bo są duże utrudnienia w ruchu - bardzo dobry pomysł.

No i ruszyliśmy, lecimy całą ławą, samochody z naprzeciwka są zatrzymywane i zjeżdżają na pobocze :D Niestety jest bardzo nerwowo i niebezpiecznie, po burzach na trasie pełno kamieni i żwiru, trzeba uważać. Co chwilę krzyki UWAGA i zwolnienia, zwężenia itd, zupełnie jak na Rajczy.
Ja spokojnie przeciskam się w miarę do przodu i mam w miarę bezpieczną pozycję jadąc z Marcinem. Po drodze podjeżdżam do Sainta i mówię mu, że czuję że On to dziś wygra - chyba jestem prorokiem, bo ostatecznie był pierwszy w OPEN :)
W peletonie gadam też chwilę z drugim kolegą z BS - Mountventoux

Jak tylko zaczął się podjazd za Świeradowem zaczęły się również próby skoków i podkręcanie tempa, na jednym sztywniejszym odcinku poszedł prawdziwy ogień i wszystko się rwie, ktoś puszcza koło i widzę jak formuje się pierwsza grupa, nie ma bata myślę sobie, naciskam na pedały i dojeżdżam do nich. Tempo konkretne, na liczniku nie widać, że jedziemy pod górę. Marcin trochę został, ale przed dojazdem do zakrętu śmierci udało mu się doskoczyć i znowu chwilę gadamy jadąc w całkiem sporej grupie.

Teraz zaczyna się zjazd i wiem, że trzeba jechać w miarę z przodu, ale to co robi czołówka to po prostu chwilami kamikadze, lecą baaaardzo szybko, a na szosie pełno syfu po burzach. Trochę tracę dystans ale się trzymam ryzykując trochę swoje zdrowie ;) Na tym zjeździe kontakt z czołówką stracił niestety Marcin, którego później widziałem już tylko na mecie, a szkoda :/

W Szklarskiej skręcamy w prawo i kierujemy się na Jakuszyce, dochodzę pierwszą grupę ale dużo mnie to kosztuje, bo jest cały czas pod wiatr. Jadę z tyłu i próbuję trochę odpocząć. W tym momencie ktoś podkręca tempo i kilka miejsc przede mną koleś puszcza koło - fatalna sprawa, bo ja nie odpocząłem. Grupka trochę odjeżdża więc mimo wszystko próbuję doskoczyć i robi się klasyczna zawiesinka między dwoma grupami, brakuje trochę siły by dojść pod wiatr czołówkę i ostatecznie zostaję czekając na drugą grupę licząc że dojdziemy ich jakoś po zmianach.

Niestety część chce współpracować, a część nie i widzę jak czołówka tylko zwiększa przewagę :/ Warto dodać, że tempo do Jakuszyc było po prostu zawodowe i wjeżdżałem je z blatu, a na liczniku cały czas ponad 25km/h - masakra.

Z Jakuszyc zjeżdżamy do Harrachova, niestety mocno wieje i mimo dużych prędkości na dojście do pierwszej grupy już nie mamy szans, pozostanie walka o dobrą lokatę w tej grupie, która po zjeździe zrobiła się nawet liczna - kilkanaście osób.
Po Harrachovie skręcamy w prawo i zaczynamy podjazd pod kościółek i drugi pod jeziorko (tak je nazwałem), asfalt bajka, nachylenie idealne, po prostu super droga. Postanowiłem tu zaatakować ale tylko żeby sprawdzić siłę ludzi w grupie. Bez problemu odjeżdżamy z jednym kolesiem co nastraja mnie optymistycznie, no ale do góry czekamy na resztę, bo pod wiatr taka ucieczka jest skazana na porażkę.

Całą już grupą dojeżdżamy na szczyt przełęczy nad opisywanym jeziorkiem i zaczynamy zjazd w lesie po bardzo krętej trasie. Jest bardzo sympatycznie ale trzeba dobrze jechać technicznie żeby nie zgubić grupy. Potem to bez przygód, mieliśmy jechać przez Frydlant ale był jakiś objazd i organizator skrócił trasę - pierwotnie miało być 100km.

Ostatnie podjazdy robimy całą grupą i nagle patrzę, znajomy znak 5km do mety, piję szota i czekam na rozwój wydarzeń. Zaczynają się skoki, atakują Ci mocniejsi więc ich kasuję, niestety reszta korzysta z mojej pracy, ale ostatecznie nikt nie ucieka. Takich ataków było bardzo dużo, wszyscy chcieli coś ugrać mimo iż to nie czołówka :)

Na dole skręt w prawo i zaczynamy ostatnie pół kilometra pod górę, tak jak myślałem finisz zaczął się już teraz - istna męka, twarde przełożenie i jazda na maksa. Ostatecznie z całej tej grupy dojeżdżam trzeci więc jest "małe podium" ;)

Podsumowując bardzo fajny wyścig !! Jednak można zrobić dobrą imprezę szosową dla amatorów ze startu wspólnego. Towarzystwo bardzo silne, mocna ekipa z Czech i z Polski. Ja jestem zadowolony chociaż myślę, że była moc aby dojechać z grupą pierwszą, gdyby nie te Jakuszyce mogłoby być inaczej... No nic, za rok będzie pudło, takie mam postanowienie :)

A to co zrobiliśmy z Marcinem po wyścigu to już w ogóle mistrzostwo świata, ale to już w następnym wpisie ;)

Miejsca:
9 M2
22 OPEN

Czas organizatora:
2:09:48
Według Garmina (z dojazdem):
2:29:16

Od lewej: Ja, Krzywy i Mountventoux


Kategoria 70-90, Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
124.71 km 0.00 km teren
03:33 h 35.13 km/h:
Maks. pr.:79.90 km/h
Kadencja:26.0
HR max:185 ( 91%)
HR avg:161 ( 79%)
Podjazdy:1245 m
Kalorie: 2512 kcal

Rajcza Tour MEGA

Sobota, 6 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 7

Jako, że nie pojechałem Tatry Tour, więc żeby to sobie zrewanżować postanowiłem wystartować w wyścigu Rajcza Tour (100 km od Zakopanego). To, że mogłem pojechać zawdzięczam żonie, za co bardzo jej z tego miejsca dziękuję :)

Nogi trochę sztywne po wczorajszym TdP ale nie może być ciągle lekko ;)
Szybkie rozkręcenie (niestety nie można nazwać tego rozgrzewką) i zaczynamy. Start wspólny dla dystansów Giga i Mega, jedziemy przez Rajczę do Milówki całą szerokością szosy, niestety nie ustawiłem się zbyt dobrze, bo gdzieś w środku grupy i co chwilę muszę hamować i rozkręcać ponownie – efekt samochodów, zwężeń itp. Jest bardzo nerwowo i nie trudno o jakąś kraksę, ale z drugiej strony takie szarpanie trochę mnie rozgrzało :)

Po chwili zaczyna się od razu najgorszy podjazd na trasie, czyli Nieledwia znana z Pętli Beskidzkiej, to ma na celu podzielenie grupy. Od początku jedziemy mocno i wszystko się rwie, nie startowałem z przodu więc tracę trochę dystans do czołówki. Ze szczytu bardzo szybki zjazd i na płaskim znowu grupa się łączy – no ale już nie cała ;)
Teraz podjazd wąskim asfaltem pod Laliki i szybki zjazd równie wąską drogą do Milówki, tu jedziemy bardzo szybko i na dole znowu formujemy sporą grupę. Jedziemy tak aż do Węgierskiej Górki i jest bardzo niebezpiecznie, bo wszystko przy pełnym ruchu ulicznym, z przodu widać próby ataków ale wszystko jest szybko kasowane.

Po jakimś czasie zaczyna się podjazd do pierwszego bufetu, nie wiem czemu ale mam mały kryzys i niestety odpuszczam czołówkę, na bufecie biorę w locie tylko wodę i na zjeździe zaczynam gonić. Dołącza do mnie szóstka kolarzy i kręcimy bardzo mocno wachlarzem, na dole rozjazd GIGA-MEGA, skręcamy oczywiście na MEGA ale wciąż nie widać czołowej grupy :/
Kontynuujemy wachlarz i udaje się ich dojść, jednak trochę sił to kosztowało.
Tempo nie jest zawrotne i można na szczęście odpocząć, ale nie za długo bo już zaczynamy podjazd przez Korbielów do granicy polsko-słowackiej.

Z początku jedzie się fajnie, ale jak już zaczynamy konkretny podjazd w lesie wszystko zaczyna się dzielić, ja jadę gdzieś w środku i nie zauważam ataku grupki osób. Próbujemy scalić to wszystko z powrotem w trójkę ale nie dajemy rady i wisimy między pierwszą grupą i „peletonikiem”. Postanawiamy zaczekać na grupę, bo przed nami zjazd i płaski odcinek przez Słowację pod wiatr, myślę sobie że spokojnie dojdziemy pierwszą grupę, bo było nas więcej.

Jedziemy razem z całą grupą ale jest jakoś dziwnie, chwilami jakbyśmy gonili a chwilami jakbyśmy odpuszczali, dziwna była to współpraca i tak praktycznie cały czas po słowackiej stronie. Do mety coraz bliżej, a ucieczki nie widać. Tracę nadzieję, że ich dojdziemy.
Ogólnie strona słowacka bardzo nudna, płasko i wietrznie, żadnych górek, tylko kilka hopek.

Dojeżdżamy do wsi Zakamenne, gdzie zlokalizowany jest bufet, kilka osób się zatrzymuje, a kilka chce to wykorzystać i atakuje, nie myśląc długo jadę z nimi, zaczyna się lekko pod górę, a my lecimy 40km/h, jest naprawdę ostro, ale się trzymam i nawet wychodzę na zmiany. Jedziemy tak dłuższy czas i na szczycie ostatniego podjazdu (którego nawet nie zauważyłem takie było tempo) widzimy ucieczkę. Stąd szaleńczy wręcz zjazd, brakuje mi przełożeń, a moja waga nie pomaga, ale udaje się utrzymać w grupie i na dole ostatecznie dochodzimy ucieczkę :)

Teraz do mety jest już płasko więc będzie finisz z grupy, jedziemy cały czas bardzo szybko, jest niebezpiecznie, bo z przeciwka jeżdżą normalnie auta, a my się trochę przepychamy z prędkością około 50 km/h, to nie jest to co lubię w kolarstwie :/
Do mety coraz bliżej, niestety nie znam trasy i nie wiem jak wygląda finisz, nagle pojawia się rondo, stojące samochody i już finisz, kto wjechał na rondo pierwszy ten wygrywa z grupy. Niestety nie mam już szans na dobre miejsce, ostatecznie z tej grupy jestem przedostatni, no cóż płaskie finisze to nie moja działka. W dodatku na ostatnich dwóch kilometrach czułem już kurcze łydek.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony, pomimo TdP Amatorów przyjechałem na metę w zasadzie w pierwszej grupie (przed nami była jeszcze jak się okazało ucieczka dwóch kolarzy). Niestety zabrakło jakiegoś podjazdu na koniec, jak to zazwyczaj w górach bywa, wtedy byłaby szansa na walkę nawet o podium.
Miejsce:
11 OPEN
9 M2



Kilka fotek:

Skupiony:


Przed startem:


Na finiszu:


Posiłek z Interkolem:
Kategoria 120-130, Góry, Zawody